O Legii lepiej czyta się złe rzeczy niż dobre - rozmowa z Maciejem Iwańskim, pomocnikiem Legii Warszawa

Legia! - bez namysłu odpowiada pomocnik stołecznego zespołu, Maciej Iwański, na pytanie, kto najbardziej zasługuje na zdobycie mistrzostwa Polski w tym sezonie. Warszawianie będą blisko celu, jeśli w niedzielę pokonają Lecha Poznań w meczu elektryzującym całą Polskę. Popularny "Ajwen" wierzy, że Legia słabszy okres gry ma już za sobą i że jest w stanie poradzić sobie z ekipą Franciszka Smudy. W zwycięstwie zespołowi Jana Urbana ma pomóc powrót dopingu na stadionie przy Łazienkowskiej.

Paula Duda: Maciek, czy przed rudną wiosenną mieliście mszę świętą za Legię?

Maciej Iwański: Nie, nic takiego nie miało miejsca. Czemu?

Bo macie wiosną sporo szczęścia. Opatrzność wam sprzyja.

- Ja myślę, że wręcz przeciwnie - mamy sporo pecha, a nie szczęścia. Szczęście to ma przeciwnik, który w kilku meczach strzela bramki w 90 minucie, a my takich goli nie zdobywamy.

Czyli Lech Poznań?

- Na przykład. A my mamy pecha, bo od początku rundy musimy grać na źle przygotowanych boiskach. Dlatego nasza gra wyglądała tak, jak wyglądała. A ostatnio warunki się poprawiły i od razu inaczej się ogląda Legię.

Rewelacyjnie się jednak nie prezentujecie, a mimo to jesteście liderem. Pechem tego chyba nazwać nie można?

- Oczywiście, że nie można. Ale wszyscy zawsze mówią, że Legia nie gra rewelacyjnie i ja się temu dziwię. Ja wiem, że oczekiwania wobec nas są bardzo duże, bo Legia jest chyba najbardziej medialnym klubem w Polsce. O Legii lepiej czyta się złe rzeczy, niż dobre. A powinno się pisać i mówić o niej dobrze, bo jest w czubie tabeli i walczy o mistrzostwo. Tymczasem cały czas jest niedobrze z każdej strony.

Zastrzeżenia co do waszej gry są więc całkiem bezpodstawne?

- Czy całkiem… Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie rozpoczęliśmy wiosny dobrze. Ale w każdym spotkaniu mamy lepsze statystyki od rywala - więcej oddanych strzałów, więcej rzutów rożnych, dłuższe posiadanie piłki, ale brakowało nam bramek. Ja będę cały czas pił do tych muraw, które bardziej Legii przeszkadzały, niż pomagały. A pomagały drużynom, broniącym się przed spadkiem i nie grającym tak technicznej piłki, jak Legia.

Ale murawa zawsze jest taka sama dla obu drużyn.

- Zgadza się. Może to, co mówię, jest śmieszne, może ktoś to odebrać jako tłumaczenie się, ale wcale tak nie jest. Naprawdę trenujemy na dobrych płytach i też murawa u nas jest bardzo dobra, więc ciężko nam się przestawić, kiedy przychodzi nam grać na wyjeździe. Poza tym nie mamy takich zawodników, jak na przykład Tomek Hajto, czy Piotrek Świerczewski, którzy potrafią zagrać ostrzej, czasem nie fair. My staramy się grać w piłkę i nasza słabsza postawa w meczach z teoretycznie słabszymi zespołami to tylko i wyłącznie efekt tego, że nie mogliśmy zagrać tak, jak sobie założyliśmy.

Daleko obecnie Legii do optymalnej formy?

- Optymalny poziom wyznacza zawsze drużyna przeciwna. Jeśli wygrywamy, to dla nas jest to optymalny poziom. My wiemy, że mamy dużo do poprawy, ale dlaczego mamy o tym głośno mówić i ułatwiać komuś zadanie pokonania nas?

Przed meczem z Arką powiedziałeś, że Legii brakuje iskry, która pomogłaby odpalić. Miałeś wyczucie, bo od tego spotkania odnotowaliście trzy zwycięstwa z rzędu. To jest już ta iskra?

- Ja powiem inaczej, my zawsze chcemy grać lepiej, nawet po dobrym meczu. Po spotkaniu z Cracovią [4:0 - przyp.red] pytano nas, czy to już jest ta forma. Ja jednak zawsze powtarzam: wymagajmy od siebie jeszcze więcej, podnośmy sobie poprzeczkę. Mam nadzieję, że to dopiero początek naszych zwycięstw. Wcześniej nie graliśmy źle, tylko brakowało stwarzania dogodnych sytuacji i strzelania bramek. Są takie spotkania, w których odda się jedno uderzenie z 30 metrów i się wygrywa 1:0. My nie zdobywaliśmy punktów w taki sposób. Musieliśmy się nieźle namęczyć, żeby sobie stworzyć okazje bramkowe i je wykorzystać.

Wykorzystuje to je zwykle Takesure Chinyama. Na pewno wiele mu zawdzięczacie?

- Dokładnie. Strzela bramki, ale też sam sobie od bramkarza piłki nie weźmie. Ostatnio w meczu z Piastem zdobył gola z takiej sytuacji, w której nie każdy poradziłby sobie. Są też jednak spotkania, w których ma sytuacje stuprocentowe i ich nie wykorzystuje. Cieszymy się, że trafia do siatki w odpowiednich momentach.

Dlaczego tak długo zajęło Legii "wejście" w tę rundę?

- Sami do końca tego nie wiemy. Początek poprzedniej rundy również był dla nas trudny, a potem się rozegraliśmy i teraz jest podobnie. Różnica jest jednak taka, że teraz wszystko zależy od nas, bo jesteśmy liderami. Wcześniej natomiast musieliśmy patrzyć na to, co się działo w innych meczach.

Mówiłeś ostatnio, że Legia jest za grzeczna. Czy więc teraz zrobiła się bardziej niegrzeczna?

- Nie, Legia nie zrobiła się niegrzeczna. Mieliśmy jednak ostatnio dwie wspólne kolacje. Przed meczem z Arką spotkaliśmy się i rozmawialiśmy o tym, co jest dla nas najważniejsze. Takie spotkania luźne przy kolacji są potrzebne.

Może więc brakuje wam takich spotkań?

- Też o tym pomyślałem. Teraz już jednak nie brakuje. Ostatnio odwiedził nas nawet Aco Vuković. Zaprosił nas na obiad w sobotę, gdy mieliśmy dwa dni wolnego. Nie było wszystkich, bo niektórzy pojechali do domów. Było pół drużyny z rodzinami. Spotkanie się udało, było bardzo miło. Vuko nawet trafił wynik naszego meczu z Piastem. Mówił, że wygramy 1:0 i tak się stało.

Twierdzisz, że Legia się rozkręca. Wybraliście więc chyba najlepszy z możliwych momentów - przed arcyważnym meczem z Lechem.

- Będzie ciekawie. O tym meczu myśli się już od początku tygodnia. O randze tego spotkania niech świadczy fakt, że na naszych treningach niemal codziennie w tym tygodniu pojawiali się dziennikarze, których na co dzień nie ma bądź są bardzo rzadko. Widać, że nie tylko my jako piłkarze, ale i cała Polska żyje tym meczem. Jesteśmy maksymalnie skoncentrowani. W takim meczu nie potrzeba dodatkowej motywacji.

W czym jesteście lepsi od Lecha?

- Nie mogę zdradzić, bo Lech zrobi tak, żebyśmy nie byli od niego lepsi. Na pewno jednak naszym atutem jest to, że od meczu z Arką tworzymy monolit, jesteśmy drużyną.

To może inaczej, co stanowi o waszej sile?

- Mamy więcej zawodników, którzy są w stanie pociągnąć grę. Jeśli jeden zostanie wyeliminowany, to mogą go zastąpić z powodzeniem inni. Zaczęliśmy grać bardziej drużynowo. Jesteśmy zespołem nie tylko na boisku, ale i poza nim. W Lechu ostatnio się coś zacięło, ale to nie jest nasz problem.

Dużo oglądaliście spotkań Lecha w tym tygodniu?

- Żadnego. Nie oglądamy przed meczami przeciwnika. Każdy z nas ma w domu Canal+ czy Orange Sport, więc może obejrzeć. Za dużo oglądać jednak nie można, bo może nastąpić jakieś przemotywowanie albo mętlik w głowie. W sobotę jednak pewnie jakieś fragmenty obejrzymy.

W niedzielę najwięcej uwagi będziecie chyba musieli poświęcić na końcówkę meczu? Lechici ostatnio lubią przesądzać o losach gry w ostatnich minutach.

- Myślę, że w końcówce wynik może być już taki, że jedna czy dwie bramki na finiszu nie zrobią żadnej różnicy.

Sugerujesz, że któraś z drużyn odniesie wysokie zwycięstwo?

- Ja nigdy nie typuje wyników. Jestem po prostu optymistą. Wiem na, co nas stać. Podchodzimy jednak do przeciwnika zawsze z pokorą. Cenię Lecha, ale wiem, że jesteśmy w stanie spokojnie wygrać ten mecz.

Na Łazienkowską w niedzielę ma powrócić długo oczekiwany doping. W takich okolicznościach nie wypada wam przegrać.

- I zrobimy wszystko, aby wygrać. Ja pamiętam tylko jeden mecz, kiedy graliśmy przy pełnym dopingu. Było to spotkanie ze Śląskim Wrocław przy okazji pożegnania Żylety. Wystarczy spojrzeć, jaki wtedy padł wynik, aby przekonać się, jaki wpływ ma na nas wsparcie kibiców [4:0 - przyp.red.]

Brakowało wam tego dopingu czy zdążyliście się przyzwyczaić do ciszy?

- Na pewno brakowało. Przy ciszy każdy okrzyk jest przez nas bardzo wyraźnie słyszany. A pojawiało się wiele nieprzychylnych nam okrzyków, co było niepokojące. Mamy to jednak za sobą i miejmy nadzieję, że od niedzieli wszystko wróci do normy.

Kilku zawodników próbowało wcielić się już w rolę mediatora pomiędzy zwaśnionymi klubem, a kibicami. Chciałbyś spróbować swoich sił w tym konflikcie?

- Musiałbym poznać dokładniej sprawę, ale na pewno zgodziłbym się, bo dla kibiców się gra. Ale na szczęście wszystko wraca chyba pomału do normy. Wszystkim zależy na tym, aby ten doping powrócił.

Wróćmy do niedzielnego meczu. Trener Jan Urban uważa, że kluczem do zwycięstwa z Lechem będzie opanowanie środka pola. Zgadzasz się z tym?

- Tak. Pierwszy mecz nasz z Lechem pokazał już, jak ważne jest zagęszczenie środka pola. Wtedy padł wynik bezbramkowy, chociaż z przebiegu gry byliśmy wtedy lepsi.

Skoro środek pola, to wiele będzie zależało w tym spotkaniu od ciebie.

- Dlatego poruszyłem temat o tym, że nawet gdy jeden z nas jest dokładnie kryty, to akcję może rozegrać ktoś inny. Mamy kreatywnych graczy. Piotrek Giza, nominalny środkowy pomocnik, ostatnio gra na prawej stronie i znakomicie sobie radzi. Jest zawsze groźny Roger. Jest Maciek Rybus. Jestem też ja. Oczywiście nie wiemy jeszcze, jak wyjdziemy ustawieni w niedzielę, ale jesteśmy w stanie zagrać kreatynie i zdobyć trzy punkty.

Twoja rola na boisku tez ostatnio uległa zmianie. Wreszcie otrzymałeś więcej zadań ofensywnych.

- I bardzo się z tego cieszę. Ja i Roger mamy za sobą Tomka Jarzębowskiego, który jest typowym defensywnym pomocnikiem. Wcześniej ja pełniłem tę rolę i różnie się z niej wywiązywałem. Byłem mało widoczny. To trochę niewdzięczna rola, bo na boisku zostawia się dużo zdrowia, a tego nie widać. Ja przyzwyczaiłem kibiców i komentatorów do tego, że jestem ofensywnym zawodnikiem, a gdy miałem więcej zadań defensywnych i byłem mniej widoczny, to od razu pojawiła się krytyka. Jestem otwarty na krytykę, ale nie lubię, jeśli ktoś mówi niestworzone rzeczy, a takich pojawiało się sporo.

A jak ty czujesz, w jakiej jesteś dyspozycji?

- Nigdy nie wiadomo, kiedy jest twoja optymalna forma. Zawsze chcesz coś poprawić. Ja wiem, że fizycznie wyglądam teraz bardzo dobrze, a muszę poprawić się nieco pod względem czysto piłkarskim i będzie dobrze.

Taki mecz, jak ten z Lechem, to świetna okazja do wypromowania się. Na trybunach ma zasiąść całe mnóstwo zagranicznych menedżerów.

- Nigdy nie zwracałem na to uwagi. Ja po prostu lubię grać w piłkę, sprawia mi to przyjemność i dla mnie nieważne jest, czy na trybunach siedzi pan X, czy pan Y. Gram dla siebie, dla kibiców, dla rodziny i chce, żeby to było ładne widowisko.

Co jakiś czas powraca temat twojego wyjazdu za granicę. Sprawa całkiem upadła?

- Za granicą już byłem. Wyjechałem do Turcji, jak grałem jeszcze w Zagłębiu Lubin, ale wróciłem i bardzo dobrze się stało, bo trafiłem do najlepszej drużyny w Polsce. Uważam, że wcale nie trzeba wyjeżdżać z Polski, żeby zrobić krok w przód. Może moja osoba nie jest najlepszym przykładem, bo ja reprezentacji nie zwojowałem, ale są piłkarze, którzy z powodzeniem reprezentują nasz kraj, a na co dzień grają w polskiej lidze.

Nie powiesz chyba, że nie chciałbyś spróbować swoich sił za granicą?

- Oczywiście, że chciałbym. Może moja forma będzie taka, że ktoś będzie chciał mnie pozyskać, ale to nie jest mój priorytet.

Poruszyłeś temat reprezentacji. Jesteś już zmęczony pytaniami o nią w kontekście twojej osoby?

- Nie. Zawsze przewijają się różne nazwiska w kontekście powołania do kadry. Mówi się, że ten pasuje, ten nie pasuje. A nie pasować to może krawat do koszuli, a nie piłkarz do reprezentacji. Absolutnie nie czuję się słabszy od reprezentantów Polski. Nie mam jednak na pewno żalu do Leo Beenhakkera. Szkoda tylko, że rozstano się ze mną w taki niefajny sposób, kiedy jeszcze byłem w kręgu zainteresowania. Nikt mi nic nie wyjaśnił. Pojawiały się też wywiady różne dziwne na mój temat. Pojawiały się również takie, których rzekomo ja udzielałem, a z nikim nie rozmawiałem. Nie lubię rozmawiać o reprezentacji. Mam swoje zdanie, a niektórzy w reprezentacji nie lubią, jak ktoś ma swoje zdanie.

Komentarze (0)