Zbigniew Boniek odważnie skomentował rozpoczęcie roku szkolnego także w akademiach piłkarskich, na które rzeczywiście jest moda w Polsce. Ale czy to zła moda? Szef piłkarskiej centrali w każdym razie tak to skomentował na Twitterrze.
Zaczęły Akademie- białe kołnierzyki , spotkanie z rodzicami,dieta,kursy angielskiego itd. Naprawdę z tego mają wyjść piłkarze?
— Zbigniew Boniek (@BoniekZibi) 5 września 2017
"Nie wierzę, że Pan to napisał" - ktoś odpowiedział. "Słabe Panie Prezesie. Wydaliście jeden podręcznik dla trenerów a za Oxford chcecie uchodzić…". Głosów rozczarowanych internautów było więcej. Ale Boniek tkwił z uporem przy swoim stanowisku.
skończyłem studia,obroniłem pracę magisterską,na temat szkolenia wiem wiecej niż kilku hejterow razem wziętych
— Zbigniew Boniek (@BoniekZibi) 5 września 2017
ZOBACZ WIDEO Kolejny gol Zielińskiego. Zobacz skrót meczu Bologna - Napoli [ZDJĘCIA ELEVEN]
Co ugryzło prezesa? - zastanawiają się ludzie. Próbuję Bońka zrozumieć i wydaje mi się, że jednak zbyt rzadko wygląda przez okno. Rzeczywistość za szybą mocno się zmieniła. Niby Boniek chciał dobrze, bo reprezentuje taką starą szkołę myślenia, która twierdzi, że dziś wszyscy za bardzo "cackają" się z młodzieżą. Chuchają i dmuchają na dzieci, a przecież do futbolu trzeba mieć charakter. A ten z kolei kształtuje się na podwórkach, mają go łobuziaki i urwisy spod trzepaków.
Dawniej mógł taki chodzić brudny, głodny, grać w obdartych półbutach, ale dzięki temu miał największą motywację, żeby coś w życiu osiągnąć. Był zdeterminowany: wóz albo przewóz. Albo kariera w piłce, albo życie w nędzy. W domyśle: wychuchane dzisiaj "maminsynki", które wozi się samochodem na każdy trening, do niczego w futbolu nie dojdą.
Tyle tylko, że świat się zmienił. Nie ma już osiedlowych Tolków Bananów ze swoimi podwórkowymi "gangami". Zniknęli chłopcy łupiący w piłkę od rana do nocy, zniknęły dziewczyny grające w gumę lub w klasy. Nie ma już dzieciaków biegających z kluczem na szyi. Nie ma podwórek albo na podwórkach nie ma życia. Osiedla przestały być miejscem, gdzie dzieciaki zwołują się na mecz pod trzepakiem. Nie te czasy. Dziś granie w piłkę jest zorganizowane do bólu. Jest albo uczenie futbolu w akademiach, albo... nigdzie.
Szkółek piłkarskich jest mnóstwo i są wszędzie. Jak rodzić ambitny - albo nawet nadambitny - to wyśle dziecko do renomowanego klubu. Jeśli bardziej ceni wygodę, to pośle pociechę do szkółki na osiedlu, żeby było bliżej. Bo przecież chodzi o to, żeby się syn czy córka (bo dziewczyny też piłkę kopią i jest ich całkiem sporo) trochę poruszali po lekcjach, żeby mieli alternatywę wobec wirtualnych atrakcji.
Najważniejsza jest w tym wszystkim skala. Szkółek jest zatrzęsienie: prywatnych, klubowych, stowarzyszeniowych. I szkolenie w nich też jest na różnym poziomie. Ale nie to jest istotne, istotna jest ta wielka masa dzieci uprawiających sport.
Jeśli polska piłka za kilka lat pójdzie w górę, to nie dlatego, że PZPN wydał jedną książkę o narodowym modelu gry, ale dlatego, że w końcu ta podstawa piramidy jest tak szeroka jak nigdy. To jest prawdziwa popularyzacja piłki nożnej w naszym kraju. W tej masie muszą się znaleźć kolejni Lewandowscy, Błaszczykowscy, Szczęśni itd. Najlepsi ze słabych szkółek będą trafiać do lepszych, a z tych lepszych do klubów.
Pewnie, że do tego entuzjazmu rodziców przydaliby się także dobrzy trenerzy, których trzeba szkolić i edukować, ale to już rola PZPN. Na razie na sukces polskiej piłki najsumienniej pracują rodzice tych młodych adeptów futbolu. Oni ponoszą koszty, oni wożą na treningi, oni poświęcają swój czas, sami się organizują. To masa ludzi, którzy najmocniej inwestują w rozwój polskiego futbolu, największy jego sponsor. I jako taki powinien być hołubiony, a rolę PZPN widziałbym tu jako instytucji minimalizującej koszty szkolenia ponoszone przez rodziców. Oni i tak tworzą tę komfortową dla polskiej piłki makroskalę.
Akademie i szkoły piłkarskie prześcigają się w ofercie tego, co mogą zaproponować dzieciom. Jedni proponują nowatorski system szkolenia, inni najlepszych trenerów i najlepsze obiekty, jeszcze inni ofertę dodatkową – taką jak wyjazdy na obozy, nauczanie angielskiego, edukacja żywieniowa, zniżki w klubowym sklepie, albo bilety na mecz ukochanej drużyny. A kto tego nie ma, oferuje po prostu najniższą cenę. Też dobrze.
Rozsądni rodzice, ale też same szkółki piłkarskie, mają świadomość, że z tej masy dzieci tylko nieliczni zostaną zawodowcami. Reszta skorzysta na tym, że zdobędzie nawyk sportowego trybu życia, nauczy się bycia w grupie, rywalizacji, dowie się czegoś o właściwym żywieniu, podszkoli angielski i pozna te wszystkie uniwersalne wartości, których uczy sport. Że trzeba być wytrwałym w dążeniu do celu, że nie wolno się poddawać, nie ma drogi na skróty, bo liczy się tylko praca itd. Ot taka "wyprawka" na przyszłe, dorosłe życie. Im lepiej ten dzieciak będzie wyposażony, tym łatwiej będzie mu później. Nawet - a może szczególnie – jeśli nie zostanie piłkarzem.
Dlatego akademie muszą uczyć nie tylko piłki. Dziś w szkołach Legii na przykład premiują – może nie za białe kołnierzyki – nawet za utrzymanie czystości w pokojach na obozie czy właściwe posłanie łóżek. Uczą życia. Warto akademie w tym wspierać, a nie z tego kpić.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl