Głośne ucieczki - piłkarze, którzy wybrali wolność

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Teraz europejscy piłkarze mogą grać, gdzie chcą. Nie ma ograniczeń wieku, w jakim wolno im wyjechać z ojczyzny. Był jednak czas, kiedy zawodnicy z krajów socjalistycznych, żeby podpisać kontrakt z klubem zagranicznym, musieli spełnić różne warunki.

W tym artykule dowiesz się o:

Zbigniew Mroziński

Nie wszyscy chcieli czekać do ustalonej w krajach bloku komunistycznego obligatoryjnej granicy 30 lat, która na to zezwalała, potem zmniejszonej o dwa lata, czy też mieli szansę na otrzymanie zgody na transfer zagraniczny za zasługi. Niektórzy więc nielegalnie opuszczali ojczyznę albo nie wracali z wyjazdów swoich drużyn. Oto przykłady z okresu, gdy żelazna kurtyna chyliła się już ku upadkowi, by kilkanaście miesięcy później w ogóle przestać istnieć.

Z deszczu pod rynnę

Pod koniec grudnia 1988 roku reprezentant Rumunii Miodrag Belodedici wraz z matką pojechał na święta do sąsiedniej Jugosławii. Chcieli odwiedzić rodzinę mieszkającą wprawdzie blisko ich domu, ale jednak po drugiej stronie granicy. 24 lata wcześniej przyszły świetny obrońca urodził się bowiem w miasteczku Socol, leżącym w południowo-zachodniej części Rumunii, tuż przy granicy z Serbią należącą wówczas do Jugosławii. Dano mu zresztą serbskie imię, a zanim poszedł do szkoły, mówił tylko w tym języku. Mowy kraju, w którym się urodził, na dobre nauczył się dopiero na zgrupowaniach juniorskich reprezentacji Rumunii. A że wyróżniał się talentem do futbolu, jako nastolatek wylądował w założonym w Bukareszcie klubie Luceafarul, gdzie skoszarowano najzdolniejszych chłopaków z całego kraju.

Szybko został tam dostrzeżony przez trenerów Steauy Bukareszt zarządzanej przez Valentina Ceausescu, syna rumuńskiego dyktatora - Nicolae. Gdy w sezonie 1985-86 Steaua zdobyła Puchar Mistrzów po pokonaniu w finale Barcelony, filarem obrony był już Belodedici. Nie czuł się jednak dobrze w kraju, w którym wszyscy obywatele byli inwigilowani przez cieszącą się złą sławą służbę bezpieczeństwa noszącą nazwę Securitate. Szansą na wybawienie z tej sytuacji był dla Miodraga wyjazd do Jugosławii, która wtedy jawiła się jako kraina wiecznej szczęśliwości.

Jak się miało okazać, nie na długo. Gdy zgodnie z przepisami FIFA przez 12 miesięcy odbywał karencję za nielegalne opuszczenie poprzedniego klubu, zaczęły tam narastać konflikty narodowościowe. Tymczasem w Rumunii padł reżim Nicolae Ceausescu, zapanowała demokracja i przed mundialem, który w 1990 roku miał się odbyć we Włoszech, zaczęto namawiać go do powrotu do kraju urodzenia i na ponowne występy w kadrze Tricolorii. Nie chciał jednak zostawiać Crvenej Zvezdy Belgrad, która zawsze była jego ukochanym klubem i gdzie zaufano mu, gdy uciekł z Rumunii. Kilka miesięcy przed turniejem Italia '90 zadebiutował w lidze jugosłowiańskiej, zmienił nazwisko na Belodedić, a przedstawiciele tamtejszej federacji zaczęli nawet czynić starania, żeby reprezentował na włoskim turnieju ich kraj. Co się jednak nie mogło zdarzyć ze względów proceduralnych.

ZOBACZ WIDEO Primera Division: Atletico postraszyło Real. Nokaut przed Ligą Mistrzów [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Z nim w składzie Crvena Zvezda w sezonie 1990-91 przeżywała cudowny okres. Po pokonaniu w finale Olympique Marsylia zdobyła Puchar Mistrzów, a Belodedić wykorzystał rzut karny w konkursie jedenastek. Został pierwszym piłkarzem, który zdobył to trofeum w dwóch różnych klubach, chociaż pod nieco innym nazwiskiem. Tyle że w Belgradzie sielanka nie trwała długo, bo jak się okazało, z deszczu spadł pod rynnę.

Na terenach Jugosławii rozpoczęła się wojna domowa, reprezentację Plavich wykluczono z finałów Euro '92, a piłkarze czym prędzej opuszczali Bałkany. Nasz bohater skorzystał z oferty Valencii, wkrótce dał się też namówić do powrotu po niemal czteroletniej przerwie do reprezentacji Rumunii. Znowu nazywał się Belodedici, a na World Cup '94 Tricolorii odpadli dopiero w ćwierćfinale po porażce ze Szwecją w rzutach karnych. To Miodrag zmarnował decydującą jedenastkę. Po nieudanym dla Rumunów Euro '96 reprezentacyjną przygodę przerwał na cztery lata. Jednak na kolejny czempionat Starego Kontynentu mimo 36 lat na karku otrzymał nominację. Wtedy ponownie był piłkarzem Steauy, gdzie wrócił po 10 latach spędzonych w Serbii, Hiszpanii (grał także w Valladolid i Villarrealu) oraz Meksyku (Atlante). Osiedlił się w stolicy Rumunii, był ambasadorem rozegranego tam pięć lat temu finału Ligi Europy, a w rumuńskiej federacji piłkarskiej koordynuje pracę z reprezentacjami juniorów.

Czeska uliczka

W tym samym 1988 roku, tyle że pod koniec lipca, Slavia Praga pojechała do Republiki Federalnej Niemiec na mecz towarzyski z jedną z drużyn Bundesligi. Kuszony ciekawą propozycją 26-letni napastnik reprezentacji Czechosłowacji Ivo Knoflicek wiedział, że on z tej wyprawy prędko nie wróci do domu, albo i w ogóle. Przed wyjazdem obiecał żonie i córeczce, że jeśli uda mu się przedostać z Niemiec do Anglii, wkrótce ściągnie je do siebie. Nie mógł doczekać się zgody krajowej federacji piłkarskiej na legalny transfer - brakowało cztery lata do regulaminowej trzydziestki - a tymczasem urodzony w Czechosłowacji jako Jan Ludvik Hoch brytyjski magnat prasowy Robert Maxwell, który był właścicielem grającego wtedy w angielskiej ekstraklasie Derby County, chciał tam dać szansę rodakom. Jego ludzie obiecywali szybkie załatwienie zgody na podpisanie kontraktu przez piłkarza.

Razem z Knoflickiem Slavię opuścił również pomocnik Lubos Kubik. Z Niemiec przedostali się nielegalnie do Belgii, następnie polecieli do Hiszpanii, a stamtąd przez będący brytyjskim terytorium zamorskim Gibraltar zostali przemyceni do Anglii. Mimo wcześniejszych obietnic nie uzyskali jednak zgody na grę i zniecierpliwieni zaczęli na własną rękę szukać rozwiązania skomplikowanej sytuacji. Źle znoszący rozłąkę z rodziną skruszony Kubik wrócił do Pragi i po tygodniach pertraktacji dostał zgodę na legalny transfer do włoskiej Fiorentiny, a po roku wrócił na boisko. Natomiast Knoflicek dopiero po 18 miesiącach bezrobocia pod koniec 1989 roku został piłkarzem grającego w Bundeslidze FC Sankt Pauli Hamburg. Po upadku władz komunistycznych w Czechosłowacji jeszcze przed finałami MŚ, które w 1990 roku odbyły się we Włoszech, obaj uciekinierzy wrócili do reprezentacji. Okazali się dużym wzmocnieniem zespołu, który turniej zakończył w ćwierćfinale.

Po podziale kraju Kubik z reprezentacją Czech został wicemistrzem Euro '96. Po tym turnieju, po okresie gry nie tylko w Fiorentinie, ale i francuskim FC Metz, niemieckim 1. FC Nuernberg i rodzimej Petrze Drnovice, znalazł się w Slavii. Pod koniec XX wieku grał z Romanem Koseckim, Piotrem Nowakiem i Jerzym Podbrożnym w Chicago Fire, zaś jako trener na pewien czas wylądował w Śląsku Wrocław. Knoflicek po odejściu z St. Pauli próbował sił w innym zespole z Bundesligi VfL Bochum oraz austriackim Vorwaerts Steyr. Czas angielskiej bezczynności zrobił swoje i już nie grał tak jak przed ucieczką. W połowie lat 90. wrócił do Slavii, ale z Kubikiem się minęli i już nie rozegrali w tym klubie słynnej czeskiej uliczki.

Dezerterzy z PRL

Rok 1988 obfitował także w ucieczki naszych piłkarzy. W maju skrzydłowy Marek Leśniak po meczu reprezentacji olimpijskiej z Danią nie wrócił wraz z kolegami do Polski, lecz pojechał prosto do Leverkusen. Tamtejszy Bayer od dawna starał się o napastnika Pogoni Szczecin, noszącego pseudonim Valdano, przyznany mu na cześć argentyńskiego mistrza świata z Meksyku. Szybko zauważono, że lepiej będzie się dogadać i zarobić pieniądze od koncernu farmaceutycznego, niż skazywać Leśniaka na roczną banicję. Podobno roli mediatora podjął się zajmujący się sportem w ówczesnym rządzie Aleksander Kwaśniewski. Za 2 miliony marek nomen omen Marek L. został piłkarzem niemieckiego zespołu i od razu mógł grać. Jednak za karę do reprezentacji Polski przez niemal cały sezon nie był powoływany. Wrócił na mecz z Anglią na Wembley w eliminacjach MŚ i zniknął z kadry narodowej na kolejne cztery lata i kwalifikacje następnego mundialu, wtedy grał już w Wattenscheid.

Zgoda na transfer Leśniaka zachęciła chyba do nielegalnej emigracji jego kolegów z boiska, przede wszystkim tych z reprezentacji Polski, która nie zdołała zakwalifikować się na turniej olimpijski w południowokoreańskim Seulu. Pomocnik Grzegorz Więzik zdecydował się na wyjazd do 1. FC Kaiserslautern, który był nim od dawna zainteresowany. Po nielegalnej emigracji z PRL Więzik dopiero po kilkunastu miesiącach dostał zgodę na grę w zespole Czerwonych Diabłów z Betzenbergu. Nie przebił się jednak do wyjściowego składu, a potem szukał szczęścia w zespołach z Francji, Danii, w niższych ligach niemieckich, aż zdecydował się na powrót do ojczyzny.

Największe zamieszanie związane z ucieczką naszego piłkarza miało miejsce 11 listopada 1988 roku, gdy okazało się, że ze zgrupowania naszej drużyny narodowej w Mediolanie, przygotowującej się do meczu towarzyskiego z reprezentacją ligi włoskiej, zniknął pomocnik Andrzej Rudy. Miał 23 lata, kilka miesięcy wcześniej był bohaterem głośnego, wartego ówczesnych 50 milionów złotych transferu ze Śląska Wrocław do GKS Katowice, i uchodził za jednego z najbardziej utalentowanych polskich piłkarzy. Jak się okazało, pragnął dołączyć do przebywającej już w Niemczech swojej ówczesnej dziewczyny Anny Dąbrowskiej, znanej z wyborów Miss Dolnego Śląska.

Ludzie, którzy zorganizowali jego ucieczkę, liczyli, że uda się im powtórzyć taki manewr jak z Leśniakiem i po umieszczeniu w Leverkusen dojdą do porozumienia z polskimi władzami sportowymi. Jednak fakt, że Rudy zwiał przed prestiżowym meczem, a nie po nim, rozwścieczył decydentów i piłkarz był traktowany jak dezerter. W Polsce nazywano go zdrajcą, został wyklęty i żądano pięcioletniej dyskwalifikacji. Pojawiały się informacje o zainteresowaniu ze strony Bayernu Monachium, Eintrachtu Frankfurt i AS Monaco, a tymczasem wylądował w 1. FC Koeln, gdzie przez pół roku trenował bez możliwości gry. W końcu się dogadano i na jesieni 1989 roku już w Polsce władanej przez rząd niekomunistyczny mógł kilka tygodni przed zakończeniem dyskwalifikacji zadebiutować w Bundeslidze. Jak widać, 2 miliony marek przelane na konto GKS podziałało na wyobraźnię prezesa katowickiego klubu Mariana Dziurowicza.

Tyle że Rudy po roku bez gry w piłkę prezentował się słabo. Potem poznany w Kolonii słynny Duńczyk Morten Olsen wziął go do prowadzonego przez siebie Broendby. Tam Polak odbudował się i tym razem wrócił do Bundesligi odpowiednio przygotowany. W 1993 roku ponownie zaczął grać w reprezentacji, chociaż zanim do tego doszło, odbyła się narodowa debata, czy w ogóle powinien taką szansę otrzymać. Na dodatek nie bardzo chyba wiedział, czy interesuje go jeszcze gra w barwach narodowych, bo zamiast przyjechać na mecz z Anglią w Chorzowie w eliminacjach MŚ, wolał zagrać w barwach Koeln w Bundeslidze. Później z Lierse został mistrzem Belgii, Olsen dał mu szansę w Ajaksie Amsterdam, a w wieku 33 lat został ponownie odkurzony na jeden mecz dla reprezentacji. Grał w coraz słabszych drużynach, aż zakończył karierę. Karierę nie do końca spełnioną z powodów obiektywnych, ale chyba i trochę na własne życzenie.

Następcy bohaterów tej opowieści takich problemów już nie mieli. W 1989 roku padł mur berliński i nie trzeba było posuwać się do tak drastycznych decyzji, żeby móc podpisać kontrakt z klubem zagranicznym.

Źródło artykułu:
Komentarze (1)
avatar
Marian Pietryka
1.05.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Rudy sam nie wiedział czego chce. To był talent, który w ŚLĄSK U Wrocław mógł pogłębić talent. Był ze ŚCINAWY. Został zmarnowanym TALENTEWM.