Oto jeden z najbardziej tajemniczych meczów Realu i Barcelony. Do dzisiaj nie wiemy, co wydarzyło się w szatni

Getty Images / Fot. Denis Doyle
Getty Images / Fot. Denis Doyle

Jak to możliwe, że po 45 minutach gry "Królewscy" prowadzili już 8:0, a spotkanie zakończyli wygraną aż 11:1? Do dzisiaj zastanawiają się nad tym nie tylko kibice obu klubów, ale także historycy.

Sportowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co tydzień znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisanymi tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***
[b]

Dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn w czarnych płaszczach, spod których wyraźnie było widać kształt schowanej pod nimi broni, stało na środku szatni Barcelony. [/b]

Wokół nich siedzieli piłkarze, którzy za kilka minut mieli wyjść na murawę. Murawę swojego największego wroga - Realu Madryt. Cisza. Sportowcy - bez wyjątku - siedzieli ze zwieszonymi głowami. Bali się odezwać. Właśnie usłyszeli, że za chwilę rozegrają mecz na śmierć i życie. Dosłownie!

- Pamiętajcie, jak wygracie, wasi najbliżsi nigdy was już nie zobaczą - jeden z osiłków rzucił jakby od niechcenia zamykając drzwi.

***


"Hańba dla piłki, hańba dla sportu"

Gran Derbi to piękna karta historii futbolu. Przez wielu kibiców uznawane za dwa najlepsze kluby na świecie - FC Barcelona oraz Real Madryt - w każdych warunkach potrafiły tworzyć wielkie widowiska. Początki piłki nożnej w Hiszpanii, II wojna światowa, trudny okres zimnej wojny. Kibice zawsze mogli liczyć na ogromne emocje.

W czerwcu 1943 roku doszło jednak do starcia (rewanżowe spotkanie w ramach półfinału Copa del Generalismo, czyli dzisiejszego Pucharu Króla), o którym chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. "Hańba dla piłki, hańba dla sportu" - do dzisiaj twierdzą historycy. Chociaż tak do końca nie wiadomo, co się wówczas stało na stadionie Chamartin (ówczesny obiekt "Królewskich").

Fot. Marca
Fot. Marca

W tym czasie spotkania Katalończyków z Barcelony z Realem miały tło polityczne. Krajem rządził Francisco Franco. Dyktator wojskowy, który przejął władze w wyniku wojny domowej. Dyktator, który nie chciał nawet słyszeć o katalońskich dążeniach do niepodległości. Wedle pewnych źródeł historycznych Franco nie był przesadnym kibicem sportowym, ani fanem Realu Madryt (bardziej już Athletic Bilbao), jednak był uprzedzony z powyższych powodów wobec Barcelony. Dlatego w latach 50. XX wieku (już po II wojnie światowej) traktował serię sukcesów Realu (w latach 1956-60 "Królewscy" aż pięć razy z rzędu zdobywali Puchar Europy) jako promocję Hiszpanii i jego rządów twardej ręki na arenie międzynarodowej. - Nie mieliśmy łatwo - w różnych historycznych źródłach można znaleźć słowa prezydenta Barcelony, Agusti Montala, który rządził klubem w latach 1946-52. - Politycy nie ukrywali wobec nas niechęci. Zupełnie przeciwnie niż w stosunku do Realu.

Obozy pracy czekały na piłkarzy Barcelony?

Wróćmy do roku 1943 i półfinału krajowego Pucharu. W pierwszym meczu Barcelona wygrała wysoko - aż 3:0. Sytuacja Realu była więc bardzo trudna. I tutaj wchodzimy na pole spekulacji. Legenda niesie, że tuż przed meczem rewanżowym do szatni Katalończyków wkroczył - w towarzystwie dwóch ochroniarzy - Dyrektor Biura Bezpieczeństwa Państwa. Osoba, której w autorytarnym państwie bał się każdy. Miał zarzucić piłkarzom Barcelony, że porozumiewają się na murawie po katalońsku. Chociaż ta wersja jest o tyle niespójna, iż w 1942 roku Franco zniósł taki zakaz.

Hiszpańscy dziennikarze nieśmiało piszą nawet o pobiciu kilku piłkarzy Barcelony. Tuż przed pierwszym gwizdkiem. Jednak najbardziej prawdopodobne było zastraszenie piłkarzy. - Usłyszeliśmy, że miejsca w obozach pracy tylko czekają na takich jak my. A nasze rodziny nawet nie będą znały miejsca naszego pobytu - wspominał po latach Sabino Barinaga. Jednak jego słów nie dało się do końca zweryfikować.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN.: ILE TYSIĘCY GWIZDKÓW ROZDALI SWOIM KIBICOM DZIAŁACZE REALU, DLACZEGO BRAMKARZ BARCELONY STAŁ PRZEZ CAŁY MECZ POZA SWOIM POLEM KARNYM ORAZ CO O MECZU NAPISAŁ JUAN ANTONIO SAMARANCH, PÓŹNIEJSZY PRZEWODNICZĄCY MIĘDZYNARODOWEGO KOMITETU OLIMPIJSKIEGO.

[nextpage]
Bernardo Salazar (jeden z najbardziej szanowanych historyków piłkarskich w Hiszpanii) w jednej ze swoich książek przytoczył słowa innych zawodników Barcelony, którzy grali w tym meczu. - Nie było żadnych nacisków - zgodnie przyznali Jose Escola i Dominigo Balmanya.

Problem w tym, że obaj byli na "czarnej liście" dyktatury Franco, bowiem podczas wojny domowej uciekli z kraju i zostali uznani zdrajcami. Kiedy wrócili korzystając z amnestii, musieli długo udowadniać reżimowi Franco, że są lojalni. Być może właśnie dlatego tak opisali dziennikarzowi wydarzenia z szatni, aby nie narażać się ponownie dyktatorowi. Jeżeli ujawniliby tajemnicę szatni, mogliby zostać zamordowani. Przecież byli na cenzurowanym.

Bramkarz stał przed polem karnym

Serwis gol24.pl w artykule "Historia niewiarygodnego pogromu sprzed ponad 70 lat. Real 11:1 Barca" powołując się na hiszpańskie źródła podała jeszcze inną wersję wydarzeń. W szatni Barcelony przedstawiciel generała Franco miał powiedzieć: "Pamiętajcie, że gracie tutaj dzięki wspaniałomyślności reżimu, który przebaczył wam wasz brak patriotyzmu".

Trzeba przyznać, że to wyjątkowo wysublimowana groźba. Pośrednia, ale przecież piłkarze Barcelony odczytali ją bez problemów.

Działacze Realu przygotowali się na rewanż. W Barcelonie ich piłkarze byli wygwizdani przez agresywnych fanów tylko dlatego, że - tutaj kolejny cytat jednego z hiszpańskich historyków - "byli Hiszpanami". Dlatego postanowiono zakupić 20 tysięcy gwizdków. Rozdano je kibicom tuż przed meczem w Madrycie.

***

Jeszcze nigdy nie widział w oczach kibiców takiej nienawiści. Owszem, mecze z Realem zawsze były emocjonujące, niejednokrotnie został opluty, ludzie wyzywali jego rodzinę, obrażali jego samego. Ale dzisiaj...


Odwrócił się w stronę trybuny będącej z jego bramką i poczuł, jak ból przeszywa mu brzuch. Przewrócił się. Czuł, że z jego ciałem dzieje się coś niedobrego, powoli tracił przytomność. Jakby za mgłą widział, jak jego koledzy pokazują sędziemu potężny kamień, którym najwyraźniej rzucił w jego kierunku jeden z kibiców.

- Wstawaj, bo wyrzucę cię z boiska za symulowanie - z letargu wybudził go stanowczy ton arbitra, który stał pochylony nad nim. - Wstawaj! Skurw***** z Katalonii.

***

Atmosfera na trybunach stadionu Realu była niespotykana. Przez cały mecz kibice gwizdali na zawodników Barcelony, lżyli ich, buczeli. Na dodatek w bramkarza Katalończyków mieli rzucać kamieniami i petardami. Angel Mura - ówczesny fizjoterapeuta Barcelony - opowiadał, że z tego powodu golkiper większość meczu spędził przed swoim polem karnym, a piłkarze Realu strzelali kolejne bramki po prostu go lobując. - Piłkarze Barcelony przegrali, bo strach przed linczem ze strony fanów Realu ich sparaliżował - pisał w swoim sprawozdaniu młody dziennikarz, Juan Antonio Samaranch.

"Ktoś we mnie rzucił kamieniem"

Ten sam Samaranch, który w latach 1980-2001 był przewodniczącym Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Trudno go podejrzewać o stronniczość na rzecz piłkarzy Barcelony, bowiem przez większą część zawodowej kariery był "człowiekiem Franco".

Po pierwszej połowie meczu rozegranego 13 czerwca 1943 było już 8:0 dla Realu. Piłkarze Barcelony z przerażeniem zbiegali na przerwę. Podobno odmówili wyjścia na II połowę. Długie negocjacje spowodowały, że jednak dokończyli mecz. Bali się, że zostaliby zlinczowani przez fanów ekipy rywala.

- Ostatni gwizdek sędziego przyjąłem z wielką ulgą. Nie miałem świadomości, czy przegraliśmy 0:9, 0:12 czy 0:15 (ostatecznie Barcelona przegrała 1:11 - przyp. red.) - opowiadał Barinaga. - Najważniejsze, aby udało się uciec do szatni. Gdzieś tam po drodze ktoś we mnie rzucił kamieniem, ale w sumie to udało się przetrwać bez uszczerbku na zdrowiu.

Tak tajemniczego meczu Realu z Barceloną w historii już nie było. Do dzisiaj historycy zastanawiają się, jak piłkarze, którzy kilka dni wcześniej rozbili "Królewskich", nagle przegrali tak wysoko. Na dodatek, w finale, Real przegrał z Athletic Bilbao. Czyli zespołem teoretycznie o wiele słabszym niż Barca. No, ale Athletic był jeszcze bardziej ukochanym klubem generała Franco niż Real. - To wszystko wyjaśnia - twierdzą historycy.

***

- Generale, melduję, że Real wygrał z tymi parszywcami z Katalonii - nienagannie ubrany młody oficer stał na baczność przed biurkiem Francisco Franco.


Na twarzy generała pojawił się lekki uśmiech. Nie oderwał jednak wzroku od leżącej przed nim mapy, na której kołami zaznaczał kolejne miejsca opanowane przez jego żołnierzy.

- Jaki padł wynik? - Franco zapytał jakby od niechcenia.

- 11:1! - odpowiedział z dumą oficer.

- Co? 11:1?! Oszaleliście? Mieliście ich postraszyć ale nie aż tak. Wystarczyło 4:0. Taka wygrana przeszłaby bez echa, a tak... Znów będą gadać. Ech. Odmeldować się.

Przerażony młokos czym prędzej opuścił gabinet. Generał Franco podszedł do otwartego okna, spojrzał na skąpaną słońcem ulicę. - 11:1 - szepnął pod nosem.

Chwilę później jego rubaszny śmiech był słyszalny kilka przecznic dalej.

***

Marek Bobakowski

Chcesz przeczytać wcześniejsze odcinki Poniedziałkowego deja vu - kliknij TUTAJ >>

Komentarze (6)
avatar
koxzmadrytu
6.03.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jejuuu... 
Bialy Juryj
6.03.2017
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Co to za kretyn pisał! 
avatar
najmanek
6.03.2017
Zgłoś do moderacji
2
4
Odpowiedz
końcówka pisana pogrubionym drukiem to niezła bajka.. redaktor powinien wziąć sie za pisanie lektur dla podstawówek, a nie artykuły dla sf 
avatar
Robert.
6.03.2017
Zgłoś do moderacji
2
3
Odpowiedz
Znowu jakiś idiota powiela bzdury. W początkowym okresie rządów Franco to wcale nie Real Madryt a Athletic Bilbao (czyli baskijscy separatyści) i Barcelona zdobyły najwięcej tytułów mistrzowski Czytaj całość