Mama jest jego agentem. Oto dwudziestolatek, który odmienił losy Derbów Dolnego Śląska.

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Sebastian Borowski / Na zdjęciu: Mathieu Scalet w barwach Śląska Wrocław
Newspix / Sebastian Borowski / Na zdjęciu: Mathieu Scalet w barwach Śląska Wrocław
zdjęcie autora artykułu

- Czuję, że los chce odpłacić zawirowania, jakie musiałem przeżyć - wyznaje Mathieu Scalet. W przeszłości Francuz z polskim paszportem reprezentował barwy Wisły. Ale nie miał kontraktu. Ostatniej niedzieli został jednak bohaterem całego Wrocławia.

[b]

Maks Chudzik, WP Sportowe Fakty: - Prestiżowe derby. Ostatnia minuta meczu z Zagłębiem. Zero do zera. Dośrodkowanie, pan strzela, piłka zmierza do siatki, ale w ostatnim momencie dotyka jej Piotr Celeban. Wchodzi pan do szatni, już po ostatnim gwizdku sędziego, i pyta Celebana czemu dptykał futbolówki? [/b]

Mathieu Scalet, piłkarz Śląska Wrocław: - Nie, nawet nie miałem okazji, aby się nad tym zastanowić. Wszystko dookoła działo się za szybko. Nie dostrzegłem nawet, czy Piotrek Celeban uderzył piłkę czy nie. Jedyne, co widziałem, to tłum chłopaków pędzących w moją stronę. Nie byłem przygotowany, jak zachować się w tej sytuacji. Dla mnie już szansa wejścia na boisko była wielką niespodzianką, a co dopiero asysta. A może jednak bramka?

Łatwo było zasnąć po takiej nocy?

Nie spałem do czwartej rano. Przez cały dzień dochodziłem własnymi myślami do tego, co właśnie się wydarzyło. Jak do tej pory jest to najpiękniejsze wspomnienie związane z moją piłkarską karierą.

ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #4. Sławomir Majak: Sukcesem na mundialu będzie wyjście z grupy

Granie w piłkę rozpoczął pan od występów w juniorach francuskiego zespołu AS Saint-Genis Ferney Crozet. We Francji ten klub kojarzy się głównie z jednym. Spytam więc wprost: często słyszał pan, że pracuje dla McDonalda?

Zdecydowanie tak. Na koszulkach Saint-Genis widnieje wielkie logo tej sieci. Kibice rywali często to wykorzystywali i wyśmiewali nasze stroje. Następnie była Szwajcaria, lecz nie pograłem tam długo. Żałuję, gdyż zostałem piłkarzem drugoligowego Meyrin, a poziom piłkarski był o wiele wyższy niż rozgrywki juniorskie we Francji. W ojczystym kraju czekały jednak na mnie egzaminy maturalne. Nie po drodze było mi wyprowadzać się wówczas na stałe. Zwłaszcza że przez pobyt w Szwajcarii straciłbym jeden rok edukacji.

Co wówczas skłoniło pana, aby przyjechać do Polski?

Do Krakowa przyjechałem jako osiemnastolatek na wiosnę 2015 roku. Moja mama jest Polką, ojciec Francuzem. Mieszkają w Szwajcarii. Jestem tutaj sam, lecz czysta motywacja, aby nauczyć się chociaż języka mamy, była zbyt duża, aby nie zmierzyć się z tym wyzwaniem.

Gdyby nie wsparcie mamy, pewnie nie zdecydowałby się pan na taki krok?

Zgadza się. To ona załatwiła mi moje pierwsze testy w Polsce w rezerwach Wisły Kraków. Popytała różnych osób, czy istnieje możliwość, aby sprawdzić moje umiejętności. Sama przedstawiła odpowiednim ludziom ścieżkę mojej dotychczasowej kariery. Taka już jest. Rozmawia z każdym dookoła. Zresztą taka sytuacja powtarzała się również i później. Za każdym razem to mama negocjowała moje przejście do nowego klubu. Można powiedzieć, że jest nie tylko moim aniołem stróżem, ale również agentem.

Czy to ona nalegała również, aby nie zaniedbywał pan nauki?

Krótko po tym, jak przyjechałem do Polski, rozpocząłem pierwszy rok na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mimo to nie jestem w żadnym stopniu piłkarzem z Erasmusa. Testy w Wiśle odbyły się zanim podjąłem taką decyzję. Pogodzenie kariery piłkarskiej z czytaniem lektur to jednak wyjątkowo trudne zadanie. Dlatego też zrezygnowałem ze studiów na około dwa lata. Parę miesięcy temu, podczas jednej z wizyt rodziców, mama powiedziała, żebym nie siedział przez tak długi czas bezczynnie. I od października rozpocząłem naukę na Wyższej Szkole Handlowej we Wrocławiu. Dział management.

Jest pan wdzięczny rodzicom, że tak mocno dbają o rozwój?

Nigdy nie wiadomo, co wydarzy się podczas kariery piłkarskiej. Musze mieć plan B na swoje życie. Tego nauczyła mnie moja przygoda z futbolem.

Co więc okazało się dla pana największym wyzwaniem w trakcie kariery? Przeskok z juniora do piłki seniorskiej czy różnica między piłką we Francji, a Polską?

Zdecydowanie to pierwsze. W rezerwach Wisły mieliśmy naprawdę mocna ekipę. Na boisku, jak i poza nim. Można było odczuć wzajemny szacunek i wsparcie, jakim darzyliśmy siebie nawzajem. Do tej pory mam częsty kontakt z chłopakami z tamtego zespołu, m.in. z Kubą Bartoszem, który obecnie jest regularnym członkiem pierwszego składu Białej Gwiazdy. Talentu nam nigdy nie brakowało. Mało kto był od nas piłkarsko lepszy, ale wiadomo jak to jest w naszym wieku. Brakuje ogłady, doświadczenia. Dlatego często schodziliśmy z boiska jako pokonani.

W Krakowie był pan jedną z najjaśniejszych postaci rezerw Wisły. Dlaczego nigdy nie otrzymał szansy przejścia do pierwszego zespołu?

Ciężko odpowiedzieć mi na to pytanie. Mimo iż grałem naprawdę nieźle, nigdy nie otrzymałem tam nawet propozycji kontraktu.

Ale jak to? Ponad rok reprezentował pan barwy Wisły bez odpowiednich papierów?

Nie. Zostałem zgłoszony do rozgrywek III ligi, ale jedyne czym dysponowałem to karta zawodnika. Przez rok mojego pobytu w rezerwach pytałem się co parę dni kiedy będę mógł podpisać umowę. Za każdym razem słyszałem, że kontrakt będzie niedługo gotowy. W zimę pojechałem na testy do Lecha Poznań. Pewni dziennikarze opisali ten fakt w jednym z lokalnych portali. Po paru godzinach przyjechali działacze Wisły i powiedzieli, że muszę z nimi wracać, bo wciąż jestem ich zawodnikiem.

Była wizyta na dywaniku prezesa?

Tak naprawdę nikt o tym ze mną później nie rozmawiał. Zresztą nie tylko na ten temat. Po pół roku rozwiązano rezerwy klubu, a ja pozostałem na lodzie. Tak zakończyła się moja pierwsza wizyta w Polsce. Było lato 2016 roku. Pojechałem na testy do Servette Genewa, które znów załatwiła mi mama. W Szwajcarii byli ze mnie zadowoleni, miałem zostać piłkarzem pierwszego zespołu, podpisać profesjonalny kontrakt, gdy Wisła… nie wysłała odpowiednich papierów na czas. Do tej pory nie znam powodów ich działania, ale staram się nie rozliczać przeszłości.

Co pan wówczas zrobił?

Zostało mi pół roku bez grania. W piłce to szmat czasu. Nie wiedziałem, co robić dalej z moją karierą. Mama zauważyła rosnącą we mnie niepewność, wyjęła telefon i podzwoniła po znajomych z rodzinnego Andrychowa. Tam otrzymałem możliwość trenowania jako piłkarz IV-ligowego Beskidu. Po pół roku zadzwonili do mnie z Genewy. Wszystko było gotowe, aby podpisać kontrakt. W środku tknęła mnie jednak myśl, jak mocno zżyłem się przez dwa ostatnie lata z Polską. Poznałem dobrze tutejszą kulturę, wiedziałem, na co mnie stać. Miałem w zimie dwie oferty na stole. Pierwsza była z Podbeskidzia, druga z rezerw Śląska. Wybrałem Wrocław. Do dziś nie żałuję tej decyzji.

Dobra gra w rezerwach oraz parę bramek w ostatnich tygodniach zaważyły na powołaniu do pierwszego zespołu. Może mi pan przypomnieć w sparingu z jakim rywalem zadebiutował pan w drużynie trenera Jana Urbana?

Przeciwko Wiśle Kraków (śmiech). Przez chwilę poczułem, że historia zatoczyła koło. Chociaż szczerze powiedziawszy, nikt mnie tam nawet nie pamiętał. Może poza Kazimierzem Kmiecikiem, legendą Wisły.

Mama Polka, tata Francuz. Mieszkał pan w obu krajach, a czuje się bardziej polskim Francuzem, czy francuskim Polakiem?

(śmiech) Parę lat temu, nie miałbym wątpliwości, że jestem przede wszystkim Francuzem. Dziś jednak moja krew jest po połowie polska. Gdybym dostał powołanie do reprezentacji Adama Nawałki nie miałbym żadnych wątpliwości, aby przyjąć zaproszenie. Mogę zdradzić, że za najbliższy cel obrałem sobie powołanie do kadry U20 prowadzonej przez trenera Dariusza Gęsiora. Konrad Poprawa, który rozegrał w niedzielę przeciwko Zagłębiu całe 90 minut, wrócił niedawno ze zgrupowania tamtej reprezentacji. Sam na własnej skórze zetknął się, jak wygląda gra na tym szczeblu. Powiedział do mnie, abym uwierzył w siebie, bo jestem o wiele bliżej powołania niż parę miesięcy temu. Te słowa mocno mnie zmotywowały do dalszej pracy.

Mimo wszystko francuska kultura wciąż pozostaje bliska pańskiemu sercu. Pod ośrodek treningowy Śląska można dostrzec białe Renault Clio, które należy do pana. Czy to prawda, że próbuje pan również zarazić szatnię Śląska francuską muzyką?

Zgadza się, przede wszystkim rapem. Na razie mojej playlisty mogli posłuchać jedynie koledzy z rezerw. W autobusie pierwszego zespołu jeszcze nie miałem czelności podłączyć telefonu do głośnika. Może odwaga przyjdzie wraz z serią dobrych występów.

Wejście na boisko w 92. minucie. Asysta plecami w jedynym kontakcie z piłką. Czuje pan, iż los nareszcie chciał odpłacić zawirowania, jakie musiał przeżyć w przeszłości?

Tak, ale to nie znaczy, że wyskoczyłem z własnym ego w chmury. Dalej jestem piłkarzem III-ligowych rezerw. Nie mam nawet pewności, czy otrzymam powołanie na piątkowy mecz Ekstraklasy przeciwko Lechii. Mimo wszystko, poczułem że granie w piłkę niesie ze sobą również pozytywne emocje, a mój zapał i ciężka praca w końcu się odpłacą. Długo czekałem na taki moment. Lecz było warto.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)