Marko Suler trafił do Warszawy latem 2012 roku w roli reprezentanta Słowenii i miał być wzmocnieniem obrony drużyny Wojskowych. Piłkarz nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei - często popełniał błędy, które kosztowały Legię punkty i szybko trafił na ławkę rezerwowych.
W ciągu półtora roku Suler rozegrał w barwach Legii zaledwie 14 meczów we wszystkich rozgrywkach i w grudniu 2013 roku pożegnano się z nim bez żalu. Po odejściu z Legii trafił do NK Maribor, gdzie występuje do dzisiaj.
34-latek udzielił właśnie wywiadu słoweńskiej gazecie "Vecer", w którym wspomina czas spędzony w Warszawie. W jego pamięci najmocniej zapisali się kibice.
- W Polsce fani potrafili zatrzymać autokar na autostradzie i mnie z niego wyciągnąć - wspomina Suler. - Tam na stadion przychodziło 15 tysięcy kibiców, którzy stali przez cały mecz i dopingowali przez 90 minut.
ZOBACZ WIDEO Real - Bayern. Monachijczycy mogą czuć się oszukani
- Gdy zdobyliśmy mistrzostwo, na ulicach Warszawy świętowało ten sukces 200 tysięcy osób. Byli niezwykle emocjonalni, dla mnie być może aż za bardzo. Nawet gry prowadziliśmy 2:0, potrafili przerwać mecz, niszczyć krzesełka. Gdy tego doświadczasz, rozumiesz, z jaką presją masz do czynienia - przypomina.
Suler rozegrał w reprezentacji swojego kraju 39 meczów, ostatni w 2013 roku. Poza Legią i NK Maribor był także zawodnikiem Hapoelu Tel-Awiw, K.A.A Gent i ND Gorica.