Marzena Sarapata: Nie zgadzam się na łączenie jakichkolwiek form przemocy z Wisłą

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Ale ich cel to jest tytuł, a wasz to puchary. Wiem, że to zabrzmi trochę absurdalnie, ale po co wam potrzebne puchary?

Bo my, proszę pana, potrzebujemy sukcesu. My, czyli Wisła, rozumiana jako całość, cała społeczność. Nie dlatego, że jesteśmy zuchwali, czy brakuje nam pokory, ale dlatego, że po to gramy w tę grę. Być może są kluby, gdzie gra się o inne sprawy, utrzymanie i tak dalej. Ale my, jako Wisła, gramy o sukces. Wisła Kraków dorosła dawno temu, potem miała przerwę, ale teraz trzeba to przywrócić.

A czy nie jest tak, że środowisko w Krakowie wciąż żyje Wisłą, której już nie ma?

Ale ja stałam na tych trybunach i rozumiem te oczekiwania. Ciągle jesteśmy, jako marka, jednym z najbardziej liczących się klubów.

Oczywiście, jednym z trzech, bezdyskusyjnie.

Więc sam pan widzi, że to wszystko jest powiązane - marka, sukces i tak dalej.

Pytam jednak o to, czy należy walczyć o puchary za wszelką cenę. Zachowując proporcje, to jednak ten ciąg na puchary za czasów Stana Valcksa doprowadził Wisłę to wielkiego kryzysu, niemal upadku.

Nauczyliśmy się na błędach.

Ale patrzę na skład awizowany w Skarbie Kibica tygodnika "Piłka Nożna" i ta przypuszczalna pierwsza 11 ma średnią wieku ponad 30 lat.

Tyle że nie idą za tym takie inwestycje jak wtedy. A to jest kluczowe. Dziś jest inaczej. Mamy klub, w którym z jednej strony budujemy politykę długofalową, a z drugiej musimy wygrywać. To trzeba wyważyć.

Doskonale rozumiem, że są oczekiwania kibica, który chce tu i teraz. Ale tak naprawdę, poza Wojtkowskim i Carlitosem, nie macie piłkarza, którego bylibyście w stanie sprzedać za solidne pieniądze. Spójrzmy na Lecha, który jest wzorem.

Bardzo szanuję osiągnięcia Lecha. Budowanie marki klubu mającego młodych, perspektywicznych zawodników to proces długofalowy i dwutorowy. Po pierwsze musi być infrastruktura, żeby szkolić młodych, ale też pierwszy skład, który tych młodych przyciągnie. Drużyna musi mieć wynik, bo to też stwarza możliwości promocji młodego zawodnika. Nie zawsze trener może zaryzykować i wystawić zawodnika.

Linetty, Kownacki, Gumny. Niby ryzyko ale są zawsze w czubie tabeli.

I my to popieramy, ale też prowadzimy równolegle projekt akademii. To się wszystko dzieje, ale nie jest tak medialne. Nie ogłaszamy transferów młodych zawodników do drużyn młodzieżowych, bo nie chcemy mieszać im w głowach. Prosimy o czas. Powiem tyle, że gdy przychodziłam do klubu, było wiele obaw dla młodych piłkarzy, czy iść do Wisły czy nie. Nie powiem, że był to ostatni wybór, bo jednak Wisła to Wisła. Ale cała sytuacja, która była wokół klubu, sprawy finansowe, akcja z panem Meresińskim, to nie pomagało młodym zawodnikom w wyborze Wisły.

Czyli dążycie do tego modelu?

Absolutnie, to jest normalny model funkcjonowania klubu. Grasz, wygrywasz, promujesz, sprzedajesz.

Kiedy efekty?

Pięć lat to okres minimum.

Ale do tego czasu musi grać i wygrywać pierwsza drużyna. Czy nad głową trenera Carrillo wisi miecz Damoklesa?

Nie, absolutnie. Cel musimy sobie postawić. Nie ma czegoś takiego, że puchary albo nic, to nie jest ta polityka.

Z drugiej strony poprzedni trener nie pasował do pewnego poziomu, jak to pani powiedziała. To jest jakaś wskazówka dla następców.

Gdy przyjmowaliśmy Kiko Ramireza do pracy, był dla nas bardzo dobrym trenerem. I jeszcze długo później. Ale w pewnym momencie zmiana stała się konieczna.

Stracił atuty?

Na pewno sporo pozmieniał, wprowadził sporo nowych rzeczy, ale coś się wyczerpało. Pewne rzeczy było widać gołym okiem. Ale trzeba pamiętać, że pomógł nam zbieg okoliczności. Trener, który był naszym pierwszym wyborem, Joan Carrillo, (przed zatrudnieniem Kiko - red), pożegnał się z Hajdukiem Split, więc mieliśmy wybór -teraz albo być może nigdy. To jest taki trener, który wkrótce nie byłby wolny. A przecież zaraz mogliśmy się znaleźć w sytuacji, że musielibyśmy zwolnić trenera i wybierać z tego co jest. A to zawsze gorszy wybór.

Oczywiście, dziennikarze z Chorwacji i Węgier wyrażają się ze sporym uznaniem o trenerze.

I to buduje. A mamy w szatni, jak pan zauważył, zawodników starszych. A ci potrafią być wymagający. Dlatego potrzebny jest silny autorytet i trener Carrillo go ma.

Czym wam zaimponował?

Gdy rozmawialiśmy z nim po raz pierwszy, jeszcze w 2016 roku, nie byliśmy dla niego pierwszym wyborem, za to on dla nas był. Mając tę świadomość, przyjechał tu w 100 procentach przygotowany, doskonale wiedział co i jak, jakie mógłby poczynić ruchy. Był wyjątkowo merytoryczny i nie było żadnych wątpliwości co do jego profesjonalizmu. Na pewno ówczesna sytuacja w klubie nie pomogła i trener wybrał Hajduka. Dlatego, gdy tylko się pojawił, przywitałam go słowami: "witam cię znowu".

Z wyrzutem?

Bardziej żartem.

To, że przyszedł do Wisły, pewnie też pokazuje, jak klub się zmienił. Może pani teraz się pochwalić, proszę bez zbędnej skromności.

Jeśli mogę, to wtedy na przykład mieliśmy sześcioosobowy dział marketingu i sprzedaży, w który wliczała się też promocja i biuro prasowe, a teraz mamy trzy oddzielne działy, które łącznie liczą 30 osób.

Już prawie korpo.

Ale bez tego stylu pracy. Zmienił się dział medialny, kiedyś to była jedna osoba, dziś kilka. Zainwestowaliśmy w siedzibę, kupiliśmy autokar. A więc idziemy do przodu, co z punktu widzenia zawodnika czy trenera jest istotne. Cieszę się, że pan to zauważa, bo to widać z zewnątrz.

Cel długoterminowy Wisły to...

Już to chyba omówiliśmy. To, co dzieje się w Lechu, bardzo mi się podoba. Jak się ustabilizujemy finansowo, organizacyjnie, to będziemy walczyć o kolejne cele.

To kiedy to nastąpi? Kiedy pojawi się w klubie inwestor?

Miesiąc, dwa.

Rozumiem, że to jest ten wspominany w krakowskich mediach Paul Bragiel.

Nie mogę o tym mówić. Ale powiem tyle, że jeśli współpraca nam się ułoży tak, jak to sobie planujemy, to może być zupełnie inna Wisła.

Czego się spodziewacie?

Nie ma tu żadnego "spodziewania". Ustaliliśmy sobie pewną ścieżkę postępowania. Rozmowy trwają. Proszę pamiętać, że nie chodziło o to, żeby się dogadać "za ile on kupi akcje", bo pieniądze ze sprzedaży akcji nie idą do klubu, w sensie Wisły Kraków SA, tylko do właściciela, czyli TS Wisła. Ważne jest to, co za tym pójdzie, czyli w jaki sposób Wisła Kraków SA będzie się rozwijała dzięki osobie nowego inwestora. To jest dla nas najważniejszy punkt rozmów z każdym potencjalnym inwestorem.

I pani jest spokojna?

Będę, jak już wszystko będzie podpisane i zaczniemy działać. Mogę natomiast powiedzieć, że ten człowiek jest tak niesamowicie…

Wysportowany?

Na pewno ma mnóstwo pozytywnej energii i olbrzymie możliwości.

Większe niż Bogusław Cupiał?

Nie chodzi tu tylko o pieniądze, ale o projekt, który roboczo nazwaliśmy sobie "Wisła Kraków - więcej niż futbol". W skrócie "Wielka Wisła".

Kto kogo szukał?

Ciekawa historia, bo tak naprawdę to on znalazł nas. Jeden z kibiców, zajmujących się dużym biznesem, zaraził go tematem, przekazywał mu systematycznie dane.

Czyli dziś dobrze, że nie sprzedała pani klubu biznesmenowi z Niemiec?

Nigdy nie było żadnego biznesmena z Niemiec. Nigdy nie było nawet blisko sprzedaży klubu. To sprawa, która rozegrała się w mediach, tylko i wyłącznie. Dostaliśmy śmieszny dokument, odłożyliśmy do szuflady. A trzy miesiące później firma zbankrutowała. Oczywiście dzwoniliśmy i próbowaliśmy się czegoś dowiedzieć, ale nie było żadnej odpowiedzi, więc to niepoważne.

Teraz, mając wiedzę, że jesteście blisko podpisania poważnej umowy, możemy się spodziewać latem jakichś spektakularnych transferów?

Chyba za wcześnie na takie plany. Błędem jest myślenie o tym, że wejście nowego inwestora, to wrzucenie wielkiej ilości pieniędzy i robienie Ligi Mistrzów.

Już taka próba była.

Nie tylko w Krakowie. To musi być fajny zintegrowany projekt. Jak pan długo siedzi w piłce, to pewnie pan wie, że każde pieniądze można przejeść, niekoniecznie w sposób właściwy.

Tu się zgadzamy. Są dziś trzy ekstraklasowe kluby w Polsce, które kojarzą się z dużą piłką. To Legia, Lech i Wisła. Kiedy będziecie mogli równać się z pozostałą dwójką również pod względem sportowym?

Mam nadzieję, że jak najszybciej. Wiem, że to żadna odpowiedź dla pana…

Przyznaję.

Jeśli uda nam się awansować do europejskich pucharów, to już będzie pierwszy krok w tym kierunku. Sporo podróżuję, również prywatnie, i spotykam w wielu miejscach barwy Wisły. Ostatnio na przykład w Czarnogórze w miejscowości Bar. Okazało się, że właściciel lokalu swego czasu bronił nawet w jakimś sparingu przeciwko Wiśle na jednym ze zgrupowań. I to widać również w rozmowach z zawodnikami. Wiedzą, z kim rozmawiają.

A jednak, mając takie możliwości, w tym oknie Wisła nie zaszalała transferowo.

Bo nie czas na to. Teraz chcieliśmy spokojnie poukładać drużynę. Wie pan jak się kończy rewolucja?

Na gilotynie?

Albo na układaniu wszystkiego od nowa.

Czy Wisła Kraków awansuje w tym sezonie do europejskich pucharów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×