Niewiedza sprawiła, że zawodowym arbitrem, dziś jednym z najlepszych w swoim fachu, został Szymon Marciniak. Gdy grał jeszcze w piłkę w niższych ligach, często wdawał się z sędziami w pyskówki. - Jechałem z nimi równo. Nic nie wiedziałem, ale musiałem mieć rację za wszelką cenę. Kiedyś myślałem, że wszystko mi się należy - taki był kiedyś Marciniak, który dziś śmieje się z tamtego zachowania (cała rozmowa TUTAJ).
Opowiada, jak doszło do przełomu w jego życiu. W jednym ze spotkań Adam Lyczmański pokazał mu czerwoną kartkę. Wściekły Marciniak wykrzyczał, że "tak słabego sędziego jeszcze nigdy nie widział". - Jak jesteś taki cwaniak, to weź się za gwizdek - usłyszał w odpowiedzi. Gdy opadły emocje, Marciniak się nad tym poważnie zastanowił, zapisał na kurs i zaczął sędziować.
Źle wykonany rzut karny przez Miroslava Radovicia w spotkaniu z Pogonią Szczecin (Serb zatrzymał się przed kopnięciem piłki, dostał za to żółtą kartkę i sędzia nie zaliczył jego gola) to tylko jeden z przykładów nieznajomości przepisów przez profesjonalnych zawodników. Arbitrzy często słyszą pytania w stylu: "czy po zagraniu ręką mogę bezpośrednio uderzać na bramkę rywala?". Spotykają się też z próbą przemycenia podwórkowych zasad, typu: "jestem kapitanem, więc mogę dyskutować" - i nie ważne, że chodzi o nadmierne protesty. Sporne są również sytuacje, w których zawodnik atakuje rywala. "Trafiłem w piłkę!" - przekonany o racji dałby się za swoją interwencję pokroić, jakby zapominając, że w przepisach jest jasno określone: atak zbyt dynamiczny, agresywny, kwalifikuje się na czerwoną kartkę. Nawet, jeżeli gracz trafił w piłkę.
Za mało szkoleń
Zawodnicy mają też problem z zapamiętaniem, że po wybiciu przez swojego bramkarza piłki z piątego metra, tzw. "piątki", nie ma spalonego. Wspomina to Marcin Borski, były sędzia międzynarodowy, który w ekstraklasie gwizdał 18 lat. - W naszej lidze nagminnie musiałem wyjaśniać, że z "piątki" nie łapiemy przeciwnika na spalonego. Zawodnicy robili wielkie oczy i patrzyli ze zdziwieniem. Co ciekawe, z taką niewiedzą spotykałem się również w meczach Ligi Europy, drużyn z Francji czy Portugalii - opowiada Borski.
ZOBACZ WIDEO Anderlecht zwycięski, Łukasz Teodorczyk już niemal dwa miesiące bez gola [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Zwraca uwagę, skąd biorą się braki w wiedzy. Borski twierdzi, że wszelkie nowinki, ale również podstawowe informacje powinni przekazywać piłkarzom pracownicy klubu. - Nie oszukujmy się - znajomość przepisów wśród zawodników jest słaba. Środowisko piłkarskie mało się tym interesuje. Przed rozpoczęciem rundy odbywa się tylko jedno szkolenie, które trwa godzinę. To zdecydowanie za krótko, żeby przekazać i wpoić graczom wszystkie nowinki. Powstała trochę taka sędziowska enklawa - tłumaczy. Borski sam prowadzi takie szkolenia. Zawodnicy w większości są raczej myślami gdzie indziej, a już zwłaszcza obcokrajowcy. Szybkie przyswojenie wiedzy hamuje również skomplikowany język.
- Po pierwsze, oni na takich szkoleniach myślą o swoich schematach i założeniach na mecz. Po drugie: nomenklatura przepisów jest w zasadzie nie do przebrnięcia dla piłkarzy. Myślę, że lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby w klubach pracowały osoby odpowiedzialne za śledzenie zmian w przepisach i umiejętne przekazywanie ich. W takich przypadkach piłkarz otrzymywałby skondensowaną wiedzę, wiedziałby o zmianach i najnowszych trendach i nie patrzyłby ze zdziwieniem, co ten z gwizdkiem wyczynia - komentuje były sędzia.
Borski swobodnie może obnażać słabości i niewiedzę naszych ligowców, bowiem nie jest już arbitrem na kontrakcie. Tych, którzy gwiżdżą w ekstraklasie, obowiązują jednak umowy lojalnościowe. W skrócie - sędziowie nie mogą mówić o sytuacjach, które uderzają w wizerunek naszej ligi. A byłyby o czym opowiadać. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że niemal każdy piłkarz nie przeszedłby testu z przepisów, bo jego wiedza zatrzymała się mniej więcej na umiejętności rozpoznania faulu, spalonego i ręki. Co tym bardziej przeraża - nie w każdym przypadku.
Kto kogo przechytrzy
Książka z przepisami ma niecałe dwieście stron. Marciniak opowiadał, że piłkarze i tak ewoluowali. Kiedyś wystarczyło powiedzieć im cokolwiek, a oni odpowiadali "yyy, aha" i szli w drugą stronę. Dziś nie zadowolą się już byle jakim uzasadnieniem decyzji. W przypadku nadmiernych pretensji również arbitrzy znaleźli sposób, jak uciszyć uprzykrzającego życie zawodnika. Wystarczy powiedzieć mu "przyjmij, oddaj" lub "masz rację, ale ty 10 minut wcześniej też popełniłeś błąd, gdy kopnąłeś się w czoło".
Opowieści arbitrów każą myśleć, że dziś piłkarz bardziej skupia się na przechytrzeniu sędziego, niż zagłębieniu się w kodeks z przepisami. Potwierdza to Tomasz Listkiewicz, asystent Marciniaka. - Są tacy piłkarze, którzy doskonale opanowali sztukę wymuszania rzutów karnych, bo nauczyli się, gdzie sędzia ma ograniczoną widoczność, gdzie najłatwiej go nabrać. To magiczne miejsce znajduje się przy linii końcowej, po drugiej stronie bramki, niż sędzia asystent. Wówczas sędzia główny nie jest w stanie obiec wszystkich, znaleźć prześwitu między innymi piłkarzami, ma ograniczoną widoczność i nie zawsze wie, czy obrońca wstawił napastnikowi nogę w tor biegu - opowiada (cały wywiad TUTAJ).
Ubolewa nad tym również Borski. - W klubach hiszpańskich byli sędziowie pracują na etatach. Oni rozpracowują taktykę i słabe strony innych arbitrów. To Hiszpanie wymyślili słynny mobbing sędziowski, sytuację, w której cała drużyna podbiega do arbitra z pretensjami, gdy ten podejmuje decyzję nie po jej myśli. Pamiętam, że sam się z tym spotkałem, w meczu Villarreal. I człowiek faktycznie po piątej takiej sytuacji zaczyna się zastanawiać, co się dzieje, czy czegoś nie pomylił, czy wszystko dobrze widzi - opowiada.
Nie przewiduje przełomu i nagłego zainteresowania przepisami. - Z tym jest trochę tak, jak z przepisami ruchu drogowego. Każdy jeździ samochodem, a nie każdy miał w ręku książeczkę z zasadami. Ja na przykład nigdy nie przeczytałem kodeksu ruchu drogowego i pewnie tego nie zrobię - dodaje Borski.
- Zostaje sędzią.