Jakub Świerczok: Wrócił syn marnotrawny

PAP / Stanisław Rozpędzik / Na zdjęciu Jakub Świerczok (z lewej)
PAP / Stanisław Rozpędzik / Na zdjęciu Jakub Świerczok (z lewej)

Przed laty uchodził za jeden z największych polskich talentów. Wyjechał do Niemiec i słuch po nim zaginął. Jakub Świerczok w pewnym momencie zdał sobie z tego sprawę. Wrócił do futbolu, robi furorę w Ekstraklasie, znowu mu wróżą wielką karierę.

To był mecz na szczycie w ostatniej kolejce ligi. Rewelacja sezonu Górniki Zabrze biła się o punkty w Zagłębiem Lubin. Świerczok, który już wcześniej pokazał, że wraca do wysokiej dyspozycji w zasadzie w pojedynkę rozstrzygnął to starcie. Wypracował jedną bramkę i strzelił dwie, a lubinianie pokonali Ślązaków 3:2. To był dobry moment, bo już powoli zaczęto spisywać go na straty. Kiedyś mówiono, że jest jednym z większych polskich talentów, ale potem sprawy potoczyły się różnie. Dopiero w zeszłym sezonie, po wielu latach przerwy, Jakub Świerczok powiedział: "Wróciłem". W zaledwie 2 miesiące strzelił w I lidze 10 goli. Sezon zakończył z 16 bramkami na koncie. Z jedną mniej niż Igor Angulo. Następnie przeszedł z GKS-u Tychy do Zagłębia Lubin i kolejnymi bramkami dał do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec.

Upłynęło już 6 lat od momentu, gdy powszechnie uznano, że Jakub Świerczok wielkim piłkarzem będzie. Jesienią 2011 dokonywał rzeczy, które może trudno nazwać niebywałymi, ale takimi, które mówią, że mamy do czynienia z talentem nieprzeciętnym.

"Wracaj chłopcze na wakacje"

19-latek, który w jednej rundzie I ligi strzela 12 goli, to jest już zjawisko. Tym bardziej jeśli widać, że nie jest to farciarz, od którego odbija się piłka. Dlatego na stadionie w Bytomiu zaczęli regularnie pojawiać się szperacze z polskich klubów - Marek Jóźwiak z Legii, Zdzisław Kapka z Wisły, Mieczysław Agafon z Górnika.

Ojciec chłopaka, Henryk, również był piłkarzem, jednak zapisał chłopca do sekcji hokejowej. Jakoś tak naturalnie wyszło, bo niedaleko domu Świerczoków stoi hala GKS-u Tychy. Klubu, z którego wyszli m.in. Krzysztof Oliwa i Mariusz Czerkawski. Chłopiec miał wtedy 7 lat i codziennie wstawał o 5 rano, żeby pograć przed szkołą.

ZOBACZ WIDEO: Polka zachwyciła miliony internautów. Dziś jest bohaterką filmu "Out of Frame"

Po dwóch latach przeniósł się do sekcji piłkarskiej. Przyszedł na trening dwa razy, a potem była przerwa letnia. Gdy zajęcia wznowiono, Świerczok spóźnił się o dwa dni i trener mu powiedział "wracaj chłopcze na wakacje". Jakub miał zaledwie 10 lat i z płaczem pobiegł do domu.

Gwiazda rozbłysła szybko i zaraz zgasła

Dzięki temu zdarzeniu trafił do Górnika MK Katowice, gdzie od razu poznali się na jego talencie. W 2003 roku na turnieju "Lech Cup" w Poznaniu odebrał nagrodę dla najlepszego zawodnika. Piotr Reiss, który wręczał nagrodę, był pod ogromnym wrażeniem jego talentu.

I gdy wszystko szło w dobrym kierunku, nastąpił kryzys, choć to należałoby wziąć w cudzysłów. Otóż Świerczok postanowił, że jednak... zostanie hokeistą. Może by nawet został, ale hala została uszkodzona wskutek wybuchu amoniaku.

Chłopiec miał nie tylko ogromny talent, ale i wsparcie od ojca. Henryk Świerczok zabierał chłopca na swoje mecze, ale też sporo z nim ćwiczył indywidualnie. W końcu przyszła oferta z Cracovii, wyjazd do szkółki z internatem. Stamtąd trafił, za 15 tysięcy złotych, do Bytomia. W Polonii mówili, że jest nie na sprzedaż, ale 400 tysięcy euro, które wyłożyli Niemcy z Kaiserslautern, spowodowały, że deklaracje uznano za niebyłe.

I w tym momencie następuje wieloletnie przerwa. Gwiazda Świerczoka rozbłysła jasno, ale i szybko zgasła. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Dwukrotnie zerwane więzadła krzyżowe to tylko jedno z wyjaśnień. Kiedyś byłby to koniec kariery, teraz to już nie jest wyrok. Być może większym problemem była jego mentalność. Niemcy wspominali, że potrafił lekceważyć zalecenia trenera i zjeść na śniadanie cały słoik nutelli. Jednorazowo nic wielkiego, ale mówimy o zawodniku, który notorycznie miał nadwagę i nie zamierzał z nią walczyć. Lubił za to mieć w każdej sprawie własne zdanie, co podkreśla wiele osób, które z nim pracowały.

Jeden z jego znajomych mówi: - Chyba chodzi o to, że on po prostu sam zrozumiał, że jest ostatni dzwonek. Że po prostu nie miał racji. Albo coś zmieni, albo będzie kiedyś uchodził za niespełniony talent. To inteligentny chłopak, po prostu musiał pewne sprawy przemyśleć.

Dietetyk, osteopata, psycholog sportu

Sporo zmieniło się na początku listopada. Gdy pytam jednego z kolegów zawodnika z Tychów o to, jak Świerczok wyglądał jesienią, śmieje się głośno. - Powiedzmy, że był to stan, który nie pozwalał na uprawianie piłki nożnej na profesjonalnym poziomie.

Zawodnik, którego skłonności do tycia były tajemnicą poliszynela, sam w pewnym momencie zdał sobie sprawę z problemu i poprosił o pomoc swojego byłego agenta Bartłomieja Bolka, reprezentującego m.in. Łukasza Piszczka.

- Nakreśliliśmy mu cały plan ratowania kariery, nie dając gwarancji powodzenia. Warunek był jednak taki, że musi całkowicie się podporządkować i zaangażować, nie dyskutować z założeniami, tylko pracować. I to zrealizował. Skończyło się dokładnie tak, jak przewidywałem - mówi Bolek.

Plan zakładał pracę na wielu frontach. Dietetyk, osteopata, trener od przygotowania motorycznego, psycholog sportu. Jakub Świerczok, niczym w amerykańskim filmie, rozpoczął mozolną walkę o powrót do świata poważnej piłki. Był jednak trzymany krótko, stale kontrolowany.

Gdy w kwietniu i maju strzelił 10 goli dla zespołu z Tych i uratował go przed spadkiem do II ligi, mógł sobie powiedzieć, że się udało. Efektem był kontrakt z Zagłębiem.

Trener piłkarza w GKS-ie Jurij Szatałow przyznał: - Ten chłopak ma ogromny potencjał. Jeśli będzie się trzymał postanowień, jeśli będzie profesjonalnie podchodził do kariery, jeszcze wróci na Zachód. Tym razem z lepszym skutkiem.

Komentarze (0)