Leszek Orłowski
Cudów w futbolu nie ma, albo zdarzają się rzadko. Kibice Atletico Madryt mogli pocieszać się przed rewanżem z Realem, że bez szans na odrobienie strat to byłoby w zaistniałej sytuacji, po 0:3 na Santiago Bernabeu, Leganes albo Getafe, ale nie ich zespół. Podobały im się słowa wypowiedziane przez Cholo zaraz po pierwszym meczu, że jeśli ktoś miałby tej trudnej sztuki dokonać, to tylko jego drużyna. Z uwagą wsłuchiwali się w to, co trener mówił na konferencji dzień przed drugim spotkaniem. A zdradził, że wcale nie zamierza zarządzać frontalnego ataku.
- Trzeba dobrze grać w obronie, bo każda minuta bez straty gola to minuta więcej walki o odrobienie strat - prawił. Zdawał sobie sprawę, że strata bramki zakończy rywalizację. Kapitan Gabi podkreślał, że kluczowe będą spokój i zrównoważenie emocjonalne. Saul zdradził plan na pierwszą połowę: zakończyć ją z wynikiem 1:0. To wszystko naprawdę nie było tylko dodawaniem sobie animuszu przed tym, co nieuchronne: kolejnym niepowodzeniem w walce o najważniejsze trofeum, którego nigdy nie udało się zdobyć.
Atletico, wbrew zapowiedziom wszystkich, rzuciło się na Real, strzeliło dwa gole, ale potem genialna akcja Karima Benzemy przyniosła gościom bramkę, a gospodarzom odebrała wiarę.
ZOBACZ WIDEO Zespół Glika już prawie mistrzem. Zobacz skrót meczu AS Monaco - Lille OSC [ZDJĘCIA ELEVEN]
Święty Diego
Mimo kolejnego upokorzenia ze strony sąsiada kibice nie mają żadnych pretensji do trenera ani piłkarzy. Doskonale zdają sobie sprawę, że cudem jest sam fakt, iż Atletico od kilku lat liczy się w Europie. Nie zapomnieli jakże ciężkich czasów, gdy drużyna marzyła o samym starcie w Lidze Mistrzów. Na Santiago Bernabeu przy 0:3 głośniej dopingowali pupili niż fani Realu ten zespół.
Przed rewanżem przyszli pod hotel, gdzie Diego Simeone zarządził zgrupowanie, i tam śpiewami i krzykami dodawali animuszu ulubieńcom. "Do ostatniej kropli krwi" i "Strzelcie im cztery" - mieli wypisane na transparentach. A w końcówce meczu na Vicente Calderon przeszli samych siebie, prezentując taki entuzjazm, jakby to ich zespół był w finale.
Piszemy o tym wszystkim po to, by jeszcze raz dowieść rzeczy i tak oczywistej, ale fundamentalnej: Cholo, jego zawodnicy, styl gry zespołu, szefostwo klubu, jednym słowem cały projekt ma pełne poparcie fanów Atletico. Jeśli któryś z nich jest w opozycji, uważa, że potrzebne są zmiany, nawet nie próbuje ujawniać się ze swoim zdaniem, bo wie, że zostałby zakrzyczany, zjedzony.
Cholo jako idealny, nie do zastąpienia lider przedsięwzięcia to dogmat niepodważalny. W przestrzeni publicznej nie ma nawet prawa pojawić się sąd, że może ktoś inny lepiej potrafiłby sobie poradzić z tym strasznym Realem, jeśli zespół znów na niego się nadzieje w Lidze Mistrzów, albo zdobyć z drużyną więcej punktów w lidze.
A przecież w tymże Realu, po Carlo Ancelottim, także kochanym przez kibiców, przyszedł (po przerwie na Rafę Beniteza) Zinedine Zidane i jest jeszcze lepiej, niż było za kadencji Włocha, choć nikt się tego nie spodziewał. Niby wszyscy wiedzą, że nie ma ludzi niezastąpionych, że zawsze można znaleźć kogoś lepszego od osoby zajmującej obecnie dane stanowisko, ale z jednym wyjątkiem: Diego Simeone.
Cholo może powiedzieć: - Atletico to ja, i nie tylko nikt się nie oburzy, ale wręcz wszyscy zawyją ze szczęścia. Cholo może popełnić ewidentny błąd personalny czy taktyczny - jak nie raz mu się to zdarzało - a wszyscy kibice będą go bronić, udowadniając, że podjął najlepszą z możliwych decyzji. Niech no tylko ktoś przy kibicu Atletico przypomni ze złośliwym uśmieszkiem, że ostatnim wywalczonym przez zespół Cholo trofeum pozostaje Superpuchar Hiszpanii z 2014 roku, a może zarobić w zęby.
CAŁY TEKST JEST DOSTĘPNY W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA "PIŁKA NOŻNA"