Byli skazani na sukces, mundial obejrzą w telewizji - "zniszczona" Walia płacze po klęsce

Reuters / Rebecca Naden / Na zdjęciu: Aaron Ramsey, reprezentant Walii, po meczu el. MŚ z Irlandią
Reuters / Rebecca Naden / Na zdjęciu: Aaron Ramsey, reprezentant Walii, po meczu el. MŚ z Irlandią

Takiego rozczarowania walijscy kibice nie mogli się spodziewać. Ich drużyna, która była rewelacją Euro 2016, musi porzucić marzenia o udziale w mundialu, choć tak naprawdę sprzyjało jej wszystko.

Wydawało się, że ekipa Chrisa Colemana musi pozostać w walce o turniej w Rosji co najmniej do listopada. Po niezbyt udanym początku, w końcówce eliminacji wyraźnie się przebudziła, wygrała trzy spotkania z rzędu i w domowym starciu z Irlandią była uznawana za faworyta.

Jeszcze przed wtorkowymi meczami Walijczycy mogli marzyć nawet o wygraniu grupy i bezpośrednim awansie. Musiały się spełnić dwa warunki: trzeba było wygrać z Irlandią i liczyć na to, że Serbia nie pokona Gruzji.

Awans na wyciągnięcie ręki

W tym drugim meczu ekipa z Bałkanów miała spore kłopoty i dopiero gol Aleksandara Prijovicia w 74. minucie dał jej skromny triumf. W tym czasie na Millennium Stadium w Cardiff gospodarze toczyli heroiczną walkę, by odrobić straty po bramce Jamesa McCleana dla Irlandczyków.

Zespół Chrisa Colemana był lepszy we wszystkich statystykach. Oddał dwukrotnie więcej strzałów, miał pięciokrotnie więcej rzutów rożnych, miażdżył też rywala pod względem posiadania piłki (67 procent). W tej jednej najważniejszej jednak zawiódł. Efekt? Poległ 0:1, zajął 3. miejsce w grupie i jako półfinalista Euro 2016 mundial obejrzy w telewizji.

ZOBACZ WIDEO Grzegorz Krychowiak: W Rosji chcemy osiągnąć lepszy wynik niż we Francji

Ogołoceni z marzeń

- Czuję się zniszczony - przyznał bez ogródek selekcjoner reprezentacji Walii, Chris Coleman, który pełni swoją funkcję od stycznia 2012 roku, a teraz może odejść. Jego kontrakt wygasa latem.

Sam na temat przyszłości wypowiada się powściągliwie. - Możliwe, że zostanę, możliwe, że nie. Dziś nie jestem w stanie odpowiedzieć. Zresztą w ogóle o tym nie myślę. Mam w szatni grupę rozbitych ludzi, a cały kraj opłakuje szansę, która minęła bezpowrotnie.

Awansu nie ma, ale zrzucania winy na piłkarzy również. - Podziękowałem im za pracę, którą wykonali. To był zaszczyt pracować z nimi w eliminacjach. Powinni być dumni - zaznaczył Coleman. Porażka - choć bolesna i nazywana przez media "łamiącą serca" - nie wywołała fali krytyki. "To koniec marzeń o Pucharze Świata, ale ten zespół jeszcze pokaże siłę" - pisze walesonline.com.

Powtórki z Euro nie będzie, statystyki porażają

Odpadnięcie Walijczyków pewnie nie byłoby uznawane za sensację, gdyby nie ich dokonania z Euro 2016. We Francji niczym taran wdarli się do czołówki Starego Kontynentu i odpadli dopiero w półfinale, wyprzedzając w grupie Anglików, Słowaków i Rosjan, a w fazie pucharowej pokonując Irlandię Północną oraz Belgię. Polegli dopiero w starciu z późniejszym mistrzem, Portugalią.

Rozmiary klęski ekipy Chrisa Colemana najlepiej obrazuje ranking FIFA. To najwyżej notowany zespół (13. miejsce we wrześniu), który nie ma już szans na udział w mundialu. Żadna z drużyn, które plasują się nad Walią, nie pogrzebała jeszcze nadziei na wyjazd do Rosji.

Skalę niepowodzenia Walijczyków obrazuje też inna statystyka. Gdy w 2015 roku układano koszyki przed losowaniem grup eliminacyjnych, Gareth Bale i spółka trafili do pierwszego, czyli byli teoretycznie najsilniejszym zespołem w stawce. Mimo to podzielili los Chorwacji i Rumunii, które mimo przywileju rozstawienia, również nie wywalczyły awansu.

W grupie I zwycięzcą okazała się Serbia, choć losowano ją dopiero z 3. koszyka. Tu mamy analogię do Polski, bo Biało-Czerwoni też byli dopiero trzecim pod względem siły zespołem w swojej grupie (z 2. koszyka wpadliśmy na Danię).

Walia czeka na udział w mundialu 49 lat. Po raz ostatni wystąpiła w turnieju finałowym w 1958 roku, dochodząc do ćwierćfinału, gdzie uległa Brazylii. Teraz już wiadomo, że na kolejny wyjazd na najważniejszą imprezę na świecie poczeka co najmniej kolejne cztery lata.

Źródło artykułu: