Gdy mówimy "niemiecki", myślimy "solidny, profesjonalny". Ale Ronald Reng, autor książki "Bundesliga", mówi, że nie zawsze tak było.
- To był rok 1976. Trener Heinz Hoher i dwaj pracownicy klubu biegali z wiadrami wody i polewali pola karne, żeby w ich obrębie zrobił się lód. Sędziowie nie dopuścili zmrożonego boiska do meczu i został on rozegrany na znacznie większym stadionie w Dortmundzie. Dzięki temu Bochum zarobiło z biletów 450 tysięcy marek więcej - opowiada Reng, jeden z najbardziej znanych niemieckich autorów zajmujących się tematyką piłkarską. "Bundesliga" to już jego druga książka wydana w Polsce. Wcześniejsza, "Robert Enke. Życie wypuszczone z rąk", stała się światowym hitem obsypanym nagrodami, m.in. sportowa książka roku w Anglii oraz w Polsce.
WP SportoweFakty: 1976 rok to moment, gdy niemiecka piłka była najlepsza na świecie.
Ronald Reng: Futbol w tamtych czasach nie był aż tak profesjonalny, jak Niemcy chcieliby myśleć. Powiedziałbym, że był raczej "ludzki". Nie była to jeszcze taka fabryka jak dziś. "Ludzki" to chyba dobre słowo. Nie było wtedy aż tak wielkiej różnicy między piłką na najwyższym poziomie ligowym a amatorską, poza tym, że na pierwszą ligę przychodziło więcej widzów.
ZOBACZ WIDEO Gol Kamila Glika! AS Monaco kontynuuje marsz po tytuł - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
Chyba potwierdzeniem tego jest historia Branko Zebeca, który był nałogowym alkoholikiem.
- Tak, miał ponad 3 promile i przegapił wyjazd swojego HSV na mecz do Dortmundu. Gonił autobus samochodem, ale zatrzymała go policja. Funkcjonariusze odwieźli go do hotelu w Dortmundzie, a on tam pił dalej. Potem, w czasie meczu, zasnął na ławce rezerwowych. Myślę, że wtedy picie było bardziej na porządku dziennym. Pili wszyscy. Piłkarze myśleli o sobie: "Mamy talent i gramy w piłkę". Kto wypił najwięcej, był najfajniejszy. Mój bohater Heinz Hoher pił na potęgę. Z czasem to się bardzo sprofesjonalizowało, pojawili się "sportowcy". Myślę, że można przyjąć, że taka przemiana przyszła około 2000 roku. Ale oczywiście włączenie nauki do piłki to proces stopniowy.
I była telewizja, która również miała dość amatorskie wejście.
- Dziś jest zaplanowane każde 30 sekund programu, ale to były pionierskie czasy. Wielkie wywiady i tak dalej. Panowie nie wyrobili się z pierwszym programem ligowym i przedłużył się on o godzinę. Wtedy to nie był żaden problem.
W końcu telewizja mogła wszystko. Próbowali nawet zaprosić Jana Pawła II do programu.
- I byli przekonani, że przyjdzie.
To nie był żart?
- Nie. Prowadzący z ZDF uważali, że mogą absolutnie wszystko, że są bogami telewizji. Zapraszali najlepszych gości z pierwszych stron gazet i nigdy im nie odmawiano. Wtedy były dwa kanały narodowe, ZDF i ARD, więc telewizja miała ogromną siłę. Ludzie siedzieli w domach, nie potrzebowali żyć, bo ich życiem była telewizja, ona dawała im wszystko. Papież był jedynym gościem, który odpisał, że nie bierze udziału w tego typu programach.
Albo przypadek pierwszej kobiety w telewizji, która pomyliła się i powiedziała "Schalke 05", co rozpoczęło wielką debatę pod tytułem: "Czy kobiety mogą zajmować się piłką".
- Tak jest z nami, ludźmi, że jeśli przyjmiemy jakiś punkt widzenia, często przyjmujemy go bezkrytycznie, nie zadajemy pytań. Często jesteśmy zbyt emocjonalni, zamiast racjonalnej oceny po prostu w coś wierzymy. Trzeba czasu, by zmienić postrzeganie pewnych rzeczy.
Bayern nie wystartował w pierwszym sezonie Bundesligi, a patrząc z perspektywy czasu, można streścić jej historię do wiecznej walki "Bayern kontra inna drużyna" - czy to Moenchengladbach, HSV, Werder, Leverkusen, Borussia Dortmund.
- Ciekawe, że w 1963 roku Heinz Hoher (w książce Renga przewodnik po historii Bundesligi) napisał prośbę do Bayernu o to, by go przyjęli, ale ostatecznie uznał, że to nie jest wystarczająco dobry dla niego zespół. Bayern był wtedy jednym z klubem z wielu. Ale to były czasy, gdy wystarczyło mieć jedną złotą generację, by na niej stworzyć klub. I Bayern na taką trafił. W pewnym momencie w klubie jednocześnie zaczęli grać Fran Beckenbauer, Gerd Mueller, Sepp Maier i inni. Dodatkowo w Monachium został właśnie zbudowany stadion na igrzyska olimpijskie w 1972 roku. A pamiętajmy, że była to inna rzeczywistość i budżety klubowe budowane były niemal w całości na podstawie wpływów z biletów. I to jest ten przełomowy moment, gdy rodzi się potęga Bayernu. Największy stadion w Niemczech z dnia na dzień był dla nich katapultą.
Z drugiej strony jest coś wyjątkowego w tym klubie. Przecież było wiele wspaniałych drużyn tamtych czasów jak Saint Etienne, Nottingham Forest czy nawet Borussia Moenchengladbach, które nie wytrzymały próby czasu. Wojny Bayernu z "Gladbach" były europejskimi klasykami, a dziś "Źrebaki" są solidnym zespołem, nic więcej.
- Ale Borussia jest z małego miasta, więc jej przeznaczeniem był upadek. Niesamowite jest to, że wrócili na wysoki poziom. Bayern był pierwszym klubem, w którym zdali sobie sprawę z tego, że klub to nie tylko piłka, ale też rozrywka, biznes. To stało się w latach 80.
A więc w czasach, gdy niemiecka piłka była znana na świecie jako antyfutbol.
- Tak, można powiedzieć, że ta "degradacja" niemieckiej piłki zaczęła się już pod koniec lat 70. Liczyło się wygrywanie za wszelką cenę. Zwycięstwo usprawiedliwia wszystko. A więc była to często gra negatywna, oczekiwanie na błąd przeciwnika i potem wybijanie piłki. Postawiono wtedy na siłę fizyczną, bieganie. Nawet był taki reprezentant Niemiec Hans-Peter Briegel, który przyszedł do piłki z dziesięcioboju i przyszedł do niej jako 20-latek, bo mógł biegać bez końca. To był taki "niemiecki piłkarz" tamtego okresu.
Na drugiej stronie przeczytasz: dlaczego piłkarzom zabraniano picia wody i czy Robert Lewandowski ma szansę na złotą piłkę, grając w Bundeslidze.
[nextpage]
Czyli mięśnie. A żeby rosły mięśnie należy pić jak najmniej wody.
- Tak, to śmieszne, ale takie było w pewnym momencie przekonanie, które przyszło z wojska. Zawodnicy wyjeżdżali na zgrupowania, trenowali trzy razy dziennie i nie mogli pić wody. Dostawali do obiadu po jednej szklance, więc najmłodsi musieli oddawać swoje racje starszym. Taka "fala". Poza tym, gdy piłkarz szedł do łazienki albo pod prysznic, często szedł za nim trener, żeby patrzeć, czy nie podpija wody przeznaczonej do mycia.
Potrzebowałem trochę czasu, żeby otrząsnąć się po tej historii.
- A niemiecka piłka potrzebowała aż 20 lat, żeby się odrodzić po tym paskudnym okresie. W końcu gramy ładnie.
Wcześniej Niemcy kochali zespół z 1972 roku, który grając pięknie wygrał mistrzostwa Europy, teraz kochają drużynę Loewa, która gra piłkę ultranowoczesną, widowiskową. Dlaczego tyle lat zajęło wam "wyleczenie się" z tej choroby siłowej gry?
- Bo wygrywaliśmy. Piłka wtedy była sprawą wewnątrzkrajową, mało otwartą na innowację z zewnątrz. Anglicy grali jak Anglicy - "4-4-2" i długa piłka, Włosi jak Włosi - ultradefensywa, Niemcy jak Niemcy - fizyczna gra. Wygrywaliśmy dzięki mentalności, sile woli. Ludzie wierzyli w to g..., aż w końcu federacja zmusiła kluby, żeby sprofesjonalizowały szkolenie młodzieży. Ale do tego potrzebny był zanik sukcesów.
Pan, jako rocznik 1970, miał swoje najlepsze lata kibicowania.
- Byłem wtedy lekkoatletą Eintrachtu Frankfurt i nawet kiedyś zderzyłem się podczas treningu z Włodzimierzem Smolarkiem, który akurat biegł po piłkę i na mnie wpadł. Trzeba pamiętać, że był to czas, gdy nie było możliwości regularnego porównywania. Kilka razy w roku w telewizji puszczali jakiś mecz w Pucharze Europy, zwykle Bayernu z kimś. I tyle. Po prostu myśleliśmy, że tak się gra w piłkę.
To jak zakochać się w brzydkiej kobiecie.
- Tak, to było takie idiotyczne przekonanie, że zawsze będziemy wygrywali bo jesteśmy Niemcami.
Wzmocnił je Franz Beckenbauer, który powiedział po zjednoczeniu Niemiec, że będziecie nie do pobicia przez dekady.
- Dokładnie. Oglądałem wtedy mecze z przekonaniem, że i tak wygramy. Pamiętam, że jako 14-latek doznałem szoku, gdy Niemcy nie wyszli z grupy na mistrzostwach Europy. Straciliśmy bramkę z Hiszpanią w 90. minucie. Było to nie do pojęcia.
Dla ludzi wychowanych na latach 80., jest trudno pojąć, że dziś młodzi kochają niemiecki futbol, Bundesligę, jej polot, kreatywność. To tylko kwestia szkolenia czy też zmiana mentalności, może wpływ imigracji.
- Po trochu wszystkiego. Ludzie są bardziej otwarci, ale też dużo w tym przypadku. Gdyby Jurgen Klinsmann nie przejął zespołu narodowego wiele lat temu, czy historia potoczyłaby się w ten sam sposób? Nie wiem. Na pewno Niemcy stali się społeczeństwem bardziej otwartym i to ma przełożenie na piłkę. Trener holenderskiego NEC Nijmegen, który jest w połowie Niemcem, mówi na przykład, że właśnie Holendrzy są znacznie bardziej hermetyczni od nas, co wiele lat temu byłoby nie do pomyślenia.
Z drugiej strony Holendrzy zawsze byli liderami trendów jeśli chodzi o piłkę.
- A Niemcy przez te 20 lat przyjęli bardzo dużo ze świata. Daleko z tyłu zostawiliśmy to myślenie "jesteśmy Niemcami, więc jesteśmy najlepsi" . Systematyczna praca i otwarty umysł to klucz do naszego sukcesu.
Wygląda na to, że na naszych oczach w Bundeslidze dokonuje się kolejna rewolucja. Do tej pory to kluby zamieniały się w korporacje, a nagle korporacja stworzyła klub, Red Bull. "Tradycjonaliści" nie mogą tego przyjąć.
- Wiele osób nie dba o to, dla ludzi jest to po prostu nowy klub z miasta. Może dla generacji, która teraz dorasta nie będzie w ten sposób postrzegała piłki jak my. Być może futbol straci sporo na atrakcyjności, gdy zostanie biznesem. Wiele osób już teraz nie chodzi na mecz, by oglądać piłkę, ale po to, by uwolnić emocje, by poczuć się częścią grupy. Wszystko zamienia się w biznes, wymienia się zawodników co pół roku.
By sprzedawać nowe koszulki.
- Tak jest. I będzie trudno związać się emocjonalnie z klubem takim jak Red Bull.
A jednak nastały inne czasy. Wystarczy spojrzeć na prostą statystykę. Bayern Monachium ma 40 milionów fanów na facebooku, a Red Bull, mam tu na myśli firmę, 47. Real i Barcelona, największe światowe firmy, mają odpowiednio 94 i 95 milionów fanów. Ale Coca-Cola już 102 miliony.
- Może to jest jakiś trend, ale trudno wyobrazić mi sobie, że jedna firma sprzedaje klub drugiej i nagle Red Bull Lipsk staje się na przykład Astonem Martinem Lipsk. Czy ludzie mogą przywiązać się do takich klubów? Mam wątpliwości.
Jest coś niezwykłego w tym, że niemieckie kluby, które dostają najmniej pieniędzy z praw telewizyjnych w stosunku do Anglii, Hiszpanii, Włoch, wciąż utrzymują się w rankingu europejskim na drugim miejscu.
- Oczywiście, bo Anglia to głównie pieniądze. Hiszpania to trenerzy, taktyka, rozwój piłkarzy. Podobnie jak Niemcy. U nas dochodzi jeszcze coś, co nazwałbym zbudowaniem całej potężnej społeczności wokół piłki. Dziś w Niemczech każdy ogląda piłkę, każdy wysyła dziecko na trening. Piłka stała się w Niemczech częścią życia.
A jednak coś w tym jest, że na zewnątrz nie jest odbierana już tak entuzjastycznie w sensie marketingowym. Mamy świadomość, że Robert Lewandowski, choć jest największą gwiazdą Bundesligi, grając w Bayernie, nie ma szansy na złotą piłkę.
- Tak, to raczej niemożliwe. Dodatkowo gra dla Polski, która nie odnosi wielkich sukcesów międzynarodowych. Z drugiej strony, czy to jest piłkarz pokroju Leo Messiego czy Cristiano Ronaldo? To raczej specjalista od strzelania goli, ale nie jest zawodnikiem jak Messi, który może zdominować grę, sam wygrać mecz.
Może nie, ale Cristiano jest starszy o 3 lata, więc może wytworzyć się "dziura czasowa", w którą Polak wskoczy.
- Może, ale w Bayernie ma stabilną sytuację. Jest szanowany, ma pozycję. W Realu musiałby o wszystko walczyć od nowa.
Rozmawiał Marek Wawrzynowski