Adamski do Łódzkiego KS trafił kilka tygodni temu. Po latach gry w austriackim Rapidzie, a także krótkich epizodach w Niemczech (Erzgebirge Aue) i Anglii (najpierw Ipswich, potem Northampton), wrócił do Polski. - Jeśli nie wierzyłbym w utrzymanie, to nie podpisywałbym kontraktu z tym klubem. Choć nasza sytuacja nie jest jakoś wybitnie dramatyczna, nie można zapominać, że w sporcie i tak nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko jest bowiem do uratowania - twierdzi.
To właśnie Adamski (32 l) i Kłos (34 l) mają stanowić parę stoperów nie do zatrzymania i być przywódcami przedostatniego ŁKS. Fani liczą, że zagraniczne doświadczenie tego pierwszego przyniesie sporo pożytku drużynie. - Kibic zawsze ma nadzieję, ja też ją mam - uśmiecha się były gracz Rapidu i na hasło "presja" natychmiast się ożywia: - Ok, nie umywam się od tego. Do tej pory sobie z nią radziłem.
Celem samego Adamskiego, jak i całej drużyny ŁKS, jest utrzymanie się w lidze. Działacze wierzą, trenerzy wierzą, piłkarze wierzą, kibice również. - Ale czy będzie lepiej? Nie wiem. Na pewno będę się starał - mówi Marcin, który zdradza nam, że zanim podpisał zimą kontrakt z klubem z alei Unii, jesienią oglądał mecze Łódzkiego KS. - O wrażenia proszę nie pytać, bo to nie ma sensu. Liczą się przecież efekty, a zespół zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli - dodaje.
Adamski zapytany o swoje plany na przyszłość , od razu wskazuje ligowe spotkanie z Jagiellonią Białystok. - Dalej w przyszłość nie wybiegam. Liczy się tylko piątkowa wygrana - mówi, choć sam nie jest pewien, czy... zagra w pierwszym składzie. - Proszę mnie o to nie pytać, ja nie znam składu. Trener będzie wiedział - kończy z uśmiechem.