- To byłaby tragedia, gdyby okazało się, że autobus Borussii zaatakowali terroryści. Niestety, wydaje mi się, że ze zwykłymi bandytami policja szybko by sobie poradziła. Oni raczej nie kryją się z wrogością, ale nigdy nie doszło do takiej eskalacji, że w drodze na stadion rzucano w autokar petardami albo racami. Kiedyś zdarzyło się, że tureccy kibice obrzucili szwajcarski autobus jajkami i pomidorami - mówi w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Michał Listkiewicz, były prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Piłkarze Borussii Dortmund po wybuchach nie udali się już na stadion, ale najpierw do hotelu, a później do domów. Mecz został przełożony na środę na godzinę 18:45.
- Jestem zszokowany wydarzeniem - pamiętam, jak bardzo baliśmy się o bezpieczeństwo podczas Euro 2016, tymczasem podczas francuskiego turnieju był spokój. Piłka nożna to w tej chwili ogromny magnes, niestety - także dla kryminalistów. Wygląda, że rok temu tylko się przyczaili, a teraz znowu zaatakowali. Boję się, że nastał zły czas dla piłki, ale obym się mylił. Dawno temu, na czas igrzysk, zawieszano wszelkie działania wojenne. Nasza rzeczywistość zaczyna wyglądać odwrotnie... - dodaje Listkiewicz.
Ładunki najprawdopodobniej były ukryte w zaroślach nieopodal hotelowego parkingu. Władze nie chcą mówić o akcie terroryzmu. Wtorkowe wydarzenia kwalifikują raczej jako "przestępstwo", "usiłowanie zabójstwa".
Policja w pobliżu miejsca wydarzeń znalazła tajemniczy przedmiot przypominający kolejny ładunek wybuchowy ("prawdopodobnie atrapa") oraz list, którego autor bierze na siebie odpowiedzialność za atak. Pismo jest obecnie badane. Władze nie chcą zdradzić, w jakim języku powstało.
ZOBACZ WIDEO Atak na piłkarzy Borussii Dortmund