Julian Draxler. Życie jak w bajce

Newspix / Icon Sport / Na zdjęciu: Julian Draxler
Newspix / Icon Sport / Na zdjęciu: Julian Draxler

Julian Draxler znalazł się na wirażu, prostej drodze na piłkarski śmietnik. Wtedy przyleciał samolot z Paryża, z bardzo bogatymi ludźmi, przekonanymi, że potrzeba mu zmiany otoczenia i wsparcia równie dobrych jak on partnerów. No i jest jak w bajce.

[b]

ZBIGNIEW MUCHA [/b]

Starał się szybko wkomponować w nowe otoczenie, kiedy było trzeba, śpiewał "Aichę" algierskiego wokalisty Khaleda i nie miał (chyba) pretensji, że filmik z chrztu wrzucił do sieci Blaise Matuidi. Właściwie od początku Unai Emery obdarzył go zaufaniem, którego Niemiec nie nadużywał. "France Football" pisał o nowym impulsie, jaki otrzymała skostniała nieco drużyna. Początkowo zajął miejsce na lewym skrzydle, spychając Lucasa na prawe, a Di Marię na ławkę. Tak było przez chwilę, bo Emery szybko zrozumiał, że powinien znaleźć miejsce dla niemiecko-argentyńskiego duetu, końcowym efektem jego przemyśleń był występ obu panów przeciwko Barcelonie, kiedy paryskie skrzydła poszatkowały katalońską obronę.

Zbyt wielu jednak jest w tym klubie gwiazdorów, zbyt wiele niezaspokojonych osobistych ambicji, by przybycie kolejnego kozaka nie wywołało lekkiego fermentu. Zwłaszcza gdy wciąż nie może się odnaleźć piłkarz więcej niż znakomity i więcej niż niepokorny, czyli Hatem Ben Arfa, a poza tym nowy z miejsca wskoczył na finansowe podium w zespole mistrza Francji; według "Le Parisien" otrzymał 4,5-letni kontrakt w wysokości 850 tysięcy euro miesięcznie, a więcej mają tylko Thiago Silva i Angel di Maria.

Draxler to człowiek ledwie 23-letni, ale o dużym ego i bardzo pewny siebie. Na początek doszło więc do spięcia z... Matuidim, jednym z asów w talii Emery'ego. Ekstrawagancko ubranego reprezentanta Francji obśmiał przybysz z Zagłębia Ruhry. Octopus nie wytrzymał: - Idź do mamy, dupku - miał rzucić pod adresem gołowąsa, a szatnianą scenkę skrupulatnie nagrał i opublikował na Snapchacie, niemający raczej złudzeń, czyją stronę trzymać, Presnel Kimpembe. Kapitalny mecz z Barcą zamiótł wszystko co złe pod dywan. Paryż z Draxlerem cały czas nabiera rozpędu, a Niemiec poziomem gry zbliża się nieuchronnie do tego, co prezentował w Schalke.

Mieszkańcy Zagłębia Ruhry nie mają pstro w głowach. W regionie, gdzie krajobraz kształtują kominy hut i kopalniane wieże, a złoża węgla, soli i rud metali czekają na wydobycie, ludzie szanują ciężką pracę. Jeśli ktoś urodził się nieopodal Gelsenkirchen, to jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że nie zostanie kibicem Schalke 04. Jeśli urodził się w Gladbeck, 80-tysięcznym mieście w północnej części Zagłębia Ruhry, to istnieje spora szansa, że będzie także uprawiać sport z sukcesami. To stąd wywodzą się między innymi Heinz Wewers - reprezentant RFN w latach 50., Joseph Jadrzejczak (Jadrejak) - powojenny francuski kadrowicz, Willy Kaiser - złoty medalista w boksie berlińskich igrzysk z 1936 roku, Gerd Prokop - bramkarz klubów niemieckich i trener w Grecji, Michael Kraus - pływacki medalista olimpijski z Montrealu czy Pierre-Michel Lasogga - obecny napastnik HSV.
Gladbeck leży niedaleko Gelsenkirchen, zatem Julian trafił dubeltowo. Hans-Juergen, czyli Draxler senior, zabierał go na stary Parkstadion w Gelsenkirchen, więc junior szybko złapał niebieską bakterię. No a poza tym świetnie grał w piłkę, więc zamiast do zwykłej huty trafił do najważniejszej fabryki w rejonie.

ZOBACZ WIDEO Juventus pokonał Milan po golu w doliczonym czasie. Zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]

Knappenschmiede, czyli Kuźnia górników, to jedna z najlepszych akademii w Europie. Uczy dzieci nie tylko futbolu, ale również szacunku do pracy. Na trzynastolatkach ciąży nawet obowiązek grania w identycznych, czarnych butach. Po to, by malcy nie mieli pstro w głowach.

Po boiskach Bundesligi biega dziś kilkudziesięciu zawodników, którzy wyszli z akademii Schalke. Przykład pierwszy z brzegu - Manuel Neuer. Reszta nazwisk nie jest aż tak wielka, ale tylko dlatego, że w Bundeslidze już nie grają Ilkay Gundogan, Leroy Sane czy Mesut Oezil. Na transferach najlepszych klub zarobił około 200 milionów euro, ale produkując na zaledwie trzech boiskach całe zastępy porządnych ligowców i kilka gwiazdek rocznie, Królewsko-Niebiescy prawie 60 lat czekają na mistrzostwo Niemiec.

Julian zadebiutował w Schalke jako 17-latek i szybciutko porozstawiał po kątach kolegów. Jasne było, że wysoki chłopak z akademii jest najlepszym "górnikiem", jaki trafił do Bundesligi od lat, a może i w historii. Jeden sezon, drugi, reprezentacja, mundial, niewielki, ale mimo wszystko udział w zdobyciu tytułu mistrza świata przez ekipę Joachima Loewa, przedłużenie kontraktu z klubem. To wtedy mogło mu się w głowie zakręcić. Dostał ekstrapodwyżkę, a wynajęte samochody jeździły po mieście, ogłaszając szczekaczkami, że oto idol przedłużył umowę z ukochanym klubem.

Ale młodzi są niecierpliwi, nie chcą czekać na wyniki. Idą tam, gdzie czekają na nich sukcesy, w dodatku prawdziwe sukcesy, nie takie jak Puchar Niemiec 2011. Schalke popada zatem w przeciętność, ale jednocześnie dobrze żyje z transferów, takich choćby jak Draxlera. Nieśmiałe propozycje z Włoch opiewające na kilkanaście milionów euro klub odrzucał z pobłażliwym uśmiechem. Czekał na złoty strzał i ten nastąpił ostatniego dnia okna transferowego latem 2015 roku. Juventus kilka razy wydeptywał ścieżki do Gelsenkirchen. Najpierw rozśmieszając działaczy Schalke, a później wprawiając ich w zakłopotanie, bo kiedy turyńczycy zgodzili się w końcu spełnić oczekiwania niemieckiego klubu, to Draxler wybrał VfL Wolfsburg. Jest też inna wersja. Niewykluczone, że VfL w przeciwieństwie do Juve był po prostu konkretniejszy, piłkarzowi bardzo spieszyło się do zmiany otoczenia, a 31 sierpnia to nie jest dobry dzień na grymaszenie i zastanawianie się. Takie w każdym razie były początki toksycznego związku...

Wilki zapłaciły 36 milionów euro za mistrza świata, którego kariera miała nabrać przyspieszenia. No i nabrała faktycznie takiego tempa, że o mały włos wyrzuciłaby młodzieńca z poważnej piłki. W Wolfsburgu złoty chłopiec miał zastąpić złotowłosego Kevina De Bruyne'a. Miał robić wszystko to, co dotąd Belg, tylko lepiej. Na początku (jesienią 2015) nie wyglądało to źle. Z czasem gorzej, choć sezon zakończył z przyzwoitym dorobkiem sześciu goli i pięciu asyst. Po sezonie zaczęła się jednak otwarta wojna, w której stronami byli: klub i kibice versus Julian D. Rozczarowanie było obopólne. Fani nie mogli pojąć, dlaczego takim partaczem i niewdzięcznikiem okazuje się ktoś, kto jest najdroższym nabytkiem w historii klubu, Draxler z kolei nie mógł zrozumieć, dlaczego musi grać w klubie, który znalazł się poza europejskimi pucharami.

A przecież otrzymał wszystko. Drużyna miała być ustawiona pod jego grę, on sam wynegocjował 6 milionów rocznej pensji. W Niemczech, poza Monachium, niewielu tyle zarabia. Mimo że podpisał pięcioletnią umowę, już po roku był gotów opuścić miejsce pracy. Latem, po mistrzostwach Europy (z przebłyskami; świetny występ przeciwko Słowacji), postawił sprawę na ostrzu noża. - Kiedy przyszedłem do klubu, dostałem zapewnienie, że będę mógł odejść, gdy otrzymam dobrą ofertę - wypalił w wywiadzie dla "Bilda". Klub wydał oświadczenie, w którym oczywiście wszystkiemu zaprzeczył, przypominając, że klauzula zezwalająca na transfer wchodzi w życie dopiero w 2017 roku.

Na opinie, że Wolfsburg ma problem z niezadowolonym piłkarzem, ten odpowiadał, że wcale nie jest największym problemem klubu utrzymywanego przez koncern Volkswagena, niedwuznacznie odnosząc się do afery związanej z koncernem samochodowym. Wojna toczyła się więc z otwartymi przyłbicami. Piłkarz na początek musiał zapłacić 100 tysięcy euro kary za swoje wypowiedzi, a potem wziąć się w garść i rozpocząć przygotowania do nowego sezonu.No i rozpoczął, tyle że ostatnia jesień to już wyłącznie pasmo nieszczęść i rozczarowań. Zamiast grać, potykał się o własne nogi. Zamiast zaciskać zęby, mędrkował, a balon wzajemnych pretensji rósł coraz bardziej. Trener Valerien Ismael wykreślał go z meczowej kadry, kibice gwizdali, a Wolfsburg staczał się w tabeli...

Grudniowa oferta z Paryża okazała się wybawieniem dla wszystkich i gwiazdką z nieba dla kogoś, kto bardziej zasługiwał na rózgę. Dziś natomiast jest niewykluczone, że jeśli w Paryżu sprawdzi się model niemiecki (jest jeszcze bramkarz Kevin Trapp), Katarczycy pójdą za ciosem. - Chciałbym zobaczyć w Paryżu Mesuta Oezila. On może grać w każdej drużynie świata - bąknął niedawno, niby bez związku, Julian. Może to tylko kurtuazja i rewanż za czasy, kiedy Oezil wręcz ostentacyjnie namawiał szefów Arsenalu, by w końcu zintensyfikowali starania o młodego reprezentanta Niemiec, a może nie...

Zakładając, że kosztował 42 miliony, czyni go to czwartym (ex aequo z Javierem Pastore i Thiago Silvą) najdroższym piłkarzem w historii paryskiego klubu; przed nim tylko David Luiz, Di Maria i Edinson Cavani. Na razie wszystko przebiega zgodnie z planem, na wojnę się nie zanosi. Jeśli niemiecki skrzydłowy wciąż będzie czarował we Francji, to opinię Sławomira Peszki (- Jeśli Draxler kosztuje 40 milionów, to Grosicki powinien 80…) trzeba będzie uznać za - delikatnie mówiąc - chybioną lub niestosowną.

Komentarze (0)