Czytaj w "PN": Diego Costa. Wróg publiczny numer 1

East News / Kieran McManus/ BPI
East News / Kieran McManus/ BPI

Najbardziej znienawidzony piłkarz świata, człowiek bez serca i bez wstydu, prowokator, plujący na przeciwników, bestia. Doskonały, silny, rozbijający rywali, pewny siebie. Diego Costa to zawodnik wzbudzający skrajne emocje.

W tym artykule dowiesz się o:

Żeby dobrze zrozumieć, kim jest napastnik Chelsea Londyn, koniecznie trzeba cofnąć się do lat jego dzieciństwa. Urodził się i wychował w Lagarto, brazylijskim mieście. Nie traktował piłki nożnej jako sposobu na wyrwanie się z biedy, jak to często w przypadku Brazylijczyków bywa. Ojciec pracował ciężko, był rolnikiem, pieniędzy jego rodzinie jednak nie brakowało. Piłka dla Diego to była zabawa. Ale na poważnie, to znaczy grał nie tylko z rówieśnikami, bo także z kolegami sporo starszymi. Musiał więc nauczyć się sprytu, przepychania z silniejszymi rywalami, nie wyszkoliła go żadna słynna piłkarska akademia, wszystko, z czego słynie dziś, wyniósł z ulic Lagarto. Będąc dzieckiem nie trenował w żadnym klubie… W rodzinnym mieście takiego nie było, ba, nie było nawet trawiastych boisk.

Na granicy z Paragwajem

 - Zawsze miał agresywny sposób bycia. Więcej niż raz kończyło się to bójką – wspominał ojciec reprezentanta Hiszpanii, Jose de Jesus, w filmie dokumentalnym nakręconym przez hiszpański Canal Plus. A jako, że ojciec kochał futbol, synowi na imię dał Diego na cześć Argentyńczyka Maradony. - Na boisku obrażałem wszystkich, nie miałem żadnego szacunku dla rywala. Myślałem, że muszę pozabijać przeciwników. Byłem przyzwyczajony, że dużo więksi, silniejsi rywale atakują innych łokciami, sądziłem, że to normalne - mówił Costa w rozmowie z "El Pais".

Diego do klubu trafił później, wpierw zapragnął się usamodzielnić. Opuścił Lagarto, przeprowadził się do Sao Paolo, aby pomóc wujkowi w prowadzeniu sklepu. Chciał zarabiać. Serwis internetowy BBC podaje, że nie tylko w ten sposób pozyskiwał pieniądze, bo również na granicy z Paragwajem kupował podrobione produkty znanych marek i potem upłynniał je w centrach handlowych. Wujek Jarminho, sam niespełniony piłkarz, dostrzegł jego talent i namówił Diego, ponoć obiecał, że będzie mu nawet za to płacił, aby ten zaczął treningi w klubie Barcelona Esportivo Capela. W wieku 16 lat Costa wreszcie miał klub.

W Brazylii jego krewki charakter szybko dał o sobie znać. Zdzielił rywala, a kiedy obejrzał czerwoną kartkę, ruszył jeszcze w stronę arbitra. Wyrok był wysoki, cztery miesiące dyskwalifikacji. Tyle że wpadł w oko gigantowi w świecie agentów piłkarskich Jorge Mendesowi. Jak podaje BBC, kara zawieszenia w magiczny sposób została anulowana, współpracownik Mendesa obejrzał Diego w meczu i przed ukończeniem 18. roku życia napastnik wylądował w Europie.

ZOBACZ WIDEO Jerzy Dudek: To najlepszy rok reprezentacji po '82

Był 2006 rok. Już po miesiącu pobytu w Portugalii, Diego chciał wracać do domu, ojciec przekonał go, żeby został. Prawdę mówiąc, dziwnie układały się jego losy: Braga wypożyczyła go do Penafiel, a więc klubu nie grającego wówczas w portugalskiej ekstraklasie i niedługo później jego pozyskanie ogłosiło Atletico Madryt, które zresztą od razu wypożyczyło go z powrotem do Bragi. Był piłkarzem tak nieznaczącym, iż prezydent Atletico Enrique Cerezo, przedstawiając sprowadzonego zawodnika wypalił, że to nowy Kaka. A gdzie mu do gry na pozycji byłego gwiazdora Milanu i Realu Madryt? Zdaje się, że Jorge Mendes przy transferze musiał roztaczać swój czar.

Przemysław Pawlak

Cały artykuł w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

Komentarze (0)