[b]
Konrad Witkowski, "Piłka Nożna": Woli spacery niż imprezy - tak określają pana dziennikarze w Chorwacji. Zgadza się?
[/b]
Mario Situm: Zdecydowanie. W wolnych chwilach lubię pójść z żoną do kina albo obejrzeć film w domu. Często spacerujemy z psem, chodzimy też do restauracji. Mnie taki styl jednak odpowiada, lubię swój sposób na życie. Świadomie wybrałem taką drogę i jestem z tego powodu zadowolony. Wiem, co chcę osiągnąć.
W jednym z wywiadów powiedział pan o sobie, że jest nudnym człowiekiem.
Tak, bo prowadzę życie, które dla niektórych mogłoby wydawać się banalne. Jeśli chcesz grać w piłkę na wysokim poziomie, musisz prowadzić się odpowiednio. Ktoś płaci mi pieniądze nie za to, żebym był szalony. Chcę być profesjonalistą i uważam to za swój obowiązek. Wiele rzeczy mnie omija: nie mogłem być na ślubie siostry, rezygnuję z wszelkich imprez i urodzin, w szkole średniej nie jeździłem na wycieczki ze znajomymi. Futbol wymaga wyrzeczeń, ale skoro wybrałem taki zawód, to poświęcam się mu w stu procentach.
ZOBACZ WIDEO Sampdoria rozbita. Debiut Dawida Kownackiego w koszmarnym meczu. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]
Nenad Bjelica to szczególna osoba w pana karierze?
Trzy lata temu przechodziłem do włoskiej Spezii Calcio i przyznaję, że nigdy przedtem nie słyszałem o trenerze Bjelicy. On tam wówczas pracował i tak się poznaliśmy. Szybko przekonałem się, że to świetny fachowiec i wyjątkowa osobowość. Bardzo odpowiadają mi jego zajęcia, bo właściwie wszystkie ćwiczenia wykonujemy z piłkami. Trener Bjelica ma wielkie umiejętności, mówi chyba ośmioma językami, jest wielkim profesjonalistą i co ważne – sam grał w piłkę. Dzięki temu potrafi perfekcyjnie zrozumieć, co czują zawodnicy. Kiedy widzi, że ktoś jest zmęczony, proponuje mu luźniejszy trening, dużo żartuje. Natomiast jako człowiek jest niesamowity. Dla wszystkich piłkarzy jest zawsze dostępny. Staje za nami murem w mediach. Jeśli ktoś ma jakieś ważne sprawy rodzinne, zawsze jest w stanie dać dzień lub dwa wolnego. Na przykład ja miałem do załatwienia pewne kwestie w Chorwacji, w związku z tym, że spodziewamy się syna - trener nie widział w tym problemu. Nie chodzi zresztą tylko o mnie, jest jeszcze czterech innych graczy, którzy niebawem zostaną ojcami. Bjelica zdaje sobie sprawę, że w życiu są rzeczy ważniejsze niż piłka nożna.
Czuje się pan żołnierzem Bjelicy?
Jestem trenerowi bardzo wdzięczny, bo dzięki niemu mogę cieszyć się z wykonywania zawodu. Każdego dnia przyjeżdżam do klubu i robię to, co lubię. Cenię sobie współpracę z obecnym szkoleniowcem, to perfekcjonista. Nie czuję się jednak żadnym żołnierzem, chcę po prostu być jak najlepszy na boisku – to mój sposób na wyrażenie wdzięczności wobec szkoleniowca.
W niedzielę Lech zagra bardzo ważny i prestiżowy mecz z Legią. Wydaję mi się, że powinien pan znać nowego trenera warszawskiej drużyny, Romeo Jozaka?
Oczywiście, znam go bardzo dobrze. Gdy byłem młodym zawodnikiem w Dinamie Zagrzeb, Romeo Jozak – wówczas dyrektor akademii – polecił mnie prezesowi klubu, dzięki czemu podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt. Później był kimś w rodzaju koordynatora wszystkich drużyn młodzieżowych w reprezentacji Chorwacji. Wykonywał jednak pracę biurową, działał głównie poza boiskiem: można powiedzieć, że pełnił funkcje skauta i dyrektora jednocześnie. To dobry człowiek, który całe życie poświęcił piłce i wie o niej wszystko. Praca trenera to jednak zupełnie coś innego. Życie zweryfikuje, czy sobie z tym poradzi. Przyznam szczerze, że byłem trochę zaskoczony jego przyjściem do Legii, ale cieszę się, że trafił do Warszawy, bo to mój rodak. Dwa największe polskie kluby są w tej chwili prowadzone przez Chorwatów – to świetne dla chorwackiej piłki. Życzę Jozakowi powodzenia, jednak najlepiej będzie, jeśli jego zespół zajmie drugie miejsce w tabeli, tuż za Lechem.
Dobra znajomość z trenerem Jozakiem może mieć jednak minusy: w nadchodzącym spotkaniu będzie wiedział, jak pana zatrzymać.
Bardzo możliwe, w końcu zna mnie od dawna. My jednak również mamy świetnego trenera, który przygotuje odpowiednią taktykę. Bjelica jest bardziej doświadczony jako szkoleniowiec, a poza tym ma nad Jozakiem tę przewagę, że jest w Polsce już od roku i lepiej zna tutejsze warunki.
Dinamo Zagrzeb może być wzorem do naśladowania dla polskich klubów?
Oczywiście. To naprawdę uznana marka, rozpoznawana na całym świecie. Ma świetną akademię, której wychowankowie regularnie dostają szanse gry w pierwszym zespole. Wartość takich młodych chłopaków szybko rośnie i później są sprzedawani do silniejszych klubów za ogromne pieniądze. Dinamo może być wzorem dla polskich klubów, choć ma też wady. Na przykład Lech jest klubem zdecydowanie lepiej zorganizowanym. Dinamo regularnie gra w pucharach i sprzedaje zawodników za wielkie kwoty, ale uważam, że Lech jest na dobrej drodze, aby również stać się silnym klubem w skali europejskiej.
Swego czasu podpisał pan w Zagrzebiu kontrakt aż na siedem i pół roku. Tak długie umowy to w Chorwacji norma?
W Dinamie panują specyficzne realia. Prezes klubu uwielbia podpisywać długie kontrakty z wyróżniającymi się piłkarzami, bo dzięki temu może ich drożej sprzedać. To niezwykle mądry człowiek. Ja dostałem bardzo dobrą, ale jednocześnie niesamowicie długą umowę. W Dinamie to normalna praktyka w przypadku młodych zawodników: jeśli chcesz zostać w Zagrzebiu, to podpisujesz kontrakt na pięć, sześć, a czasami nawet siedem lat. Dostajesz szansę w drużynie seniorów i jeśli spisujesz się dobrze, zgłasza się po ciebie mocniejszy klub, który musi sporo zapłacić za transfer. Tak to działa. Z drugiej strony piłkarze są bardzo zadowoleni, bo mają zapewnioną pracę i pieniądze na dłuższy czas. Masz okazję do gry w silnym klubie, możesz pokazać się na arenie międzynarodowej. Taki układ uszczęśliwia obie strony: zarówno klub, jak i piłkarzy.
Nigdy nie zagra pan w innym chorwackim klubie niż Dinamo?
W Chorwacji sytuacja jest podobna do tej w Polsce. Dinamo i Hajduk Split są jak Lech i Legia. Jestem wierny swojemu klubowi i jeśli Legia by mnie chciała, to nawet pomimo lepszej oferty finansowej, nie zdecydowałbym się na transfer. Należę do takiej właśnie grupy piłkarzy. Pojawiały się zapytania z Hajduka oraz Rijeki, ale to najwięksi rywale Dinama. Pochodzę z Zagrzebia, gdzie mieszkałem od urodzenia, jestem fanem Dinama. Nie czułbym się dobrze, gdybym miał grać dla innego klubu.
W Dinamie i młodzieżowych kadrach Chorwacji musiał pan spotkać wiele obecnych gwiazd.
Zawsze się uśmiecham, gdy oglądam Ligę Mistrzów, przecież grałem prawie ze wszystkimi tymi chłopakami! Mandżukić, Kovacić, Pjaca, Vrsaljko, Kramarić, Badelj czy Vida – oni byli ze mną w klubie. Nadal mam z nimi kontakt i kiedy widzimy się w ojczyźnie, to chodzimy razem na kawę. Miałem kiedyś taką zabawną sytuację. Reprezentacja Chorwacji trenowała na stadionie Dinama, my również mieliśmy zajęcia w podobnym czasie. Po drodze do autobusu właściwie każdy z reprezentantów się ze mną witał. Dziennikarze przyglądali się temu ze sporym zdziwieniem. Później w gazecie ukazał się artykuł pt. "Situm jak Messi", ale niestety nie chodziło o moją postawę na boisku, lecz o fakt, że znam się z tymi wszystkimi gwiazdami. Czasami sobie myślę, że mogłem zrobić więcej dla swojej kariery. Jednak z drugiej strony, kiedy spojrzę wstecz, widzę też bardzo wielu ludzi, którzy zaczynali ze mną grać w piłkę, a dzisiaj nie mają już nic wspólnego ze sportem, wykonują normalne zawody. Dlatego jestem szczęśliwy z tego, co robię i gdzie udało mi się dotrzeć.
Jak pan wspomina potyczki z Realem Madryt, Juventusem czy Sevillą w Lidze Mistrzów?
Nazywam to prawdziwą piłką nożną. Czasami się śmieję, że futbol, który my uprawiamy, to taka gra dla dzieci. Uważamy się za znanych piłkarzy, ale oni tak naprawdę występują w Champions League. Kiedy zobaczysz z bliska tych zawodników, piękne stadiony, wypełnione trybuny, wtedy czujesz się fantastycznie. Jako chłopak grałem tymi drużynami na PlayStation, a pewnego dnia mogłem rywalizować z nimi w rzeczywistości. To było niesamowite doświadczenie.
Piłkarze z przeszłością w Lidze Mistrzów bardzo rzadko trafiają do Polski. Dziennikarze w Chorwacji również byli zaskoczeni pana przeprowadzką do Lecha. Jak doszło do transferu?
To fakt, dla dziennikarzy była to bardzo duża niespodzianka i ciągle pytali mnie: dlaczego? Chciałem spróbować czegoś nowego. Byłem szczęśliwy w Dinamie, ale w minionym sezonie nie udało nam się zdobyć tytułu mistrzowskiego, natomiast w fazie grupowej Champions League przegraliśmy wszystkie mecze. Grałem regularnie, lecz trener często zmieniał mi pozycję na boisku. Nie byłem z tego powodu zadowolony. Na moją decyzję trzeba jednak spojrzeć w szerszym kontekście. Sytuacja chorwackiego futbolu jest zła: mamy stare stadiony, dziesięć razy gorsze niż w Polsce, gra się na kiepsko przygotowanych boiskach, a trybuny świecą pustkami. W Zagrzebiu na mecze przychodzą głównie rodziny i przyjaciele piłkarzy. Na widowni pojawiają się dwa, czasami trzy tysiące ludzi. Jest tak pusto, że na murawie słyszysz, jak ktoś z trybun przeklina. Trudno gra się w takich warunkach.
Mentalność większości ludzi też pozostawia wiele do życzenia; w Chorwacji piłkarze nie są lubiani, dominuje pogląd, że zarabiają zbyt dużo. Cała atmosfera wokół futbolu jest negatywna. Wyjechałem do Włoch, gdzie było podobnie jak w Polsce – piłkarze uchodzą tam za idoli, stadiony co kolejkę się wypełniają, podczas meczu wszędzie dookoła widzisz kamery. Uznałem, że wciąż jestem młody i chcę znowu spróbować poczuć się jak prawdziwy piłkarz. Właśnie dlatego tutaj przyjechałem. Jestem wdzięczny prezesowi, bo kilka klubów przedstawiło znacznie wyższe oferty, ale nie zgodził się na moje odejście. Tymczasem pozwolił mi przejść do Lecha za stosunkowo niewielkie pieniądze i za to mu dziękuję. Powiedzmy sobie szczerze – dla niego to prawie nic. Kiedy szefowi Dinama zaproponujesz za zawodnika milion euro lub dwa, nawet na to nie spojrzy. On sprzedaje piłkarzy za 10-15 milionów. O mniejszych kwotach nie chce rozmawiać. Chcę zatem wykorzystać okazję, grać dobrze w Lechu i wykonać kolejny krok.
Lech zapewnił sobie opcję definitywnego wykupienia pana z Dinama. Wyobraża pan sobie, że zostanie w Poznaniu na dłużej niż do końca sezonu?
Jasne. Lech wynegocjował za mój transfer naprawdę dobrą cenę. To też zasługa trenera Bjelicy, który zna prezesa Dinama i zapytał go, czy mógłby mnie puścić do Lecha. Ja sam chciałem spróbować europejskiej piłki, więc poprosiłem prezesa, aby dał mi możliwość pogrania na ładnych stadionach przed liczną publicznością. Czy zostanę w Lechu dłużej? Tego nie wiem. Póki co gram najlepiej jak potrafię i czekam na rozwój wydarzeń. Miasto, ludzie, liga i stadiony – to wszystko podoba mi się w Polsce. Wiadomo, że póki co Dinamo Zagrzeb to klub z nieco wyższej półki, jednak atmosfera wokół piłki jest tutaj lepsza niż w Chorwacji. To dla mnie ważniejsze niż trochę większe zarobki w innym miejscu.
Lubi pan grać w defensywie? Podczas meczów da się zauważyć momenty, kiedy zamienia się pan pozycjami z Wołodymyrem Kostewyczem.
Z moją grą w obronie jest związana ciekawa historia. Kiedy byłem młodszy, to ciągle występowałem w przednich formacjach, a trenerzy mówili: nigdy nie będziesz potrafił bronić! Aż w końcu trafiłem do Italii. W Spezii trenerem był Bjelica, którego później zastąpił włoski szkoleniowiec, wielki miłośnik catenaccio. Na każdym treningu zajmowaliśmy się taktyką, to było szalone. Miałem więcej poświęcać się defensywie, więc podszedłem do sprawy profesjonalnie: uczyłem się, sporo oglądałem, ćwiczyłem odpowiednie ustawianie się.
Już w Dinamie, przed starciem z Juventusem w Lidze Mistrzów dwóch prawych obrońców doznało kontuzji. Trener mógł postawić na innego zawodnika, ale to był bardzo młody chłopak. Nie chciał ryzykować w tak ważnym meczu i zapytał mnie, czy poradzę sobie na boku obrony. Odpowiedziałem, że tak. Mój menedżer, który pochodzi z Włoch, pokazywał później oceny przyznane przez dziennikarzy. Okazałem się najlepszym piłkarzem tamtego spotkania! Przez kolejne pół roku grywałem na zmianę na lewej i prawej obronie. Od czasu do czasu występowałem też w pomocy. Zdarzało się, że przez cały tydzień trenowałem grę na prawej stronie defensywy, a dzień przed meczem trener mówił, że jednak zagram na lewym skrzydle. Oczywiście zgadzałem się, ale nie była to dla mnie komfortowa sytuacja. Przyznaję jednak, że dzięki temu sporo się nauczyłem.