W trakcie rundy jesiennej Wisła Kraków przyjęła dwa potężne ciosy, ale nie dała się znokautować i wszystko wskazuje na to, że zakończy sezon z wysoko podniesionym czołem.
Koniec złotej ery
Pierwszy cios spadł na wiślaków 29 lipca, gdy Bogusław Cupiał zdecydował się na sprzedaż klubu Jakubowi Meresińskiemu. Trwająca od 1997 roku "era Cupiała" była najlepszym okresem w ponad stuletniej historii krakowskiego klubu - Biała Gwiazda sięgnęła wtedy po osiem mistrzostw Polski, a także po cztery srebrne i jeden brązowy krajowych mistrzostw.
Nawet jeśli w pięciu ostatnich latach Wisła miała kłopoty finansowe, to jej pracownicy czuli grunt pod nogami i wiedzieli, że prędzej czy później magnat z Myślenic ureguluje rachunki. Wieść o zmianie właściciela była jak uderzenie obuchem, po którym wiślacy długo nie mogli się pozbierać. Odejście filantropa, który na przełomie wieków uczynił z Wisły krajowego hegemona, naturalnie wywołało w klubie i w samym zespole niepokój, ale to, co wydarzyło się później, przeszło najśmielsze oczekiwania nawet największych wrogów Białej Gwiazdy. Po tym jak Meresiński przejął klub, na jaw zaczęły wychodzić jego kłopoty z prawem. Okazało się, że nowy właściciel jest skazany prawomocnym wyrokiem sądu za podrobienie świadectwa ukończenia jednego z liceów w Tychach oraz świadectwa maturalnego, a jest także podejrzany o pranie brudnych pieniędzy, przywłaszczenie mienia o znacznej wartości oraz udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
SSC Napoli trafiło, ale nie zatopiło Juventusu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Meresiński cieszył się tytułem właściciela 13-krotnych mistrzów Polski niespełna miesiąc. W drugiej połowie sierpnia został przekonany do tego, by oddać nabytek w ręce TS "Wisła", które prowadzi inne sekcje Białej Gwiazdy. W marcu okazało się, że kupując od klub od Cupiała, posłużył się sfałszowanymi dokumentami, za co grozi mu do 10 lat więzienia.
Owdowiali
Niepewna przyszłość klubu miała wpływ na postawę drużyny, która przegrała siedem meczów z rzędu, ustanawiając nowy niechlubny rekord Wisły. Czarna seria sprawiła, że Biała Gwiazda wylądowała na samym dnie ligowej tabeli. Wisła była w strefie spadkowej między 5. a 12. kolejką, a gdy wydawało się, że wróciła na odpowiednie tory i pierwszą rundę sezonu zasadniczego zakończyła na 10. miejscu, z pracy przy Reymonta 22 zrezygnował Dariusz Wdowczyk. Były reprezentant Polski nie mógł znaleźć wspólnego języka z nowymi właścicielami Wisły.
Po odejściu Wdowczyka zespół wpadł w kolejne turbulencje i w pierwszym pod wodzą duetu Kazimierz Kmiecik-Radosław Sobolewski spotkaniu uległ Pogoni Szczecin aż 2:6, tracąc sześć goli pierwszy raz od 1993 roku i pamiętnego meczu z Legią Warszawa (0:6), który "cała Polska widziała". Po falstarcie było jednak lepiej: w czterech następnych spotkaniach krakowianie zdobyli siedem punktów i zakończyli rundę jesienną na 10. pozycji z siedmioma "oczkami" przewagi nad strefą spadkową.
Na początku stycznia krakowski klub zaskoczył środowisko, zatrudniając Kiko Ramireza - hiszpańskiego anonima, który wcześniej nie wyściubił nosa poza hiszpańską III ligę zarówno jako piłkarz, jak i szkoleniowiec. Zdaniem dyrektora sportowego Wisły, Manuela Junco jego rodak miał przede wszystkim poprawić organizację gry i grę obronną zespołu z Reymonta 22.
Trzeba oddać Ramirezowi, że to mu się udało, choć startował z trudnej pozycji, bo w przerwie zimowej Wisła straciła dwóch podstawowych obrońców: Richarda Guzmicsa i Bobana Jovicia. Pierwszego jednak zastąpił pozyskany z Alcorcon Ivan Gonzalez, a na pozycję drugiego przekwalifikowany został Tomasz Cywka. Do tego na życzenie Ramireza sprowadzony został jego były podopieczny z CE L'Hospitalet Pol Llonch, który okazał się być transferowym strzałem w "10". Defensywnego pomocnika o takiej charakterystyce nie było przy Reymonta od czasów Radosława Sobolewskiego. Llonch dodał drugiej linii Wisły agresji, energii i wigoru, których brakowało drużynie jesienią.
W pierwszej części sezonu Wisła traciła 1,75 bramki na mecz, a pod wodzą Ramireza ten parametr spadł do 0,86. Poprawy gry defensywnej nie dokonano jednak kosztem ofensywy: jesienią Biała Gwiazda strzelała 1,5 gola na mecz, a teraz średnia ta wynosi 1,43, ale w pierwszej części dawało jej to 1,25 "oczka" na mecz, a teraz - 1,86.
Dokonają niemożliwego?
Gdy po 12. kolejce Wisła była w strefie spadkowej, nic nie wskazywało na to, że wiosną będzie walczyła o awans do grupy mistrzowskiej, ale po odbiciu się od dna i uregulowaniu spraw organizacyjno-finansowych, Biała Gwiazda mocno stanęła na nogi. Krakowianie opanowali kryzys i - licząc od 9. kolejki, w której przerwali czarną serię porażek - są trzecią siłą ekstraklasy. W branym pod uwagę okresie więcej punktów od nich (25) zdobyli tylko piłkarze Lecha Poznań (38) i Legii Warszawa (42).
To sprawiło, że na trzy kolejki przed końcem sezonu zasadniczego Wisła zajmuje 6. miejsce w tabeli i nierealny jeszcze niedawno awans do grupy mistrzowskiej ma na wyciągnięcie ręki. Przed rokiem biła się o niego do ostatniej kolejki i ostatecznie przyszło jej stoczyć bój o utrzymanie w elicie. Teraz krakowianie chcą tego uniknąć.
- Dopóki są matematycznie szanse na to, że w tej "ósemce" się nie znajdziemy, to najlepiej myśleć o tym, żeby zdobywać punkty aż do trzydziestej kolejki i nie drżeć tak, jak to było przed rokiem - mówi Rafał Boguski.
Innym wiślakom dobra seria rozbudziła apetyty. - Czujemy się pewniej na boisku. Jak już dostaniemy się do "ósemki", to nikt nie będzie się tym zadowalał - chcemy o coś grać. Ta drużyna ma większą wartość i jeśli już będziemy w grupie mistrzowskiej, to czemu mamy nie bić się o jak najwyższe cele? - pyta retorycznie Maciej Sadlok.
Wiślacy prezentują się pod wodzą Ramireza tak dobrze, że podczas ostatniego meczu z Lechem Poznań stadion zapełnił się niemal do ostatniego krzesełka. Spotkanie z Kolejorzem obejrzało na żywo 30 128 osób - tak wysokiej frekwencji przy Reymonta nie było od września 2014 roku.
- Za to, że kibice są z nami, należą się im słowa uznania. Mimo trudnych sytuacji na przestrzeni lat nic się nie zmieniło - kibice są zawsze z nami. My to wiemy i to czujemy. Taka frekwencja pomaga nam i pomaga klubowi - mówi kapitan Wisły, Arkadiusz Głowacki.