Serduszko na trybuny do Ani, serduszko od Ani z trybun, trzy gole do rumuńskiej bramki i można wracać do domu, do Klary, bo pewnie z babcią została. Pytania o to, czy na Roberta Lewandowskiego ojcowskie obowiązki nie wpłyną źle, można pozostawić głębokim analizom telewizji śniadaniowych.
Nie wpłynęły - kapitan reprezentacji dwa razy nie pomylił się z rzutów karnych, a golem na 2:0, strzelonym z jedenastu metrów głową w stylu Andrzeja Szarmacha, wyprzedził Grzegorza Latę w klasyfikacji najlepszych strzelców reprezentacji.
Chyba jeszcze nigdy na Narodowy w Warszawie finaliści ostatniej wielkiej imprezy nie przyjeżdżali tylko się bronić. Rumuni w pierwszym meczu w Bukareszcie przegrali 0:3 i na lotnisku dopłacali za nadbagaż strachu, a później na boisku i tak nie oderwali się od ziemi.
Pierwsza połowa niewiele różniła się od treningu dzień wcześniej, kiedy Adam Nawałka poustawiał żółte manekiny imitujące przeciwników. Polacy grali we flippera, piłka mijała tylko stojące przeszkody.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Cieszą mnie trzy gole, ale bardziej punkty
To nie był wielki mecz dla kogoś z boku - nudny. Ale to bardzo miłe uczucie, gdy polska obawa przed pierwszym gwizdkiem, że wszystko jest za pięknie i że jakoś tak za spokojnie, okazała się niezaleczonym kompleksem. Kompleksem wypracowanym przez dekady, kiedy Polacy witali się z gąską, grali z nożem na gardle, a w komentarzu Dariusza Szpakowskiego o "czarnej jesieni" naszego futbolu zmienialiśmy tylko pory roku. Czas przyzwyczaić się do złotych czasów, do tego, że żyjemy w erze Lewandowskiego.
Zrobiliśmy swoje i teraz tylko kataklizm mógłby zatrzymać reprezentację Polski w drodze na mundial w Rosji. Nie wchodzimy tam przez kuchnię, tylnymi drzwiami, ale z przytupem, zabierając drzwi ze sobą.
Powinniśmy zacząć stawiać inne cele na mistrzostwa świata niż wyjście z grupy. Wiem, że nawet do końca eliminacji jeszcze cztery mecze, ale zwyczajnie nie wierzę, żeby ktoś zrobił nam krzywdę.