- Przyjechałem do Krakowa z wielkim sentymentem i otwartym sercem - powiedział szczerze na konferencji prasowej trener Kasperczak.
Powrót na stare śmieci nie wypadł jednak dla Henryka Kasperczaka okazale, a to zadanie dodatkowo utrudnili mu zawodnicy, którzy jeszcze pamiętają czasy panowania Henry'ego.
- Dużo czasu minęło, odkąd trener Kasperczak pracował w Wiśle. Ja w tamtym okresie nie pojawiałem się często na boisku. Dla mnie nie miało to większego znaczenia, że przyjeżdża do Krakowa w roli trenera gości - podsumował bohater piątkowego spotkania, Paweł Brożek.
Jeżeli nie Brożkowi, to może obrońcom Marcinowi Baszczyńskiemu albo Arkadiuszowi Głowackiemu zadrżały mocniej serca, kiedy na ławce trenerskiej na stadionie Wisły znowu zobaczyli Henryka Kasperczaka?
- Nie, nie. Graliśmy przeciwko Górnikowi, a nie trenerowi Kasperczakowi. Wiemy, jaka jest ich sytuacja w tabeli. Mieliśmy za zadanie grać wysoko i szeroko. W wielu sytuacjach nam się to udawało - graliśmy ofensywnie, wybijaliśmy Górnika z uderzenia już na ich własnej połowie. Mieliśmy za zadanie stwarzać jak najwięcej okazji i strzelać gole - podsumował Baszczyński.
O wiele bardziej sentymentalny, choć nie do końca, był kapitan Wisły, Głowacki. - Oczywiście, że zdawaliśmy sobie sprawę, jaka drużyna przyjeżdża i kto jest jej trenerem. Podczas meczu myśli się jednak tylko o tym, żeby wywiązywać się ze swoich zadań - podsumował.
Skoro zawodnicy, którzy grali za czasów Wisły Kasperczaka wielkiego sentymentu z powodu jego powrotu na stadion przy ulicy Reymonta nie odczuwali, to może nowi piłkarze, którzy niedawno dołączyli do drużyny Białej Gwiazdy, zauważyli lekkie podenerwowanie u starszych i bardziej doświadczonych kolegów? - Nie widziałem po nich, by się specjalnie mobilizowali na ten mecz. Podchodzili do niego jak do każdego innego spotkania - przyznał Rafał Boguski.
Wniosek nasuwa się sam - piłkarze Wisły to prawdziwi profesjonaliści, którzy podczas meczu potrafią sentymenty odłożyć na bok.