Tomasz Lipiński
Brnąc dalej w działającą na wyobraźnię średnią, wychodziło, że w skali całego roku dzwonek na zmiany bił po 19 dniach.
Dziewiętnastu począwszy od Radoslava Latala i skończywszy na Radosławie Mroczkowskim, w porywach do dwudziestu, jeśli sytuację Jana Urbana w Śląsku potraktujemy jako samospełniającą się przepowiednię. Mariusz Rumak wyleciał z roboty w dwóch klubach. Ze Śląskiem pożegnał się na początku stycznia, w Niecieczy po 10 meczach. Ciekawe też, że to bezpośrednio po porażkach ze Śląskiem najczęściej w tym roku, bo czterokrotnie, dochodziło do zmian trenerów: w Bruk-Becie w marcu, w Legii we wrześniu, w Pogoni w październiku i w Zagłębiu w listopadzie. Choć oczywiście w każdym z tych przypadków, jak i wielu innych, przyczyny było o wiele głębsze i złożone niż jeden słabszy mecz.
Takie mamy standardy
Już tylko połowa trenerów, którzy wystartowali w ten sezon, ma szanse dobrnąć do mety. Jak na rodeo. Jednak pod dwoma z ośmiu ocalałych mocno trzeszczy stołek, którego nogi są podpiłowane z każdej strony. Mowa o Urbanie i Michale Probierzu. W miarę spokojnie, jeśli w ogóle ten zawód dopuszcza taki stan, mogą przygotowywać się do świąt i rundy wiosennej, w kolejności od nie do ruszenia do raczej pewnego: Marcin Brosz, Gino Lettieri, Ireneusz Mamrot, Leszek Ojrzyński, Jerzy Brzęczek i Nenad Bjelica. Ten ostatni pracuje najdłużej i najczęściej słyszy, że nie spełnia nadziei, że się znudził, że warto już rozejrzeć się za kimś innym.
Gdyby ta szóstka rzeczywiście przetrwała całą ligową kampanię, byłaby to identyczna liczba jak w poprzednim sezonie. Jednak po tamtym zestawie już ślad zaginął. Nikt nie utrzymał się w siodle dalej niż do listopada. Dwóch zsiadło samych (Probierz i Kazimierz Moskal), reszcie (Piotr Nowak, Piotr Stokowiec, Marcin Kaczmarek i Jacek Zieliński) trzeba było w tym pomóc.
Trenera mistrzów Polski w gronie nietykalnych też nie znajdziemy. Po raz drugi z rzędu Legia po drodze do celu dokonała wymiany szkoleniowca. Zresztą w ostatnich latach taki scenariusz przerabiali nie tylko w Warszawie. Ewentualny trzeci raz stołecznej drużyny naznaczony będzie tym samym. Sukces Górnika byłby więc szczególny także dlatego, że odpowiadałby za niego tylko jeden człowiek.
Za granicą w obozie mistrzów rzadko dochodzi do wybuchów. W Anglii, Niemczech, Francji, Hiszpanii czy Włoszech od początku do końca zazwyczaj dowodzi jeden generał. Akurat tym razem wyjątkiem potwierdzającym regułę być może okaże się Bayern Monachium, w którym zwolnienie Carlo Ancelottiego nie powinno przeszkodzić Juppowi Heynckesowi w wywalczeniu tytułu.
Niemcy, gdzie panuje kult i szacunek pracy, i z drugiej strony Włochy, gdzie z kolei nad rozsądkiem często górę biorą ogniste temperamenty, to dobre pole do porównania z Ekstraklasą. W Bundeslidze w sezonie 2016-17 na posterunku wytrwało 10 trenerów. Całkiem przyzwoity wynik, ale - i tu niespodzianka - znacznie słabszy od wypracowanego w Serie A, w której aż w 15 klubach (na 20) szkoleniowcy utrzymali posady. W sumie tych zmian oczywiście było tam więcej niż pięć, tyle że włoska specyfika polega na tym, że jak już źle się dzieje w jednym klubie, to zmiany postępują lawinowo. Często zdarza się, że zwolniony w październiku wraca w styczniu, bo przecież ciągle jest na kontrakcie, co nie przeszkadza w marcu znów wystawić mu walizkę za drzwi.
(...)
Cały artykuł do przeczytania w najnowszym, świątecznym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
ZOBACZ WIDEO: "Damy z siebie wszystko" #7. Marek Jóźwiak: Niech prezes Mioduski zajmie się Legią