27 października minionego roku Alessandro Florenzi zerwał więzadło krzyżowe przednie w kolanie. Reprezentant Włoch trafił pod opiekę Pier Paolo Marianiego z rzymskiej kliniki Villa Suart, czyli tego samego lekarza, który w tym samym czasie prowadził też Arkadiusza Milika.
19 dni przed Florenzim Polak doznał bowiem takiego samego urazu. Obaj wrócili na boisko w ekspresowym tempie. Milik wznowił treningi z pełnym obciążeniem już 13 stycznia - ledwie 97 dni po odniesieniu kontuzji. Na pierwszy po przerwie występ czekał do 15 lutego, ale i tak pojawił się na boisku wyjątkowo szybko, bo już 130 dni po zerwaniu więzadła.
Florenzi również szybko wrócił do zajęć z zespołem, ale nie zdążył zagrać w spotkaniu o stawkę, ponieważ podczas jednego z treningów poczuł mocny ból w kolanie. W piątek pomocnik Romy przeszedł w Villi Suart badania, które potwierdziły, że uszkodzone w październiku więzadło zostało ponownie zerwane. 26-latka czeka kolejna operacja, po której ma się rehabilitować pół roku.
W tych okolicznościach nie dziwi to, że trener Napoli, Maurizio Sarri nie ugiął się pod presją Aurelio De Laurentiisa i bardzo powoli wprowadza Milika do gry. W środowym spotkaniu 1/8 finału Ligi Mistrzów z Realem Madryt (1:3) reprezentant Polski rozegrał tylko sześć minut.
- On teraz nie może grać więcej niż 10-15 minut. Mógłby nam pomóc, ale nie jest jeszcze w pełni gotowy - stwierdził Sarii po meczu z Realem.
ZOBACZ WIDEO Łukasz Broź: Chcieliśmy wygrać