Łukasz Fabiański przeżył piekło w Anglii. Niesamowita przemiana

Getty Images /  Nigel Roddis / Na zdjęciu: Łukasz Fabiański
Getty Images / Nigel Roddis / Na zdjęciu: Łukasz Fabiański

Śmiano się, drwiono, szydzono, wymyślano ironiczne przydomki - Łukasz Fabiański nie miał lekko w Premier League, ale zagrał w niej już 150 meczów.

Łukasz Fabiański jest dziś kluczową postacią w Swansea City, ale jego okres w Arsenalu to pasmo niepowodzeń, spektakularnych wpadek, lecz także odrodzenie. W weekend zagrał mecz numer 150 w Premier League. Nie ma drugiego takiego polskiego piłkarza.

Podchody Arsenalu

- Myślę, że Fabiański będzie wielkim bramkarzem. Moim zdaniem będzie najlepszy w reprezentacji. W futbolu jest tylko miejsce dla jednego bramkarza. On jeszcze dostanie swoją szansę, ponieważ jest młody. Do tej pory jestem z niego bardzo zadowolony - mówił Arsene Wenger kilka miesięcy po transferze.

Był to 2007 rok, ale już trzy lata wcześniej Fabiański mógł trafić do drużyny Kanonierów. Miał 19 lat, gdy poleciał do Anglii, ale wtedy jeszcze odrzucił propozycję Arsenalu. Zdecydował się na Lecha Poznań, ale tam był tylko rezerwowym. Szybko sięgnęła po niego Legia Warszawa i gdy Artur Boruc odszedł do Celtiku Glasgow, to Łukasz Fabiański został pierwszym golkiperem Wojskowych.

W stolicy zaczął pracować na swoją markę. Kanonierzy jednak o nim nie zapomnieli. Cały czas go obserwowali, a Arsene Wenger nadal chciał mieć go w swoim zespole. W 2007 roku dopiął swego. Ściągnął Polaka za 2,1 mln funtów.

ZOBACZ WIDEO Domowa wygrana Realu Madryt z Espanyolem. Zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]

"Dziurawe ręce"

Początkowo Fabiański otrzymywał niewiele szans. Grał głównie w angielskich pucharach, gdzie miał zbierać cenne doświadczenie. Między słupkami stał Manuel Almunia, który nie należał do czołówki golkiperów w Premier League. Hiszpan miał być tylko okresem przejściowym dla "Fabiana" aż ten wdroży się do ligi angielskiej.

Tymczasem kiedy miała następować aklimatyzacja, to Polak zawodził. Nie radził sobie z presją w decydujących momentach. Widać, że spotkania o wielką stawkę paraliżują Fabiańskiego. Na treningach był nie do zastąpienia, bronił w sytuacjach niemożliwych, a podczas meczu był zupełnie innym bramkarzem.

Katastrofalne błędy z FC Porto w Lidze Mistrzów w lutym 2010 roku dosłownie zmiotły Fabiańskiego z powierzchni ziemi. Otrzymał pseudonim "Flappyhandski", co w wolnym tłumaczeniu można nazwać "fajtłapa" bądź "roztrzepany". Każdy błąd kosztował Polaka jeszcze więcej pewności siebie, której i tak za grosz nie miał wówczas. Media co rusz nadawały mu nowy pseudonim, ale wszędzie przewijało się, że Fabiański ma "dziurawe ręce".

Dzisiaj sam piłkarz tak mówi o okresie, gdy nie miał łatwo z angielskimi dziennikarzami (cytat z niedzielnego programu Liga + Ekstra): - Ksywek nadanych mi przez dziennikarzy, typu "Flappyhandski" miałem już niezliczoną ilość. Może to dziwnie zabrzmi, ale to wzmacnia. Gdy byłem młodszy, odbierałem to negatywnie, miałem dość niezdrową chęć udowodnienia dziennikarzom, na co mnie stać. Potrzebowałem trochę czasu, by sobie to wszystko przemyśleć i poukładać. Teraz, gdy pojawiają się słowa krytyki wiem, że najważniejsza jest opinia trenera. Ilu jest dziennikarzy i kibiców, tyle jest opinii. Nie mam na to wpływu. Mam swoje zasady, których trzymam się przez całe życie, wartości, które sobie cenię i to się nie zmieni. Odpowiada mi to, jakim jestem człowiekiem.

Sytuację próbował ratować sam Wenger, który mówił, że Fabiański może być jednym z najlepszych golkiperów w Premier League. Wierzył w Polaka czy próbował dodać mu pewności siebie? Możliwe, że jedno i drugie, ale gdy kontuzji doznał Manuel Almunia, postawił na młokosa Wojciecha Szczęsnego. Fabiańskiego odstawił na rezerwę.

Przemiana

Do Fabiańskiego zaczęło jednak dochodzić, że musi zrobić coś ze swoją karierą. Od wielu lat był rezerwowym Kanonierów i zmienił zupełnie swoje podejście do piłki.

Dziś nie ukrywa, że popełnił trochę błędów. Jeszcze raz fragment Ligi + Ekstra: - Nie do końca jednak wszystko się układało tak, jak powinno, popełniłem trochę błędów na początku. Po dołączeniu do Arsenalu miałem być przygotowywany jako następca Jensa Lehmanna i Manuela Almunii. Miałem możliwość udania się na roczne wypożyczenie i powinienem się na to wówczas zdecydować. Poznałbym wówczas styl gry, zwyczaje w lidze, kulturę. Chyba się wtedy za bardzo zadowoliłem tym, że jestem w takim klubie. Musiało minąć trochę czasu, zanim się "ogarnąłem".

Sezon 2013/2014 był już przełomowy. Najpierw wszedł na boisko w meczu Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium po tym, jak Szczęsny otrzymał czerwoną kartkę. Zatrzymał w tym spotkaniu strzał z rzutu karnego autorstwa Thomasa Muellera. Niedługo potem obronił dwie "jedenastki" w pojedynku półfinału Pucharu Anglii z Wigan Athletic i został bohaterem Arsenalu.

W finale Wenger nie dokonał zmiany i Polak był jedną z głównych postaci w zwycięstwie w FA Cup. Było to pierwsze trofeum od ośmiu lat. Kibice mogli zobaczyć zupełnie innego Fabiańskiego: zero presji, luz i pewność siebie. Mało kto spodziewał się takiej przemiany.

Arsenal zaproponował mu nowy kontrakt, ale Fabiański go odrzucił. Chciał regularnie grać i dlatego wybrał Swansea City. Po raz pierwszy od transferu na Wyspy stał się podstawowym golkiperem. W błędzie byli ci co myśleli, że wrócą koszmary z fatalnych pomyłek Fabiańskiego.

Był ostoją spokoju, pewności siebie, świetne interwencje przeplatał jeszcze lepszymi. Grając w przeciętnym zespole walczył do samego końca o Złote Rękawice (nagroda dla najlepszego bramkarza w Premier League). Zachował aż 13 czystych kont, co jak na występy w Swansea City, to wynik genialny.

Swoją formę przeniósł do reprezentacji. Kiedy Adam Nawałka postawił na Wojciecha Szczęsnego jako numer 1 na Euro 2016, po Fabiańskim nie było widać złości. W spotkaniu z Niemcami emanował dokładnie wszystkimi tymi cechami, do których zdążył przyzwyczaić w ostatnich miesiącach. Nie popełnił najmniejszego błędu - tak jak z Ukrainą w ostatnim meczu fazy grupowej.

Ze Szwajcarią wzniósł się na najwyższy poziom. Fantastycznie obronił strzał z rzutu wolnego czy główkę Erena Derdiyoka. To była klasa światowa. Fabiański swoimi interwencjami dał nam ćwierćfinał. W przegranym meczu z Portugalią ze łzami w oczach mówił, że nie pomógł drużynie, ponieważ nie obronił żadnej "jedenastki", ale i tak wszyscy widzieli w nim jednego z bohaterów reprezentacji.

Trudny sezon w Premier League

Po tak udanych meczach na mistrzostwach Europy Fabiański wrócił do Swansea. Łabędzie przez 3/4 sezonu spisywały się dramatycznie. Polak raz po raz sięgał do własnej siatki i dopóki Paul Clement nie przyszedł do klubu, wydawało się, że Walijczycy zlecą z ligi.

Fabiański nie był temu winny, ale mocno bolały go stracone gole. Ostatecznie sezon zakończył wpuszczając 69 bramek i zachowując 8 czystych kont. To był jego zdecydowanie najgorszy rok w Łabędziach.

W sobotę tradycyjnie pojawił się między słupkami Swansea, która w Londynie rywalizowała z West Ham United. Fabiański po raz 150 zagrał w Premier League. Drużyny nie uratował, ale mógł święcić swój mały triumf. To, co jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Fabiański dobił do granicy 150 meczów, a drwiny angielskich mediów przerodziły się w szacunek, na który ciężko zapracował.

150 games #premierleague #swansea #arsenal

Post udostępniony przez Łukasz Fabiański Official (@lukasz.fabianski)

Źródło artykułu: