Monika Mularczyk: Ekstraklasa? Nie mówię nie!

Newspix / Na zdjęciu: Monika Mularczyk
Newspix / Na zdjęciu: Monika Mularczyk

- Nie mam obsesji na punkcie sędziowania w Ekstraklasie. Poziom 2. czy 1. ligi jest w porządku, ale nie mówię, że w przyszłości nie poprowadzę meczu w męskiej elicie - mówi nam sędzia piłkarska Monika Mularczyk.

W tym artykule dowiesz się o:

Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Czuje się pani doceniana w Polsce?

[b][tag=66175]

Monika Mularczyk[/tag], piłkarska sędzia międzynarodowa: [/b]Oczywiście. A dlaczego pan pyta?

Jest pani sędzią UEFA Elite, jedną z najlepszych na świecie. Pani niemiecka koleżanka Bibiana Steinhaus prowadzi mecze męskiej Bundesligi, a pani - najwyżej spotkania w polskiej 2. lidze, czyli na trzecim szczeblu rozgrywkowym.


Bibiana posędziowała w swojej karierze wszystko, o czym może marzyć sędzia. Finał MŚ, Ligi Mistrzyń, Igrzysk Olimpijskich... Ma dużo większe doświadczenie niż ja, a mecze w Bundeslidze sędziuje dopiero od tego roku. To mój świadomy wybór, częściowo związany z urazami. W 2015 roku prowadziłam spotkanie w 2. lidze, po którym długo pauzowałam. Oczywiście nie tylko ten konkretny mecz spowodował, że miałam kontuzję. Moje problemy ze ścięgnami Achillesa są pamiątką po wcześniejszej przygodzie z lekkoatletyką, ale po meczu na Zniczu Pruszków pojawiły się przeciążenia, odezwały stany zwyrodnieniowe. Pół roku odpoczywałam od sędziowania. W pewnym momencie pojawiły się nawet myśli o końcu przygody z gwizdkiem, ale na szczęście udało mi się wyjść na prostą. Zastrzyki z czynnikami wzrostu, długa rehabilitacja i przede wszystkim przerwa spowodowały, że udało mi się wrócić do pełni formy. Faktem jest jednak, że prowadzenie zawodów na męskim szczeblu centralnym wiąże się z zupełnie innym bieganiem. Tempo meczu jest dużo wyższe.

Czyli nie ma szans na wyznaczanie pani w przyszłości na mecze w 1. lidze albo ekstraklasie?


Droga jest otwarta. Zarówno pod względem fizycznym jak i mentalnym jestem przygotowana do takiego wyzwania. Przecież jako kobieta nie mam taryfy ulgowej. Jestem w gronie sędziów Top Amator B, płeć nie ma tu znaczenia, zaliczam takie same egzaminy teoretyczne i biegowe jak mężczyźni. Przede mną duże wyzwania na arenie międzynarodowej. Już początek 2018 roku zapowiada się niezwykle pracowicie. Znajduję się w grupie kandydatek do mistrzostw świata kobiet we Francji w 2019 roku, dlatego swoją karierę prowadzę świadomie. Znam swoje mocne i słabe strony, wiem też, że prowadzenie meczów 2. czy 1. ligi pomoże mi w dalszym rozwoju, ale wszystko trzeba robić z głową. Dlatego wspólnie z przewodniczącym Zbigniewem Przesmyckim ustaliliśmy racjonalne zasady obsadzania mnie na szczeblu centralnym. Po to, aby mieć stworzone optymalne warunki do rozwoju. Nie mam natomiast obsesji na punkcie sędziowania w Ekstraklasie.

Dlaczego?


Może to jeszcze nie pora? Poza tym na razie prowadzę mecze w 2. lidze, między nią a Ekstraklasą jest jeszcze 1. liga, więc spokojnie. Nie zabijam się o to. Czasem słyszę pytania: nie będzie ci w przyszłości żal, że w najlepszym momencie kariery nie zrobiłaś wszystkiego, żeby gwizdać na Legii albo Lechu? Nie myślę o tym w ten sposób i nie jest to kwestia ambicji czy zapisywania się w statystykach, a raczej zdrowego rozsądku. Poziom 2. czy 1. ligi jest w porządku, ale nie mówię, że w przyszłości nie poprowadzę ligowego meczu w męskiej elicie. Po prostu jeszcze nie ten moment. Na dzisiaj regularnie prowadzę w kraju mecze kobiecej Ekstraligi, Centralnej Ligi Juniorów, od czasu do czasu sędziuję na szczeblu centralnym i myślę, że tych meczów będzie w przyszłości znacznie więcej.

W sędziowskim środowisku nie ma czegoś takiego, jak szklany sufit? Granicy, której mimo wystarczających kompetencji kobieta sędzia w polskiej piłce nie ma szans przekroczyć?


Mówię to z pełną odpowiedzialnością: nie ma czegoś takiego. Władze są otwarte na obecność sędzi w najwyższych, męskich ligach. Mamy dwie asystentki, które regularnie sędziują w 1. i 2. lidze. Co prawda Paulina Baranowska ma teraz przerwę macierzyńską, ale kto wie, być może w przyszłości będzie pracować w ekstraklasie. Na świecie taki trend odczuwa się coraz bardziej. Niedawno Szwajcarka Ester Staubli, która prowadziła ostatni finał kobiecych mistrzostw Europy, dostała szansę poprowadzenia meczu podczas męskich MŚ U-17 w Indiach. W Polsce na pewno nikt nikogo nie wstrzymuje: jeśli jesteś odpowiednio przygotowana, spełniasz wszelkie warunki, jakie spełniają panowie, droga jest otwarta dla każdego.

Jak podchodzi pani do sytuacji, w której twarzą polskiego, kobiecego arbitrażu stała się w ostatnim czasie dziewczyna, która w świecie sędziowskim jeszcze nic nie osiągnęła? W mediach pełno jest wywiadów z Karoliną Bojar, która z poważnym sędziowaniem nie ma nic wspólnego. W tym samym momencie o pani, sędzi z ćwierćfinałem Ligi Mistrzyń i mistrzostwami Europy na koncie, a w strukturach UEFA i FIFA mającej status kobiecego Marciniaka, mało kto słyszał.


Każdy ma prawo do kierowania swoją ścieżką rozwoju według własnego uznania. Jeśli ktoś wybrał taką ścieżkę, jak Karolina, mogę jedynie życzyć powodzenia. Nigdy nie poznałyśmy się osobiście. Życzę jej, żeby w przyszłości było o niej głośno także dzięki dobrej pracy na boisku i dzięki osiągnięciom sędziowskim.

Pojawiają się opinie, że medialna aktywność pani Karoliny bardzo źle wpływa na wasze środowisko. Wy, czyli sędzie z polskiego topu robicie wiele, żeby mówiło się o was w kategorii fachowości, znakomitego przygotowania do zawodu, a nagłówki w mediach krzyczą: "Piękna pani sędzia". I tyle.


Nie zajmuję się tym tematem. Od czasu do czasu wpadnie mi tylko w ręce jakiś wywiad z Karoliną albo artykuł na jej temat. Trudno to było przeoczyć, bo w ostatnim czasie było tego naprawdę sporo. Nie przeszkadza mi to. Poza tym, zależy o czym chce się zrobić materiał. Jeśli ktoś chce zrobić wywiad albo artykuł o urodzie na boisku, nie interesuje mnie to zupełnie. A tak poważnie: zawód sędziego piłkarskiego niewiele powinien mieć wspólnego z mediami. Im mniej o nas piszą, tym lepiej, bo oznacza to, że dobrze wykonujemy swoją pracę. Sama mam zupełnie inne priorytety i nigdy nie zabiegałam o to, żeby pojawiać się w mediach. Ciężko pracowałam, żeby znaleźć się w miejscu, w którym dzisiaj jestem. I bardzo ciężko pracuję, żeby się w tym miejscu utrzymać. Ktoś powie, że to tylko takie gadanie i puste słowa specjalnie pod wywiad, ale proszę mi wierzyć: sędziowanie na takim poziomie wiąże się z wieloma wyrzeczeniami: regularne treningi, dieta, dalekie i długie wyjazdy, rozłąka z synem...

Ostatnio - prawie miesiąc w Papui Nowej Gwinei na mistrzostwach świata do lat 20 oraz prawie miesiąc na mistrzostwach Europy w Holandii.

Jesteśmy z synem bardzo zżyci, mamy świetny kontakt i każdy taki wyjazd to dla obydwojga duże wyzwanie, ale też przedsięwzięcie logistyczne dla wielu osób. Wówczas jest zaangażowana cała rodzina, jakoś trzeba sobie dawać radę. Same wyjazdy to niesamowite przeżycie i doświadczenie zawodowe. Papua - zupełnie inny świat, byliśmy tam atrakcją dla miejscowych. Za wiele nie udało się zobaczyć, bo stacjonowaliśmy w jednym miejscu, a poza hotel odradzano nam się oddalać ze względów bezpieczeństwa. Zapamiętałam wysokie temperatury połączone z wysoką wilgotnością, do tego przygotowania do turnieju, które trwały w zasadzie aż do pierwszego meczu. Z kolei Holandia i mistrzostwa Europy to wielkie wyzwanie zawodowe, dotychczas największe.

Jak dużo pani trenuje?


Zwykle pięć razy w tygodniu plus mecz. Obciążenia i rodzaj treningu w dużej mierze zależą od sezonu, konkretnej imprezy, meczów. Indywidualne plany treningowe otrzymujemy od Grześka Krzoska, który dba o nasze przygotowanie fizyczne. Jestem także w stałym kontakcie z trenerami z FIFA, którzy kontrolują poziom naszego przygotowania, stan zdrowia. Od nich również dostaję plan treningowy i w zależności od warunków, staram się to połączyć. Prowadząc najważniejsze mecze w Europie i na świecie, musimy być tak samo przygotowani, jak wyczynowi sportowcy, trenować tak samo jak oni, bo przecież z wyczynowymi sportowcami mamy na co dzień do czynienia.

Co jednak ciekawe, mimo obecności w kobiecej grupie UEFA Elite, w Polsce nie należy pani do grupy sędziów zawodowych. A co za tym idzie - musi pani normalnie pracować.


Kiedyś, przez chwilę, pojawił się taki pomysł, ale równie szybko upadł. Myślę, że głównie z powodów finansowych. Jestem nauczycielką wychowania fizycznego, pracuję w niepełnym wymiarze godzin w szkole sportowej w Skierniewicach. Na szczęście mam bardzo wyrozumiałą dyrekcję, gdy dowiaduję się o jakimś meczu czy wyjeździe kolidującym z lekcjami, nikt nie robi mi problemów. Takie są realia. To konieczność, choćby z tego powodu, że sędziowanie się kiedyś kończy, a szkoła to moje zabezpieczenie dające poczucie stabilizacji. Jestem przykładem tego, że łatwo i szybko można z sędziowania „wypaść”. Zawsze trzeba mieć jakąś alternatywę, plan B.

To sprawiedliwe, że mężczyznom PZPN oferuje zawodowe kontrakty, a najlepszym kobietom już nie?


Mężczyznom dzięki temu, że najlepsi z nich zostają sędziami zawodowymi, jest o wiele łatwiej. Problem jest jednak złożony. Mężczyźnie łatwiej niż kobiecie utrzymać wysoką formę przez dłuższy czas. 40 lat to idealny wiek dla sędziego, z kolei dla sędzi w wielu przypadkach to już moment graniczny, w którym zaczyna się myśleć o zakończeniu kariery. W pewnym wieku kobietom coraz trudniej jest utrzymać wysoką formę głównie pod kątem szybkości. To są uwarunkowania fizyczne nie do przeskoczenia. Poza tym w świecie kobiecego arbitrażu jest wiele innych, dodatkowych czynników, choćby macierzyństwo.

ZOBACZ WIDEO Karolina Bojar: Byłam zszokowana, że ktoś może mnie tak bardzo wyzywać. To był przełomowy moment


Wiele z pani koleżanek całkowicie rezygnuje z macierzyństwa albo odkłada je do zakończenia kariery.


Jedna z moich koleżanek asystentek zza granicy, która była na wszystkich możliwych imprezach międzynarodowych, cały czas przesuwała decyzję o macierzyństwie. Po Igrzyskach mówiła, że jeszcze mistrzostwa świata, po mundialu, że jeszcze Euro. I tak po trzecim już Euro wreszcie, w wieku 40 lat, zaszła w ciążę. Późno, ale jak na razie wszystko jest OK, jesteśmy w stałym kontakcie. Macierzyństwo na pewno nie jest żadną przeszkodą w sędziowaniu. Ja na przykład zdecydowałam się na dziecko tuż po tym, jak zostałam sędzią międzynarodową, później miałam tylko rok przerwy. Tego naprawdę nie powinno się traktować w kategoriach problemu.

Odczuwa pani na meczach mężczyzn, że jest pani traktowana przez zawodników inaczej?


Z perspektywy sędziego uważam, że w ogóle nie powinniśmy poruszać takiego tematu. Wychodzę na boisko jako sędzia, a nie kobieta-sędzia. To umiejętności powinny decydować o tym, jak jesteśmy odbierani na boisku, nie płeć. Podczas ostatniego meczu w Jastrzębiu w 2.lidze na początku pewnie pojawiło się u wielu osób zdziwienie, nieufność, ale do momentu podjęcia przeze mnie pierwszych decyzji. Boisko weryfikuje wszystko. Skoro ktoś mnie wyznaczył na taki mecz, oznacza to. że potrafię sędziować na takim poziomie. Jeśli zawodnicy widzą, że "czuję grę", nie przeszkadzam im, to nie ma podstaw do tego, żeby traktowali mnie inaczej.

Czytaj inne teksty autora - KLIKNIJ!

Źródło artykułu: