Robert Lewandowski: Niech pan nie wierzy w szczęście

- Szkolenie u nas jest, jakie jest. Moim pierwszym trenerem stała się Ania - mówi Robert Lewandowski, kapitan reprezentacji Polski.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Robert Lewandowski Getty Images / Andrew Halseid-Budd / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Czy w sporcie na wysokim poziomie jest jeszcze szansa na szczerą i normalną rozmowę, czy wszystkie odpowiedzi macie napisane przez specjalistów od wizerunku?

Robert Lewandowski, kapitan reprezentacji Polski i napastnik Bayernu Monachium: Mnie nikt odpowiedzi nie pisze. Dla mnie liczy się szczerość. Jeśli by jej zabrakło, straciłbym na wiarygodności, także sam przed sobą. Moje nazwisko coś znaczy nie tylko na boisku, zawsze biorę odpowiedzialność za słowa, nie czułbym się dobrze, gdybym układanie swoich wypowiedzi zlecał komuś innemu. Zresztą - nikt nie dałby rady wymyślić mojego zdania na jakiś temat. Ja, to ja. Siedzę tutaj przecież.

Kiedy dwa lata temu po urazie nosa grał pan w ochronnej masce na twarzy, zastanawiałem się, jak często zakłada pan maskę w życiu codziennym. Kiedy jest pan sobą? Nigdy nikogo nie udaję na boisku, bo wtedy nie myślę o tym, jak wyglądam i co robię. Gram, strzelam gole. Oczywiście na spotkaniach ze sponsorami, wypełniając jakieś marketingowe zobowiązania, albo udzielając wywiadów - muszę się zachowywać w jakiś określony sposób, ale to chyba normalne w życiu każdej dorosłej osoby. Sobą jestem w domu. Ludzie wchodząc do mieszkania zdejmują buty, ja zostawiam w progu maskę. Z rodziną, z przyjaciółmi - przy bliskich czuję się swobodnie. Robię wtedy to, co sprawia mi radość. I nie przejmuję się niczym, nie czuję presji.

Jest coś, czego nie wie o panu jeszcze każdy Polak?

Zapewniam, że jest wiele takich rzeczy. Oczywiście, że nad wszystkimi informacjami na mój temat nie panuję, jednak siedemdziesiąt procent to przeciek kontrolowany. To ja decyduję, o czym ludzie na mój temat mogą wiedzieć. Reszta to bzdury wyssane z palca, których nie chce mi się komentować. Zresztą, gdybym się tym zajął, nie miałbym czasu na grę w piłkę. Wiem, że moja pozycja w futbolu sprawia, że komentowany jest każdy mój krok, wypowiedź, albo to że gdzieś się pojawiłem, a gdzieś mnie zabrakło. Może nie wzbudzam kontrowersji, ale pobudzam wyobraźnię. Czasami wyciągane są jakieś dziwne wnioski. Albo głupie po prostu. Prawdziwego Roberta znają jednak tylko przyjaciele, a oni tego do mediów nie sprzedają.

Może pan tak po prostu wrócić do domu i zapytać: "Ania, idziemy do kina?" Czy to większa logistyka?

Mogę. Nie mam codziennie miliona rzeczy to zrobienia. Musicie zrozumieć, że Lewandowski w Polsce i Lewandowski w Niemczech to osoby żyjące na innej intensywności. W Polsce bywam rzadko, przyjeżdżam na krótko i głównie po to, żeby grać dla reprezentacji. To, że chcę załatwić przy okazji kilka spraw, sprawia, że wszystko się dzieje nagle i można odnieść wrażenie, że jestem bliski obłędu. Ale w Monachium mam czas dla siebie i rodziny, wiem, że to jest najważniejsze, żyję spokojnie. Marketing? Promocje? Ok, wiem, jak działa biznes, ale godzę się na takie akcje raz w miesiącu. I to tak, żebym do najbliższego meczu miał kilka dni. Moim podstawowym obowiązkiem i pracą jest gra w piłkę, a nie sesje zdjęciowe. Bez piłki sesji by nie było.

ZOBACZ WIDEO Michał Kołodziejczyk: Lewandowski waży 79 kg, ale dla reprezentacji waży i znaczy dużo więcej

Leo Beenhakker mówił do pana na początku kariery w reprezentacji: "Keep the feet on the ground". Nie odleciał pan jeszcze?

Według niektórych to już fruwam od dawna. Ostatnio pewien człowiek chwalił się, że mnie zna, że był u mnie w domu, że wysyła za mnie autografy. Informował też, kiedy przyjadę w odwiedziny do szpitala, a kiedy się nie pojawiłem, tłumaczył, dlaczego nie mogłem. No i wyszedłem na gbura. Tyle że ja nie wiem, kto to był, nigdy nie zamieniłem z nim słowa. Nie będę wszystkiego prostował, tłumaczył, korygował. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jakie mam wartości, jak funkcjonuję, co jest dla mnie ważne. Piłka nożna to tylko etap w moim życiu, wiem, że kiedyś będę musiał powiedzieć sobie "stop" i nie chcę wtedy mieć choćby cienia myśli, że przegapiłem jakiś ważny moment i nie wycisnąłem kariery na maksa, bo moją uwagę przejmowały zupełnie nieistotne rzeczy.

Pomyślał pan już o sobie: "jestem dojrzały"?

Dojrzałem szybciej niż moi rówieśnicy. I to o parę lat.

Dlaczego?

Przez to, co przeszedłem w życiu jako dzieciak. Wiem, że są ważne i ważniejsze rzeczy. Czasami drobnostka urasta do rangi problemu zupełnie bezpodstawnie. Trzeba wtedy zrobić dwa kroki w tył i spojrzeć na wszystko z dystansu. Tak naprawdę to jestem szczęściarzem, otoczonym przez osoby, które mnie kochają. Odwiedziliśmy ostatnio z Anią małych pacjentów w Centrum Zdrowia Dziecka, Klinikę Onkologii i Klinikę Neurochirurgii. Napatrzyłem się. Czułem bezsilność, wiedziałem, że wszyscy są pod dobrą opieką, ale chciałem jakoś pomóc, a nie mogłem. Bardzo długo dochodziłem do siebie po tej wizycie, przeżyłem ją mocno. Obraz cierpienia rodziców i dzieciaków, które walczą - to zostało w głowie. Ale też świadomość, że zawsze trzeba mieć wiarę i nadzieję. Bo później okazuje się, że ktoś, komu lekarze dawali miesiąc życia, ma się dobrze i wyzdrowiał. Na co dzień nie docenia się tego, co się ma. No bo jakie ja mam problemy?

No jakie?

Że w bramkę nie trafiłem. Albo że ktoś napisał o mnie, że nie umiem grać w piłkę. Albo coś, co wydaje się ważne i trudne, a następnego dnia nie ma znaczenia. To nie są tak naprawdę żadne problemy. Ale to, że jest fajnie, nie oznacza, że zawsze będzie. Trzeba mieć pokorę, nie wywyższać się, nie udawać najmądrzejszego.

Czułem bezsilność, wiedziałem, że wszyscy są pod dobrą opieką, ale chciałem jakoś pomóc, a nie mogłem. Bardzo długo dochodziłem do siebie po tej wizycie, przeżyłem ją mocno. Obraz cierpienia rodziców i dzieciaków, które walczą - to zostało w głowie.

Powiedział pan, że dojrzał po przejściach z dzieciństwa. Prywatnych czy sportowych?

Szybko straciłem tatę. Miałem szesnaście lat i musiałem dojrzeć życiowo. Poradzić sobie bez niego. Później podziękowano mi za grę w Legii. Ta kumulacja sprawiła, że wykuł się mój charakter. Miałem dwie drogi: albo odpuścić i się poddać, albo powiedzieć, że dam radę.

Komu powiedzieć?

Samemu sobie.

Nie pytam, co pan wybrał.

Dobrze wyszedłem na tym, że nie usiadłem i nie załamałem rąk. To były takie podwaliny pod mój sukces, udowodniłem, że się nie poddaję, że mam ambicję. Do dziś tak mam, że jak coś zaczynam, to chcę skończyć i chcę to zrobić w dobrym stylu, najlepiej jak potrafię. Bardzo szybko nauczyłem się też odpowiedzialności, albo inaczej - świadomości: słów, które wypowiadam, i rzeczy, które robię.

Pamięta pan w ogóle tatę?

Tak, bardzo dobrze.

Pojawiają się myśli: "co by było, gdyby widział, kim jestem"?

Tata zawsze woził mnie na treningi, jeszcze w Delcie Warszawa, na sparingi. Ale pierwszego meczu w seniorach nie zobaczył, mimo że zacząłem grać w pierwszej drużynie bardzo wcześnie. Wiem, że czasami byłoby mi teraz łatwiej. Może tak zwyczajnie fajniej pogadać na męskie tematy z ojcem. O życiu, o rodzinie, o piłce. Nie marzę, nie wizualizuję, wiem, że nie pozna mojej córki. Musiałem poradzić sobie z taką świadomością wcześniej, muszę dawać radę także teraz.

Zmienił się pan ostatnio, zmężniał. I nie myślę tylko o siłowni.

Trzydziestka zaraz będzie na karku. Myślę, że dużo zmienia ojcostwo. Nie ma co ukrywać - wcześniej, jak słuchałem opowieści kolegów, jakie to uczucie mieć dziecko, to chyba za bardzo nie rozumiałem, o co chodzi. Cieszyłem się, że mi to opowiadają, cieszyłem się ich szczęściem, ale o wszystkim przekonałem się dopiero, gdy Klara przyszła na świat. Kiedy rodzi się dziecko, pojawia się ktoś, kto może cię zmienić, chociaż sam tego nie będziesz wiedział. Ja już to zauważyłem. Ostatnio dostałem pytanie, co we mnie zmieniła Klara. Otworzyła mnie na świat, na rzeczy, których wcześniej nie widziałem.

Wstaje pan czasem w nocy czy odpowiedni wypoczynek jest ważniejszy?

Wstaję. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że jestem tatą, który czegoś przy swoim dziecku nie potrafiłby zrobić. To wynika z tego, kim jestem. Nie ma możliwości, że nie potrafię zmienić pieluchy, przygotować jedzenia, albo sprawić, że mała zaśnie. Oczywiście mógłbym powiedzieć Ani, że nie dam rady. Ale o tym mówiłem wcześniej - ja nie mówię, że nie dam rady. Źle bym się z tym czuł. Nie lubię czegoś nie wiedzieć, szczególnie jeśli chodzi o moje dziecko. Kiedy Ania przestanie karmić, chcę mieć możliwość zostania z Klarą sam na weekend. To też jest fajne, nawet teraz, kiedy czasem mamy tylko siebie na kilka godzin. To jest wspólny czas, nikt go nam nie zabierze. Czekam na takie chwile i cieszę się z nich.

Kiedy rodzi się dziecko, pojawia się ktoś, kto może cię zmienić, chociaż sam tego nie będziesz wiedział. Ja już to zauważyłem. Ostatnio dostałem pytanie, co we mnie zmieniła Klara. Otworzyła mnie na świat, na rzeczy, których wcześniej nie widziałem.


Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×