Taką Barcelonę poznałem ćwierć wieku temu i taką ona dla mnie pozostanie.
Sam początek 90. W Polsce z hukiem wali się komuna, a my licealiści i studenci - zachłystujemy się wolnością. Wreszcie można wyjechać z kraju, zobaczyć jak świat wygląda, jak żyją ludzie zagranicą. I to nie w jakimś zakichanym NRD czy Czechosłowacji, można zobaczyć prawdziwy Zachód!
Komuna zdechła, Wałesa i Mazowiecki byli bohaterami wszystkich, dostaliśmy skrzydeł. Można podróżować, poznawać ludzi, inne kultury, rozmawiać. Niewiele? Wtedy to było dla nas bardzo dużo. Coś, co dzisiaj jest standardem, codziennością, niczym nadzwyczajnym, było spełnieniem marzeń.
Wyjazd do Hiszpanii, w tamtych czasach, to była wyprawa. Nie było internetu, samoloty drogie jak cholera, a hoteli szukało się w przewodnikach anglojęzycznych, bo polskich nie było. Anglojęzycznych też zresztą nie. Na szczęście znałem kogoś, kto znał kogoś, kto taki przewodnik po Hiszpanii miał i zgodził się pożyczyć. W tym przewodniku było ze sześć nazw hoteli w Barcelonie, z czego na pięć nie było mnie stać. Ceny - jeszcze w pesetach - takie, że uznałem, że muszę zabrać konserwy, bo na jedzenie mi już nie starczy.
Miałem racje. Tym bardziej, że na miejscu się okazało, iż ten szósty hotel, też jest poza moim zasięgiem. Po prostu anglojęzyczny przewodnik był sprzed trzech lat, a ceny poszły w górę.
ZOBACZ WIDEO Tak Lewandowski zdobył gola. Zobacz skrót Bayern - Bayer [ELEVEN]
Poszukałem czegoś tańszego. Znalazłem. Pokój bez okien, ale nie miało to znaczenia. Ważne było tylko to, że jestem w Barcelonie, a do deptaku Ramblas mam nie więcej niż 100 metrów. Cieszyłem się jak dzieciak. Chłonąłem ten świat, smakował jak zakazany owoc.
A gdy z bliska zobaczyłem kolosalny stadion Camp Nou, po plecach przeszły mi dreszcze. Legenda, świątynia futbolu robiła piorunujące wrażenie. Pewnie także dlatego, że nasze stadiony były wtedy zapyziałymi kurnikami.
Zakochałem się Barcelonie. Mieście i klubie. Bo futbol "Dumy Katalonii" był dla mnie idealnym dopełnieniem Sagrady Familii i innych arcydzieł architektury Antonio Gaudiego. Ten futbol też musiał cechować rozmach, odwaga, fantazja. I też musiał budzić zachwyt.
Mój budził od początku. Choć byłem tak zachłyśnięty Hiszpanią, słońcem, wielobarwnym tłumem, że nawet gdyby piłka Barcelony wcale mnie nie zachwycała i tak byłbym… zachwycony. Ot takie perpetuum mobile z ludzkiego entuzjazmu.
Deptak Ramblas stał się dla mnie miejscem wyjątkowym. Na tyle, że gdy 20 lat później założyłem swoją firmę, to Ramblas musiało się znaleźć jej nazwie.
Co mnie na Ramblas zachwyciło? Hm, trudno to nazwać. To jak z fascynacją kobietą od pierwszego wejrzenia: rzucasz okiem, robi ci się gorąco, jakiś niejasny niepokój przelatuje przez głowę, a po chwili już wiesz, że jesteś ugotowany. I ulica Ramblas zachwyciła mnie właśnie tak, jak piękna kobieta. Wyjątkowa, intrygująca, z klasą. Trochę dzika i egzotyczna, ale wzbudzająca ciekawość i pożądanie.
Na deptaku już wtedy było dużo ludzi. Fascynowali mnie ci ludzie i sposób, w jaki żyją. Taki nieśpieszny. Mieli czas by się zatrzymać przy straganie z papugami, obejrzeć występ klaunów albo popis żonglerki piłkarskiej w wykonaniu chłopaka, który jedną nogę stracił w wypadku.
Dla przybysza z ówczesnej Polski, która wtedy gremialnie zasypiała o 22, zachwycające było, że Ramblas nie zasypia nigdy. Żyje całą dobę. Jak teatr, który bez przerwy gra spektakl z życia wzięty. Za dnia ktoś pije kawę, ktoś gra w szachy, ktoś kupuje kwiaty lub wrzuca monetę do skarbonki pomalowanego mima udającego pomnik. W nocy ktoś tu pije Sangrię przy stoliku, ktoś zawiany szuka alkoholu albo mocnych wrażeń, jakiś wariat drze się na całe gardło. Życie. Życie cały czas.
Obok bazar La Boqueria, gdzie sprzedaje się wszystkie owoce świata, smaczne ryby i ciemną szynkę (jamon serrano) krojoną na cieniutkie plastry.
Całym deptakiem płynął wielobarwny tłum. Kolorowy, odważnie ubrany, głośny. Lubiłem przysiąść na chwilę i patrzeć. Ludzie przelewali się przez Ramblas: od Plaza Catalunya w dół, aż do pomnika Kolumba. Dla mnie to było jak film - fascynujący obraz świata, w którym w pełnej zgodzie i pokojowej koegzystencji żyją ze sobą wszystkie nacje, rasy, kultury, religie…
Deptak Ramblas był dla mnie jak świat w pomniejszeniu. Ludzie przyjechali tu zewsząd, ale potrafili ze sobą żyć. Trochę naiwnie wydawało mi się, że takiej swobody, luzu i tolerancji jak tutaj, nie ma nigdzie. Że wolność wybrała właśnie Barcelonę i deptak Ramblas, żeby tu zamieszkać na stałe. Bo tutaj nic jej nie krępuje.
Myślałem, że Ramblas już zawsze zostanie symbolem pochwały życia, jego kolorytu, swobody, radości. Od czwartku, stał się - niestety - miejscem śmierci, dramatu i strachu. Ludzie z zatrutymi mózgami uderzyli w serce Barcelony. Na deptaku, który znam jako jedno z najwspanialszych miejsc na świecie, rozegrała się tragedia.
Jestem z tych, którzy wierzą, że na końcu i tak zwycięża dobro, a najważniejszymi wartościami dla człowiek są życie, miłość i wolność. Można ludzi wystraszyć, można ugodzić, zadać im ból, ale nie można sprawić, by wyzbyli się tych wartości.
Życie wróci na Ramblas. Wiem to na pewno. Ono tam mieszkało zawsze, to jego adres. Dziś, najdalej jutro wróci do domu.
Zobacz pozostałe teksty tego autora --->
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl