Bartek Przyborek gra mecz z rakiem. Kawałek nieba też dla niego, ale jeszcze nie teraz

- Jest trochę lepiej... z każdym dniem trochę lepiej - napisał mi Bartek Przyborek. W poniedziałek zabrał się za niego skalpel do spółki z prądem. Ból był ogromny, chłopakowi udało się jednak wyrównać. Mecz z rakiem trwa.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
Bartosz Przyborek Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Bartosz Przyborek

Z mamą, panią Mirosławą rozmawiam w czwartek, akurat jest w warszawskim szpitalu, na chwilę wyszła z sali, w której od kilku dni leży jej 19-letni syn. Wspomina ten dzień: - Poszłam z nim na badania, bo bałam się, że znowu je ominie. Jak wyszedł po, to mi oznajmił, że wyniki będą jutro. Dojechaliśmy do domu i mi mówi: - A wiesz, w sumie te wyniki można odebrać już po godzinie, ale ja spieszę się już na trening. No i pojechał na trening, a ja z powrotem po wyniki….

Przemek Kępiński, wieloletni przyjaciel Bartka (poznali się w szkółce piłkarskiej Białe Orły) mówi mi: - Zadzwoniła do mnie jego zapłakana mama. Byłem pierwszą osobą z zewnątrz, która się dowiedziała. Poprosili, żebym przyjechał do mieszkania. Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak.

Kilka tygodni temu 19-letni skrzydłowy IV-ligowego Drukarza Warszawa, świeżo upieczony student warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, Bartek Przyborek dowiedział się, że zagrać z nim postanowił guz neuroendokrynny głowy trzustki. I ani myśli przegrać.

ZOBACZ WIDEO Wojciech Szczęsny: To dla mnie wyjątkowa chwila

Mecz na stole

Boiskiem był chirurgiczny stół. W drużynie Bartka lekarze i ich sprzęt. Operacja odbyła się w poniedziałek. Taktyka na mecz to IRE - wokół guza rozkłada się elektrody i po prostu razi się go prądem. Oszczędza się przy tym inne narządy. Bo traktowanie guzów niskimi bądź wysokimi temperaturami, co jest bardziej standardową metodą tzw. ablacji, niszczy przy okazji inne struktury, takie jak naczynia krwionośne czy nerwy.

Fachowa literatura mówi nam, że nowotwory neuroendokrynne trzustki (PNEN) są rzadką podgrupą nowotworów rozpoznawanych w trzustce (1–2 procent). Ich występowanie wynosi 4–12 na 1 milion populacji.

Guzy neuroendokrynne wywodzą się z komórek wydzielania wewnętrznego. W skrócie: fizjologicznie wydzielają m.in. insulinę, gastryna, hormony istotne dla układu pokarmowego. Gdy dochodzi do ich rozrostu i powstania nowotworu, najczęściej w nadmiarze wydzielają jeden z hormonów. Zdarzają się też guzy nieczynne, czyli niewydzielające substancji. Jeśli pochodzą z komórek wydzielających insulinę, to powodują samoistny, niezależny od pokarmu wyrzut insuliny i objawy obniżonego poziomu glukozy we krwi: osłabienie, a nawet omdlenia. Rosnąc, mogą naciekać sąsiednie narządy bądź sploty nerwowe i powodować dolegliwości bólowe. Złośliwość zależy od rodzaju guza: niektóre nawet w 50-proc. przypadków mogą powodować przerzuty.

Pani Mirosława: - Operacja poszła w zasadzie tak, jak chcieliśmy. Udało się oszczędzić jak najwięcej organów. Usunięty został tylko woreczek żółciowy. Ból był okropny. Teraz mamy przełom, Bartek był w stanie przejść już pół korytarza . Leczymy brzuch, bo po operacji było duże rozcięcie. Czekamy na resztę wyników, które pokażą czy guz był złośliwy czy nie. Na pewno był widoczny, dobrze usadowiony.

Na razie przerzutów jednak nie widać.

Przemek Kępiński jest przy kumplu codziennie. – Pierwszego dnia czuł się strasznie zmęczony, zdenerwowany. Nic nie mógł sam zrobić. Wczoraj mógł wypić szklankę wody, sam usiadł. Teraz jest już pełen życia, mama kupiła mu pas do rehabilitacji. Cały czas jest pod kroplówką.

A kto by się nie bał?

- Czy się boję? A kto by się nie bał? Mam 19 lat, miałem plany, pasje, cele i marzenia. Dziś mam RAKA, który zdominował wszystko – mój organizm, moje myśli, mój dom. To najtrudniejszy z meczów, który muszę rozegrać. Sędzia odgwizdał już jego początek. Proszę Was - niech jego końcowy gwizdek będzie moim zwycięstwem. Obiecuję - nigdy się nie poddam. Dla moich rodziców, dla tych, którzy zechcą grać w mojej drużynie, a przede wszystkim dla siebie samego… - tak kończy się tekst na stronie fundacji Kawałek Nieba. To słowa Bartka Przyborka, ale artykuł pisał Przemek Kępiński. A mama Bartka i potem on sam to jeszcze zredagowali.

To na tej stronie chłopak z Warszawy opowiedział swoją historię. To, jak 13 lat swojego krótkiego jeszcze życia podporządkował tylko i wyłącznie piłce nożnej. Na pierwszy trening rodzice: mama Mirosława i tato Marek zaprowadzili go, gdy miał 6 lat. Przygodę z futbolem rozpoczynał w UKS Targówek. Szlifował potem umiejętności w szkółce Białe Orły, w której poznał zresztą Przemka Kępińskiego. Teraz jest zawodnikiem IV-ligowego Drukarza.

- Ja dowiedziałem się przed meczem od rodziców Bartka - opowiada jego klubowy trener Łukasz Staszczak. Razem pracują od 1,5 roku. - Zamurowało mnie, co miałem powiedzieć. Głos rodziców się załamał, mój też. Po chwili milczenia powiedziałem, że zrobimy wszystko, aby mu pomóc, aby go wesprzeć. I cała drużyna będzie razem z nim.

Kolegom z zespołu o chorobie powiedział on sam. Trener wspomina: - Po meczu z Ożarowianką poprosił o chwilę ciszy. Wszyscy usiedli, wyjawił, że jest bardzo chory, że ma nowotwór i to jego dwa ostatnie mecze przed operacją. Wszyscy opuścili głowy, zapadło milczenie. A potem wstaliśmy i go przytuliliśmy.

Drukarz wygrał 4:1, Przyborek strzelił 2 gole.

Chłopak od miesiąca gra też w halowej drużynie AZS UW. Trener Maciej Karczyński mówi mi: - Przemek Kępiński zapytał, czy może z nami pograć. No i przyszedł, taki walczak. O chorobie dowiedział się na samym końcu. Nawet miałem pretensje, że mi nie powiedział. A on na to: - Nie chciałem, żeby mnie traktować wyjątkowo. Tylko oceniać jako piłkarza.

Staszczak: - To jest nasz Bartek Przyborek. Serce do walki i do gry. Nigdy nie odstępuje, na treningach ma 100 procent frekwencji. Taki typowy pracuś i chłopak, który nie odstawia nogi. Poza boiskiem spokojny, na boisku nie odpuszcza.

A Przemek Kępiński mówi o przyjacielu: - Wulkan energii. Straszna zadziora, impulsywny. Mega pracuś, ma fioła na punkcie piłki. To jedyne, co dla niego się liczy. Mówisz mu: Idź do lekarza. A on: Nie, bo lekarz będzie opowiadał głupoty i nie będę mógł trenować. Raz chciał grać ze złamaną ręką, trener Staszczak sam musiał wysłać go siłą do szpitala.

Regularne badania musiał jednak przechodzić, przecież jest sportowcem. Na tych ostatnich powiedział lekarce, że często boli go brzuch. Ta nie zlekceważyła słów chłopaka, wypisała mu skierowanie na USG.

Mama opowiada: - Na pierwsze USG poszedł, ale już nie na tomografię komputerową. Nie i już, bo był sparing. Powiedział, że nie ma na tyle czasu, a że to była tomografia z kontrastem, to nie mógłby po niej tak biegać, bo organizm się inaczej zachowuje.
Potem już do lekarza poszła z nim mama.... Musiałam, bo bałam się, że znowu go tam zabraknie, a będzie "coś". On w ogóle nie dopuszczał do siebie myśli o tym wszystkim. Rozumiemy wszyscy to jego zachowanie.

Wielkie serca

To doktor Krzysztof Dudek z Kliniki Chirurgii Ogólnej i transplantacji Wątroby zaproponował leczenie chirurgiczne, które otworzy drogę do dalszego leczenia farmakologicznego - zabieg nieodwracalnej elektroporacji metodą IRE. Tyle, że to operacja której NFZ nie refunduje. Koszt: 37 tysięcy złotych, których rodzina nie miała. Historia Bartka pojawiła się więc na stronie Fundacji "Kawałek Nieba". O działaniach jego przyjaciół szybko dowiedziało się piłkarskie środowisko.

I rozpoczęła różne akcje: VamosPrzybor, Gramy dla Przybora, aukcje, można było wylicytować choćby koszulkę Kamila Grosickiego. 37 tysięcy złotych zebrano w 1,5 dnia. Bartek dostał ten kawałek nieba od wielu ludzi dobrej woli.

Pani Mirosława: - Wsparcie środowiska było fenomenalne. Widać, jak dobre mamy serca.

Zbiórka prowadzona jest nadal. Gdyby się okazało, że pieniądze nie będą już potrzebne, to zostaną przekazane komuś innemu.

Rodzina czeka na wyniki, sędzia rozpoczął kolejną część meczu. - To jest pierwszy krok i wiadomo, że to nie koniec - mówi mama piłkarza.

Inny kawałek nieba na pewno czeka na Bartka, ale ten ani myśli teraz na nim siadać. To nie jest jego czas.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×