Legia dostała "w kuchnię" 1:3 i szansę, że "Szpak" wypowie swojej legendarne: "Na pytanie gdzie jest ta Legia, odpowiadam: w Lidze Mistrzów!", stały się bardzo mizerne.
Zaciężna "armia lokalnego władcy Kazachstanu" w ogóle nie przypominała wesołej grupy pomocników świętego Mikołaja, za jakich można uznać fiński zespół IFK Mariehamn, który Legia wyeliminowała w poprzedniej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Tym razem półamatorów zastąpiły wielkie, porośnięte do nieba chłopy z irokezami na głowie.
Czarnoskórzy napastnicy Astany - Kabananga i Twumasi - robili wrażenie już samym wyglądem, a potem okazało się na boisku, że są niesamowicie szybcy, bardzo silni i dobrze wyszkoleni technicznie. I jak sobie z takimi radzić?
Odpowiedzi na to pytanie przez cały czas szukali piłkarze Legii i... nie znaleźli przez prawie 100 minut. Gdybym miał wnioskować o rewanżu, po tym co zobaczyłem w pierwszym meczu, musiałbym użyć powiedzonka mojego znajomego: "Panie… Szans nie ma żadnych!". Bo rzeczywiście, trudno nie gnębić się myślą, że mieć wynik 1:2 na wyjeździe, w końcówce meczu i to wypuścić to, niestety, frajerstwo. I to ciężkie!
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: tak rodziny Szczęsnego i Boruca śpiewają wielki hit
Nie wiem jakie komunikaty szły do legionistów z ławki rezerwowych w doliczonym czasie gry, ale - moim zdaniem - powinny mniej więcej iść takie, jak w B klasie w takich okolicznościach i przy takim wyniku: "Z całej siły wal za tory! Albo w krzaki!".
Trenerzy na tym poziomie lubią prostotę. Jak jest końcówka meczu, w którym jesteśmy słabsi, to nie ma co się napalać na atakowanie jak szczerbaty na suchary.
Tymczasem w Legii, Adam Hlousek wyraźnie przechodził w 93. minucie kryzys związany z - jak przypuszczam po skutkach - niedotlenieniem mózgu. Gdzie był, co robił, jak wyobrażał sobie kluczową akcję meczu, po której Legia dostała trzecią bramkę - pewnie o tym wszystkim opowie trenerowi Jackowi Magierze.
A że w czasie meczu w Astanie chłop przeszedł też kilka innych kryzysów - np. z techniki piłkarskiej przy pierwszym golu - to myślę, że jego stanem powinien się zająć nie tylko sztab szkoleniowy, ale także klubowy lekarz.
Mógłby szanowny doktor przyjrzeć się też kilku kolegom Hlouska, bo chłopaków trochę przytkało. Żal ściska pewną część ciała, gdy się widzi, że z obrońców Legii jedynie Michał Pazdan jest przygotowany do wyczynowego uprawiania sportu. Walczy, biega, odbiera, blokuje, wybija, robi wślizgi - no to jest piłkarz pełną gębą. Jak to jest, że pozostała trójka, jeśli walczy, to głównie z własnymi słabościami i wygląda jakby koło Pazdana nawet nie stała. Może na to odpowie ktoś od przygotowania fizycznego, a może po prostu kilku facetów ominęło zajęcia w siłowni?
Maciej Dąbrowski, przy trzeciej bramce Kazachów, dał się odwrócić rywalowi, a przecież powinien "przybić mu stempel na plecach", albo przynajmniej przeciwnika przewrócić. Przyznałby się tym samym do swojej bezradności, może dostałby kartkę, ale uchroniłby zespół od utraty trzeciego gola. No ale nie uchronił...
Chaos i panika w obronie to był formowy obrazek zespołu z Warszawy. Legia od początku sezonu słabo gra - jako zespół, bo dotyczy to nie tylko obrońców - w defensywie. Pokazali to wszyscy rywale mistrzów Polski - poza sympatycznymi pomocnikami świętego Mikołaja z Finlandii: Arka Gdynia, Górnik Zabrze i Korona Kielce. No - szczerze mówiąc - nie są to ekipy, które w najbliższym czasie powalczą o Ligę Mistrzów.
I z tą Ligą Mistrzów to i Legia będzie miała problem. Dziś zespół z Łazienkowskiej niebezpiecznie przypomina ten z ubiegłego lata, który prowadził jeszcze Besnik Hasi. Albańczyka pogoniono wtedy z ulgą, ale przecież nikt normalny nie pogoni teraz Jacka Magiery. Tu trzeba pogonić piłkarzy! Do roboty!
Chcemy na boisku widzieć atletów i artystów, bo tego od kandydata do gry w Lidze Mistrzów się wymaga. Jak ktoś musi jeszcze budować formę to proszę: w rezerwach. Eliminacje Champions Legue to nie lazaret, to nie miejsce na dochodzenie do siebie.
Żeby Legii wyłącznie nie flekować, to warto zauważyć pozytywy. Albańczyk Armando Sadiku daje się lubić. Facet wchodzi, biega walczy i widać, że mu zależy. Jak nie da rady normalnie, to wygląda na gościa, który nawet ugryzie, ale nie odpuści. I o takich piłkarzy chodzi, z charakterem. Z takimi można iść na wojnę. A Sadiku ma coś jeszcze - umie strzelić gola z niczego i w tym przypomina Nemanję Nikolicia, który nieraz ratował Legię z opresji.
Gorzej, że drugi letni nabytek Cristian Pasquato przypomina Vadisa Odjidję Ofoe na razie tylko z numeru 8 na koszulce. Chyba, że ma przypominać Belga z lata tamtego roku, gdy "król Ekstraklasy" był nieprzygotowany i grał tak, że trudno się było wówczas dopatrzeć jego - bezsprzecznie wysokiej - klasy piłkarskiej.
Włoch Pasquato nie dość, że nie przypomina Vadisa, to nie przypomina nawet siebie, z tych filmików z młodości gdy był jeszcze piłkarzem Juventusu i ciut później. Nie chodzi o to, że to zły zawodnik. Wręcz przeciwnie: dobry! Nawet miał w środę przebłyski dawnego geniuszu.
Po prostu nie mogę pojąć, jaką trzeba mieć wyobraźnię, żeby sobie zrobić dwa miesiące wakacji i być na początek sezonu w Polsce kompletnie nieprzygotowanym. Przecież ostatnio grał w Rosji, to czego się spodziewał? Oferty z Hiszpanii? No ludzie złoci...
Teraz Magiera i sztab Legii będą go stawiać na nogi, bo gra o Ligę Mistrzów to wyzwanie dla ludzi wysportowanych, a drużynie z Łazienkowskiej potrzeba lidera na już, na teraz, na rewanż z Astaną.
Niestety na razie go nie widać. Nadzieją jest to, że każdy dzień będzie pracował na korzyść Legii, bo trochę uda się zgrać tę "Wieżę Babel", która nie dość, że gada we wszystkich językach świata, to jeszcze zaczęła być budowana zbyt późno.
Faceci wysiadają z tramwaju i mają od razu ratować Legię... Jesteśmy o krok od katastrofy. Dobrze, że Jacek Magiera to człowiek wielkiej wiary.
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl