Jeszcze nie zdążyliśmy się tymi sukcesami dobrze nacieszyć, a tu ta sama Legia Warszawa dziś wygląda jak... kamieni kupa.
Z Ligi Europy już odpadła, w lidze "golą" ją biedni (Ruch Chorzów) i nieznani (Bruk-Bet Termalica Nieciecza). Kibic Legii chodzi sfrustrowany, bo jego drużyna miała odrabiać straty w Ekstraklasie, a tymczasem je powiększa. Na dodatek znikąd nadziei.
Ci co umieli strzelać bramki (Nikolić i Prijović) wyjechali i strzelają gole nadal, ale już dla kogo innego ("Prijo" walnął już 6 bramek i ma jedną asystę w barwach PAOK-u Saloniki, w zaledwie siedmiu meczach!).
A ci co w miejsce obu Serbów przyjechali, goli strzelać nie umieją. Przynajmniej na razie. Może kiedyś, może coś - ale w piłce nożnej liczy się tylko: tu i teraz. A tu i teraz to akurat jest słabo. Sprowadzeni zimą do Legii napastnicy Tomas Necid, Daniel Chima Chukwu i pomocnik o inklinacjach ofensywnych - Dominik Nagy w sumie strzelili w pięciu meczach... zero bramek. Przy czym dwaj ostatni straszą rywali w stylu duchów: niby są w klubie, ale na boisku trudno ich w ogóle zobaczyć. Choć może to i dobrze...
ZOBACZ WIDEO AS Roma wygrała w hicie Serie A. Zobacz skrót meczu Inter Mediolan - AS Roma [ZDJĘCIA ELEVEN]
Życie kibica Legii nie jest łatwe. Od euforii do depresji droga jest krótka. Na niedzielny mecz z Niecieczą mało kto się na Łazienkowską osobiście pofatygował. Pustawo, na trybunach przeciągi. No, ale jak tu przyjeżdżały tu takie firmy jak Ajax, Sporting Lizbona, Borussia Dortmund czy Real Madryt z Cristiano Ronaldo, to kto by się ekscytował, że wpadną do Warszawy pohasać po zielonej trawce tacy zawodnicy jak Pilarz, Babiarz, Fryc, Guba, Kupczak, Szarek czy Stefanik. Dla przeciętnego kibica Legii równie dobrze mógłby to być spis lokatorów w klatce obok albo nazwiska strażaków, odznaczonych za to, że zdjęli z drzewa kotka i oddali jakiejś zrozpaczonej pani Genowefie.
Takie drużyny jak Nieciecza to Legia miała wciągać nosem. Bo po jednej stronie ci - że zostanę już przy tej poetyce - strażacy, a po drugiej co chłop to reprezentant kraju, doświadczenia z ligi angielskiej, francuskiej, rosyjskiej, belgijskiej, portugalskiej, greckiej i cholera wie jeszcze z jakiej. Faceci dzwonią medalami i tytułami, jak Breżniew orderami przed defiladą na Placu Czerwonym. A tu przyjechali do Warszawy "Kozacy" z podkrakowskiej wsi (kibice Bruk-betu śpiewają sami: "Jesteśmy ze wsi, ale jesteśmy najlepsi!") i wypłoszyli tak legionistów, że nogi im się pętały. Termalica już cztery razy w historii grała z Legią i jeszcze nigdy nie przegrała.
Gdy pierwszy raz urwali Legii punkty, to piłkarz Bartłomiej Babiarz zażartował, że chodziło tylko o to, żeby w Warszawie Nieciecza, kojarzyła się z czymś więcej niż brakiem cieczy. Śmieszne nawet. Z tym, że najmniej dla kibiców Legii.
A przecież śmiesznych rzeczy jest więcej. Można porównywać liczbę mieszkańców obu miejscowości, budżety klubów, zarobki piłkarzy i ich wartość. I za każdym razem się śmiać, i śmiać, i śmiać.
W niedzielę piłkarze Legii mieli ewidentnie kryzys. Słabo było z myśleniem na boisku, ale słabo też z myśleniem po meczu i poza boiskiem. Do własnych kibiców legioniści nie podbiegli tak blisko jak to zazwyczaj bywa. Nawet rozumiem. Ten remis był jak porażka. Ktoś może mieć obawy, że zostanie wzięty za ucho, coś nieprzyjemnego usłyszy, albo ktoś go - nie daj Boże - opluje. Reakcje w emocjach mogą być różne.
Mniej za to rozumiem, dlaczego na pomeczowe wywiady z dziennikarzami stawił się tylko jeden piłkarz - Miroslav Radović. Na Futbolfejs.pl zapytaliśmy nawet czy w Legii tylko "Rado" ma jaja, żeby wziąć wpadkę na klatę?
Przecież drużyna razem wygrywa i razem przegrywa. Kibice chętnie by usłyszeli parę zdań wyjaśnienia przyczyn obecnego kryzysu. Im więcej wyjaśnień, tym lepiej. Zresztą Radović zasugerował, że każdy z piłkarzy musi wymagać najpierw od siebie i on też musi od samego siebie więcej wymagać.
Na początek można chyba chociaż tyle wymagać od dorosłego chłopa, zawodowego piłkarza, żeby stanął po meczu i powiedział z sensem parę zdań. O niezadowoleniu ze swojej postawy, o tym co nie wyszło, co można poprawić, w czym kibic ma upatrywać nadziei i dlaczego miałby przyjść na następny mecz. Normalna robota piłkarza, która nie kończy się z ostatnim gwizdkiem sędziego.
Chowanie się w szatni raczej nie znamionuje mistrzów.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl