Wszystko zaczęło się w październiku. Mirosław Dziadek, brat pana Ryszarda był trochę zdziwiony, że ten opowiada trzeci raz w ciągu dnia tę samą historię. Rodzina najpierw myślała, że to początki Alzheimera. Tym bardziej, że i niemal 100-letnia mama byłego piłkarza zmaga się z tą chorobą. Poza tym podejrzewał on, że może to efekt wypadku sprzed kilku miesięcy, gdy po prostu stracił przytomność i upadł na podłogę. Gdy się ocknął, niewiele pamiętał. Dopiero potem okazało się, że było odwrotnie. Że tamten upadek prawdopodobnie był pierwszym sygnałem od organizmu.
- Poszliśmy na badania i okazało się, że to najgorsza możliwa sytuacja. Glejak czwartego stopnia. Odpada operacja. Chemia niewiele pomoże, a tylko go wyniszczy. Radioterapia przedłuży życie o miesiąc. A może i nie - mówi Grzegorz Dziadek, syn zawodnika.
***
Choć od zawsze był wpatrzony w Eusebio i Pelego, trenerzy zadecydowali za niego - od strzelania bramek są inni, a Rysiek, jako bardziej wyrośnięty, stanie na obronie. I to był chyba dobry wybór, bo zaszedł dalej niż większość kolegów. Ale zamiłowanie do strzelania mu zostało.
- Mocny zawodnik młodzieżówki, która ogrywała nawet Niemców. Poza tym że był jednym z najlepszych ligowych obrońców, to miał znakomity strzał z dystansu - mówi Andrzej Strejlau. I był to taki strzał, że jak mówiono, trzęsły się poprzeczki.
Syn pana Ryszarda, Grzegorz, wspomina, jak kiedyś na targach sportowych, gdzie wystawiał sprzęt, podeszła do niego grupka ludzi, w której był Kazimierz Górski. Trener obejrzał wizytówkę i powiedział: "Dziadek, Dziadek, był taki jeden z Opola. Ależ on miał pier... z lewej nogi".
Właśnie Górski powoływał Dziadka do kadr młodzieżowych, a potem nawet brał pod uwagę przy ustalaniu kadry na igrzyska olimpijskie w Monachium w 1972 roku, ale na dwa tygodnie przed powołaniami, Dziadek złamał nogę w meczu ligowym i musiał zrobić sobie roczną przerwę w grze.
- Gdyby nie ta kontuzja, to kto wie. Z tego co wiem, miał sporą szansę na igrzyska - uważa Bogusław Kaczmarek, który potem grał z Dziadkiem w Lechii Gdańsk. Zresztą do tej pory utrzymują dobry kontakt.
- Bardzo mocny punkt Odry. A to w tamtych czasach to był liczący się ligowy zespół - dodaje "Bobo". W 1975 roku przeszedł do Lechii Gdańsk, w której skończył karierę. Dziś ma 68 lat i potrzebuje pomocy. Jego rodzina zbiera na kosztowną operację w klinice w Monachium.
- Tata był okazem zdrowia, takim facetem, który nigdy nie chorował. Zdrowo się odżywia, nie pali, nie pije. A jak w zimie trzeba było iść po drewno na opał, to szedł w samej koszulce i na boso po śniegu. I nigdy nie chorował. Dlatego dla nas to taki szok - mówi Grzegorz Dziadek.
- Lekarze mówili u nas, że to cud, że chodzi, że w ogóle funkcjonuje. A on się świetnie trzyma i podchodzi do tego z dużym spokojem - dodaje.
Jedna z pań pracujących w fundacji, do której się zgłosili, zaproponowała protonoterapię. Kosztowną, ale w wielu przypadkach skuteczną. To ostatnia nadzieja pana Ryszarda.
Pieniądze można wpłacać na konto fundacji "Kawałek Nieba" pod tym linkiem.