Michał Zachodny
Portugalski menedżer to wdzięczny temat, w zasadzie każda z jego przed- lub pomeczowych wypowiedzi nadaje się do szerszej analizy. Czy znów stara się toczyć psychologiczne gierki z przeciwnikiem? Może podświadomie wpływa na zespół lub konkretnego zawodnika?
Zdecydowanie było to osiem intrygujących dni w życiu kibiców Manchesteru United – od szalonego zwycięstwa nad Crystal Palace (3:2), przez fachową robotę wykonaną na Liverpoolu (2:1), aż do dramatycznej w stylu porażki z Sevillą (1:2) w Lidze Mistrzów. W zasadzie można mówić o trzech skrajnych sytuacjach: triumf, którego charakter idealnie oddawał to, co kiedyś drużynie wpajał sir Alex Ferguson, następnie typowy dla Mourinho majstersztyk taktyczny, a na koniec najgorsza odmiana tego, co swoim zespołom proponuje Portugalczyk.
Pewnie sam menedżer Manchesteru United tych skrajności nie odczuł: był krytyczny wobec zespołu po szczęśliwej wygranej z Palace, tonował nastroje po Liverpoolu, dość arogancko tłumaczył się z porażki przeciwko Sevilli. W zasadzie od szkoleniowca, który według wielu jest w swoich komentarzach przewidywalny, należy spodziewać się dokładnego przeciwieństwa tego, co wypadałoby powiedzieć. Jednak pozostaje to na tyle interesującą kwestią w kluczowym momencie sezonu, że warto rozłożyć te wypowiedzi na czynniki pierwsze, sprawdzić, ile sensu kryje się za wymówkami i jak mocne są argumenty Portugalczyka.
"Nie mogę wam powiedzieć połowy rzeczy, które usłyszał ode mnie zespół w przerwie meczu, ponieważ sporo trzeba by w telewizji wypikać. Ale chodziło o naszą grę pozycyjną. A wrócić z 0:2 i to jeszcze na wyjeździe, przeciwko drużynie desperacko szukającej punktów, to dało nam piękne uczucie" - Jose Mourinho po zwycięstwie z Crystal Palace (3:2)
Portugalczyk nie musiał mówić, bo jego reakcję było widać przy linii bocznej, zwłaszcza przy drugim straconym w tym meczu golu. Antonio Valencia przysnął po zatrzymaniu gry przez arbitra, aż zaskoczyło go szybkie wznowienie rywali, Patricka van Aanholta już nie zdołał dogonić, a David de Gea nie miał szans przy uderzeniu Holendra. Mourinho również nazwał to zachowanie "kompromitującym, dziecinnym błędem" swoich obrońców. Jest to nietypowa rzecz w kontekście jego dotychczasowych drużyn w karierze szkoleniowej: po półtora roku pracy wciąż nie jest w stanie wyegzekwować od swoich obrońców absolutnych podstaw.
I taki to jest sezon Manchesteru United: jego najlepszym zawodnikiem jest De Gea. Aż trudno wyobrazić sobie, gdzie byłby zespół bez wielu genialnych interwencji hiszpańskiego bramkarza. Wystarczy spojrzeć w bardziej zaawansowane statystyki – w tym wypadku goli oczekiwanych przeciwko United – by dostrzec wyjątkowość golkipera. Z szans, jakie stwarzali sobie przeciwnicy, wynika, że drużyna Mourinho powinna stracić niemal 35 goli, tymczasem De Gea piłkę wyciągał z siatki w Premier League 23-krotnie. Różnica między tymi liczbami jest drugą najwyższą zaraz po Burnley, a do tej dwójki już nikt nawet się nie zbliża. W przypadku bezpośrednich rywali w ligowej czołówce zespoły są na lekkim minusie (czyli straciły więcej goli, niż wynika to z jakości szans rywali) albo mają nieznacznie dodatni bilans (jak Chelsea: 0,03).
To kluczowa kwestia przy spoglądaniu na Manchester United na przestrzeni tych spotkań. Z Crystal Palace uwidoczniły się wszystkie błędy jakościowe w linii defensywy, z Liverpoolem obrońcy funkcjonowali jako formacja dobrze, ale i tak Eric Bailly strzelił gola samobójczego. Z kolei przeciwko Sevilli tych błędów było już mnóstwo, rywale oddali 21 strzałów i dwa razy więcej celnych od gospodarzy. W końcówce meczu defensywa rozpadła się na kawałki, bardziej prawdopodobne było podwyższenie prowadzenia przez drużynę z Hiszpanii niż doprowadzenie do wyrównania.
(...)
Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018: Łukasz Piszczek: Koniec z grą w kadrze? Co będzie po mundialu, to zobaczymy