[b]
Jaromir Kruk, "Piłka Nożna". Czy potrafi pan wyobrazić sobie piłkarskie życie bez Wisły Kraków?
[/b]
Rafał Boguski: Nie ma ludzi niezastąpionych. W Wiśle przez lata grało wielu znakomitych piłkarzy, niektórzy są teraz w sztabie szkoleniowym, choćby Kazimierz Kmiecik, Radosław Sobolewski. Nawet legendy odchodzą, taka jest kolej rzeczy, a gdy mnie zabraknie, życie będzie toczyć się dalej. Staram się robić wszystko, by moment rozstania z Białą Gwiazdą nastąpił jak najpóźniej, ale potem odnajdę się w nowej rzeczywistości. Przestawić się może być trudno, ale powinienem znaleźć inny pomysł na życie, nie powinienem mieć z tym problemów.
[b]
Słusznie chciano pożegnać pana przy Reymonta latem tego roku?
[/b]
Rozważałem odejście z Wisły, bo nie wiedziałem, czy będę brany pod uwagę w planach klubu. Rozpatrywałem oferty z Grecji i Cypru, ale… wspólnie z moimi doradcami porozmawialiśmy raz jeszcze z Wisłą w sprawie przedłużenia kontraktu i doszliśmy do porozumienia. Dziwnie bym się czuł, opuszczając Białą Gwiazdę po jednym ze swoich najlepszych sezonów i pobiciu prywatnego rekordu goli w Ekstraklasie.
Czyli wszędzie dobrze, ale Boguskiemu w Wiśle najlepiej. Zagraniczne ligi pana nie kusiły?
Zawsze pragnąłem sprawdzić się w mocnej zagranicznej lidze, ale najczęściej brakowało konkretów, a gdy się pojawiały, to szyki mieszały kontuzje. Z drugiej strony w Wiśle, przede wszystkim w pierwszych kilku latach, mieliśmy fajne cele sportowe. Walka o mistrzostwo Polski, mecze w europejskich pucharach, adrenaliny było pod dostatkiem. W 2008 roku występy w reprezentacji Polski otworzyły mi drogę do francuskiego klubu, lecz zdrowie nie pozwoliło na transfer. Na pewne sytuacje nie ma się wpływu, a czasu się nie cofnie.
W Krakowie przeżył pan tyle wstrząsów, gorszych momentów. Nie zraziły one pana do Wisły?
Bardzo długi okres w klubie był pan Bogusław Cupiał i nie mogliśmy na cokolwiek narzekać. Potem pojawiły się różne zawirowania, ale jako doświadczony zawodnik wierzyłem, że Wisła i tak wyjdzie na prostą. W ogóle nie słuchałem i nie czytałem tego, co piszą o Wiśle, tylko robiłem swoje. Biała Gwiazda ma markę i dzięki temu radzi sobie w rozmaitych opresjach.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Grzegorz Krychowiak u chorych dzieci
[color=#000000]
[/color]
Wisłę dzisiejszą i tę, w której debiutował pan w ekstraklasie, różni dużo?
Bardzo dużo, choćby pod względem sportowym. Wówczas na kadrę jeździło nawet po ośmiu piłkarzy, do tego dochodzili reprezentanci innych krajów. Po odejściu Krzyśka Mączyńskiego do Legii u nas brakuje kadrowiczów, nie licząc tych z młodzieżówki. Porównywanie jest w zasadzie bez sensu, bo od paru sezonów Wisły brakuje w europejskich pucharach, w których swego czasu grywała regularnie, i to nawet z powodzeniem.
Pan się czuje spełniony w swojej przygodzie z Białą Gwiazdą?
Pozostał niedosyt z powodu przegranej batalii o mistrzostwo Polski z Lechem w sezonie 2009-10. To strasznie bolało, bo straciliśmy tytuł w derbach z Cracovią, w których pech dopadł Mariusza Jopa. Ani razu nie wygrałem krajowego pucharu, co aż trudno sobie wyobrazić, a w europejskich pucharach irytuje mnie zero trafień w fazach grupowych. Gdy moi koledzy bili się z APOEL Nikozja o Ligę Mistrzów, ja leczyłem kontuzję i mogłem tylko żałować, że to podejście do elity okazało się nieudane. Czasu się jednak nie cofnie.
Czy teraz zespół jest gotowy na Europę?
To pytanie często zadają mi dziennikarze i odpowiadam tak samo: najpierw trzeba zapewnić sobie po 30 kolejkach lokatę w górnej połówce tabeli, a potem spróbować powalczyć o coś więcej. Zdaję sobie sprawę, że kibice Wisły marzą o powrocie na europejskie salony. Trudno im się pogodzić z tym, że ich klub wypadł z tej karuzeli, ale mogę dodać, że piłkarze też chcieliby zrealizować pragnienia fanów i swoje. Fajnie gra się o stawkę co trzy dni.
To Wisła nie zasługuje na puchary?
Za zasługi i tradycje w piłce nie rozdają awansów, medali, trofeów. My na boisku musimy potwierdzić, że jesteśmy godni reprezentować kraj na arenie międzynarodowej. Podobny cel przyświeca sporej grupie zespołów. Owszem, kibice oceniają Ekstraklasę przez pryzmat ostatnich nieudanych występów naszych klubów w eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy, ale mnie się wydaje, że poziom stopniowo się podnosi. Sprowadzamy niezłych futbolistów z Łotwy, Litwy, Węgier, Czech, Słowenii, także aktualnych reprezentantów kraju, i wpływa to pozytywnie na atrakcyjność rozgrywek. Niedawno graliśmy z Pogonią Szczecin, która zamyka tabelę, i wygrana przyszła nam z największym trudem, dzięki rozegraniu stałego fragmentu. Pogoń wcale nie grała źle, miała swoje sytuacje. Ekstraklasa stała się bardzo wyrównana, przez to atrakcyjniejsza.
Jest pan zwolennikiem ekstraklasy w 18-zespołowym kształcie?
Dobrze, że odeszliśmy od dzielenia punktów, bo to promowało słabsze zespoły. Cieszę się, że tego zaniechano, ale uważam, że dla Polski optymalne rozwiązanie to 18 drużyn w elicie i 34 kolejki, bez żadnych kombinacji.
W trzech poprzednich sezonach opuszczał pan w ekstraklasie tylko po jednym spotkaniu. Czyżby przeżywał pan drugą młodość?
Ja się cały czas czuję młodo. Na boisku pod względem fizycznym wyglądam bardzo dobrze, a sumienna praca i dbałość o swoje ciało, właściwe odżywianie oraz dieta pomogły mi osiągnąć odpowiednią formę. Korzystam ze wsparcia trenera personalnego, wiem, czego potrzebuję, a - co chyba najważniejsze - futbol ciągle sprawia mi radość. Cieszę się każdym treningiem, meczem, tak jakbym był juniorem. Swoją drogą to ubolewałem, że we wspomnianych sezonach zabrakło mi do kompletu po jednym występie. Teraz też się nie uda zagrać we wszystkich kolejkach, ale wigoru na pewno nie stracę.
Zna pan zespół disco polo Piękni i Młodzi?
Oczywiście, że znam. To chluba Łomży. Lubię ich, a na boisku cały czas czuję się jak piękny i młody.
Tuzin trafień w sezonie 2016-17 w elicie to ekstradorobek, zgadza się pan?
Rzadko jestem z siebie zadowolony, ale tym razem byłem. Zarzucałem sobie, że pojawiały się zbyt długie przerwy w strzelaniu goli, jednak pobicie osobistego rekordu dało mi satysfakcję, także biorąc pod uwagę to, że wcześniej nie przekraczałem bariery 10 trafień.
Kiedyś Leo Beenhakker lubił używać określenia "international level". Doszedł pan do tego pułapu?
Nieskromnie powiem, że przez kilka miesięcy tak. Gdy zdobywałem bramki w pamiętnym spotkaniu z San Marino wygranym przez Polskę w Kielcach aż 10:0, przeżywałem swój najlepszy okres i mogę żałować, że trwał tak krótko.
Sześć meczów i trzy gole w kadrze Polski to dla pana powód do satysfakcji?
Wiadomo, że tych występów powinno być znacznie, znacznie więcej, ale kontuzje zrobiły swoje. Paradoksalnie mój najlepszy mecz w reprezentacji, przeciw San Marino w Kielcach, okazał się pożegnalnym. Wiem, że Franciszek Smuda zamierzał mnie powołać na zgrupowanie, bo byłem w gazie, no i… znowu pech. Przyznam szczerze, że zazdrościłem kolegom Euro 2012. Reprezentowanie Polski na takim turnieju to chyba najprzyjemniejsze, co się może zdarzyć piłkarzowi.
Choć z tej kadry pozostała satysfakcja wspólnej gry z Robertem Lewandowskim. Czy w latach 2008-09 "Lewy" miał zadatki na piłkarza z absolutnego topu?
Kiedy teraz oglądam mecze Polski i Bayernu Monachium, jestem dumny, że z kimś takim miałem przyjemność grać w jednej drużynie. "Lewy" już wtedy w Lechu dawał sygnały, że może być prawdziwym kozakiem na światową skalę. U Leo Beenhakkera Robert zadebiutował w reprezentacji Polski, zdobywał pierwsze bramki. Wrócę do mojego ulubionego meczu - z San Marino wśród autorów trafień są nazwiska Boguski i Lewandowski, obaj mieliśmy udział w rekordowej wiktorii biało-czerwonych. To bardzo miłe, a teraz jestem w gronie kibiców Roberta i mam nadzieję, że poprowadzi Polskę do sukcesu w Rosji.
Wysoko ocenia pan szanse reprezentacji na przyszłorocznym mundialu?
Z tego, co słyszałem od znajomych i kolegów, trafiliśmy do słabej grupy. Przejrzałem sobie skład Senegalu i przynależność klubowa zawodników zrobiła na mnie wrażenie. Sadio Mane to gwiazda Liverpoolu, gość pożądany przez inne zespoły, a nie tylko on potrafi tam grać na wysokim poziomie. Do tego siła fizyczna Senegalczyków czyni z nich wyjątkowo niewdzięcznego rywala. Kolumbia na poprzednim mundialu doszła do ćwierćfinału, ma w swoich szeregach znakomitych grajków, a młodsze pokolenie też dostarczyło do kadry ciekawych ludzi. Japonia może zabiegać każdego, a składowo wygląda dość korzystnie, trzon tworzą gracze z dobrych europejskich klubów, a przecież liga w Kraju Kwitnącej Wiśni nie stoi na słabym poziomie. Grupę więc mamy wymagającą i musimy być czujni. Jeśli pięciu, sześciu naszych kluczowych zawodników będzie zdrowych, możemy zajść daleko.
Jeden z zawodników, którzy w futbolu zaszli daleko, czyli Marcin Wasilewski, zasilił niedawno zespół Wisły. Czy ma wiele do powiedzenia w szatni?
Marcin to chłopak z charakterem, stuprocentowy profesjonalista. Na treningach zasuwa aż miło, zostaje nawet czasami po to, by sobie coś podszlifować, a młodzież ma od kogo się uczyć. Trudno, żeby gość, który z Leicester City zdobył mistrzostwo Anglii, a z kadrą wystąpił w wielkich turniejach, nie miał nic do powiedzenia w szatni. Po przyjściu Wasyla już nie jestem w trójce najstarszych zawodników w naszym zespole, można powiedzieć, że zaliczam się do młodych…