Bednarek nie miał wyjścia, musiał zostać piłkarzem. Bo jak otworzył drzwi od mieszkania, to klatka schodowa zlewała się z zejściem do sali gimnastycznej, a na zewnątrz ogródek zastępowało boisko piłkarskie. Ojciec zawodnika, Daniel, w 1996 roku jako dyrektor OSIR-u w Kleczewie (niedaleko Konina) otrzymał służbowe mieszkanie na stadionie miejskim. Nie było innej możliwości, synowie musieli pójść w sport. Starszy z nich, Filip, jest bramkarzem De Graafschap (druga liga holenderska), natomiast Jan został nowym piłkarzem Southampton. Do Anglii trafił jako najdroższy zawodnik kupiony przez zagraniczny klub z naszej ekstraklasy. Przebił Adriana Mierzejewskiego, którego turecki Trabzonspor kupił z Polonii Warszawa za 5,25 mln euro.
Nie chciał do kościoła
To nie był talent, który urodził się z darem od Boga. Ojciec powtarzał mu, że jeżeli chce być kiedyś dobry, musi uprawiać również inne dyscypliny, a nie tylko kopać piłkę na boisku. A on na tym boisku spędzał całe dnie. Wojciech Bielawski, trener z Sokoła Kleczew, pamięta jak Bednarek z treningu schodził do domu tylko na jedzenie i za pół godziny znowu widział go odbijającego piłkę. Dlatego pan Daniel, były siatkarz, rozgrywający Stilonu Gorzów, cierpliwie tłumaczył chłopcu, na co powinien zwrócić uwagę.
- Janek początkowo nie chciał słuchać. Powtarzałem, że piłka to sport siłowy i musi ćwiczyć w siłowni, robić pompki, biegać, rozwijać się w innych dyscyplinach, żeby być wszechstronnym. Udało mi się przekonać syna, żeby grał też w tenisa i siatkówkę. Ale nigdy nie miał wątpliwości, kim chce być. Filip tak, rozważał zostanie siatkarzem, Janek miał w oczach piłki - opowiada Bednarek senior.
ZOBACZ WIDEO ME U-21. Karol Linetty: Zawaliliśmy
To nie jest historia chłopaka z biednej rodziny, którego wychowała ulica, a na pierwsze korki musiał zarobić, rozdając gazety. Bednarek nie martwił się, jak wróci z treningu lub w czym na niego wybiegnie. Miał pełne wsparcie rodziców. Jego zafascynowanie sportem rozumiał nie tylko ojciec, ale też matka, była siatkarka trzecioligowego MOS-u Turek, dziś nauczycielka wychowania fizycznego w liceum ogólnokształcącym. Pensje nauczycielki i wieloletniego dyrektora OSIR-u pozwalała zachować stabilizację. Rodzice dbali, by syn miał komfort na boisku, ale też potrafi błysnąć w towarzystwie.
- Pracujemy w budżetówce, mamy wykształcenie wyższe, ale bez przesady, wielkiego majątku nigdy nie posiadaliśmy. Od początku zależało nam jednak, żeby synowie mieli warunki. Nie szczędziliśmy na sprzęt, wakacje, woziliśmy chłopców na treningi do Szamotuł i Wronek, bo chcieliśmy mieć gwarancję, że są bezpieczni - opowiada pan Daniel.
Razem z żoną pilnowali, by synowie nie zaniedbali edukacji. Zachęcali też, by rozwijali się muzycznie. Filip nauczył się grać na gitarze, ale Janek nie chciał marnować na to czasu. Czuł się odpowiedzialny za drużynę, czasem buntował się rodzicom, w niedzielę nie chciał jeździć z nimi do kościoła, bo był mecz, a kolegów nie można zawieść.
- Byliśmy wymagającymi rodzicami. Filip skończył psychologię społeczną, Janek bardzo dobrze zdał maturę. Ze wszystkich przedmiotów miał ponad 70 procent. Chodził też na korepetycje z języka angielskiego. I to się przydało. Rozmawiałem z jego menedżerem, który relacjonował mi przebieg testów w Southampton. Tamtejsi lekarze nie spodziewali się, że młody chłopak z Polski będzie potrafił tak płynnie i dobrze się z nimi komunikować. Wskazaliśmy mu drogę, jestem dumny, że poszedł właściwą ścieżką - opowiada ojciec piłkarza.
Szkoła życia w Łęcznej
Zanim jednak młodym obrońcą zainteresował się dyrektor sportowy Southampton, musiał poprawić sporo w swojej grze. Zaczynał w Sokole Kleczew, półtora roku był w szkółce MSP Szamotuły skąd przeniósł się do akademii Lecha w 2012 roku. Testem charakteru było dla niego wypożyczenie z Lecha do Górnika Łęczna w 2015 roku. Podczas ustalania szczegółów transferu obrońca otrzymał zapewnienie, że w nowym zespole będzie występował regularnie. Gdy trafił do drużyny Jurija Szatałowa, miał na koncie tylko cztery mecze w ekstraklasie. Potrzebował gry, ale początkowo chodził rozczarowany. Na swoją szansę w Łęcznej musiał poczekać kilka miesięcy, co bardzo go irytowało. A jak już zaczął grać, to częściej niż w środku obrony występował na pozycji defensywnego pomocnika.
- Miał typowe nawyki chłopaka, który wchodzi do seniorów z piłki juniorskiej. Musiał okrzepnąć. Poza tym widziałem w nim spore braki, jeżeli chodzi o grę głową i wyprowadzanie piłki. Taki zawodnik nie mógł u mnie grać - tłumaczy nam Szatałow.
Bednarkowi jednak bardzo zależało. Przychodził do trenera na rozmowy, pytał, co powinien poprawić. Zostawał na indywidualne treningi, wykupił sobie karnet w siłowni i ćwiczył. - Zżerała go ambicja. Bardzo mi zaimponował. Ma mocny charakter, był cały czas nastawiony na ciężką pracę. Szczerze, pierwszy raz spotkałem się z piłkarzem, który zasuwał na treningach z takim zaangażowaniem, mając przy tym tak komfortową sytuację materialną w rodzinie - kontynuuje Szatałow.
Krzysztof Chrapek pamięta go z akademii Lecha. - Ta samodyscyplina to cecha wyniesiona z domu. Motywacja i nastawienie mentalne to jego największe atuty - wtrąca.
Bliskie relacje z rodziną pomagały mu w trudniejszych momentach. Z bratem Filipem rozmawiał godzinami, gdy nie szło mu w Łęcznej. Był wtedy wkurzony, obawiał się, że Lech nie będzie nim zainteresowany po okresie wypożyczenia. Bramkarz, który skończył psychologię sportu w Holandii, wiedział, w jaki sposób wytłumaczyć młodemu, by się nie poddawał.
O przywiązaniu Janka do rodziny świadczy też sytuacja z turnieju w Opalenicy. Bednarek jako 7-letni chłopak pojechał tam z Sokołem Kleczew, w którym grali koledzy o cztery lata starsi.
- Ktoś zwrócił mi uwagę, że Janek na łóżku zasypia z głową w poduszce. W końcu podszedłem do niego, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. On miał pod poduszką koszulę nocną mamy i ją wąchał. Widocznie to mu pomagało. Na co dzień był bardzo twardy, nie pokazywał, że tęskni, czy brakuje mu domu - wspomina Wojciech Bielawski, pierwszy szkoleniowiec zawodnika. W Sokole trenował go 8 lat.
- Jak jego brat Filip wyjeżdżał do Holandii, z Amiki do Twente, to powiedziałem Danielowi, że Janek i tak osiągnie więcej - uśmiecha się dziś Bielawski.
Na swoją szansę poczeka
To skromny i grzeczny chłopak, poza boiskiem nie wychodzi przed szereg. Dla dziennikarzy jest raczej "nudny", bo nie zdarza mu się wygłaszać kontrowersyjnych opinii. Buduje okrągłe zdania, jest przewidywalny, co pewnie pomaga mu w skupieniu się na założonym celu.
Nauczył go tego ojciec, który często powtarzał synowi rodzinne powiedzonko: "rób coś porządnie, żeby nie przynieść wstydu". Jan od zawsze wiele od siebie wymagał. - On wygrał tym, że był pracowity, oddany pracy. Nigdy nie popadał w samouwielbienie - mówi Wojciech Tomaszewski, trener z akademii Lecha.
Nie jest jednak tak, że to już piłkarz idealny. Wie to jego ojciec i wiedzą trenerzy. - Musi poprawić grę głową. To jeszcze nie jest poziom na ligę angielską - twierdzi Szatałow. Bednarek senior również nie spodziewa się, że syn zacznie nowy sezon od regularnych występów w Premier League. Ojciec piłkarza spodziewa się raczej, że obrońcę czeka podobny los, co Bartosza Kapustkę. Pomocnik po transferze do Leicester City z Cracovii grał głównie w zespole do lat 23.
- Zdajemy sobie sprawę, że Janka czeka trudny początek. Dla syna będzie to duże wyzwanie, by w jak najszybszym czasie dostosować się do poziomu zawodników grających w Premier League. Myślę, że w klubie też zdają sobie z tego sprawę, ale wierzę, że jego sytuacja może zmienić się po pół roku - komentuje.
I mimo tych wszystkich przeciwwskazań i początkowych, mało korzystnych scenariuszy, Bednarek senior jest przekonany, że Southampton to najlepszy wybór dla syna. - To wymagający kierunek, ale Jan wie czego chce, nie boi się wyzwań. Zawsze wyznaczał sobie ambitne cele, tylko tak można wejść na szczyt - kończy.