Za to kochamy Ekstraklasę. Szalony mecz we Wrocławiu

PAP / PAP/Jan Karwowski
PAP / PAP/Jan Karwowski

To było jedno z najlepszych spotkań sezonu. Wydarzeniami z meczu Śląska Wrocław z Lechią Gdańsk można by obdzielić kilka gier. Gospodarze prowadzili już 2:0, ale dali złapać oddech rywalom z Trójmiasta i zafundowali kibicom nerwową końcówkę (3:2).

- Jest o czym opowiadać - zaczął pomeczową konferencję prasową trener Śląska Wrocław, Jan Urban.

Rzeczywiście, działo się sporo, a przecież wybitnych meczów w nowym sezonie Ekstraklasie było jak na lekarstwo. Właściwie to takiego widowiska jeszcze nie uświadczyliśmy. Zamiast bezwartościowej pierwszej połowy (do czego w ostatnich meczach przyzwyczaili nas ligowcy), dostaliśmy całkiem smaczne danie, podane do tego w niezłym opakowaniu.

Jakikolwiek scenariusz na tę potyczkę miał szkoleniowiec Lechii Piotr Nowak, to po czterech minutach musiał go radykalnie zmienić albo napisać od nowa. Piotr Celeban okazał się najsprytniejszy w polu karnym gdańszczan i dał Śląskowi prowadzenie. - Mieliśmy pewien plan, ale szybko runął. Nie byliśmy od początku skoncentrowani - potwierdził Nowak.

Pętla zacisnęła się jeszcze mocniej, gdy w 30. minucie Jakub Kosecki wykorzystał niezdecydowanie Dusana Kuciaka. - Druga bramka zdecydowała o utracie pewności siebie. Śląsk stwarzał sytuacje, dochodził do pozycji, było za dużo dziur w naszych szeregach - analizował po spotkaniu trener Lechii.

ZOBACZ WIDEO Reklamodawcy mogą płacić fortunę Lewandowskiemu

I wtedy stało się coś niewytłumaczalnego. Świetnie spisujący się Śląsk zostawił formę w szatni, wyszedł zdekoncentrowany na drugą część i w ciągu siedmiu minut dał sobie wbić dwa gole. Pozostawiony w polu karnym Marco Paixao okazji nie zmarnuje.

- Przysnęliśmy. Można się zdołować, jeżeli tak szybko traci się przewagę - wyjaśniał Jan Urban.

Lechia poczuła krew i bramka wisiała w powietrzu. Sporo zamieszania robił na lewej stronie były piłkarz Śląska Mateusz Lewandowski. Swoją drogą, defensor przeszedł zupełną metamorfozę w porównaniu do gier w barwach wrocławian. Kilka razy w drugim narożniku Dorde Cotrze uciekł dynamiczny Paweł Stolarski. Piłkarze Śląska nie zamierzali tylko nadstawiać policzka i próbowali się odgryźć. Ich wysiłki przyniosły skutek, ale trzeba przyznać, że drugiego trafienia Celebana nie byłoby bez kolejnej katastrofalnej pomyłki Kuciaka.

- Przy wyniku 2:2 chyba nikt nie spodziewał się, że przegramy ten mecz. Momentami nasza gra naprawdę mogła się podobać. Po pierwszej strzelonej bramce wróciła pewność siebie - stwierdził Piotr Nowak.

Kibice Ekstraklasy dostali to, co kochają. Zwroty akcji, szybkie tempo, mnóstwo sytuacji i niemal nieodzowne kiksy bramkarskie. Obyśmy już nie wspominali impasu strzeleckiego i bezbramkowych pierwszych połów, a mogli cieszyć się wymianami ciosów w stylu bokserów wagi ciężkiej. We Wrocławiu piłkarze zrobili rozgrywkom znakomitą reklamę.

Komentarze (0)