Grzegorz Krychowiak: Nie lubię być nikim

Partnerka Grzegorza Krychowiaka kusi w sieci odważnymi zdjęciami. - Najważniejsze, żeby nie przekroczyć granicy dobrego smaku, żeby nie były wulgarne. I moim zdaniem nigdy nie były - powiedział piłkarz reprezentacji Polski.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Grzegorz Krychowiak Getty Images / Steve Bardens / Na zdjęciu: Grzegorz Krychowiak

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Lubi pan pieniądze?

Grzegorz Krychowiak: Nigdy nie były dla mnie motywacją do gry w piłkę. Futbol był, jest, i będzie przyjemnością, czymś, co daje mi frajdę. Jak dziecku. O pieniądzach nie myślałem. Wszyscy mądrzy ludzie, których miałem dookoła, wbijali mi do głowy, że myślenie o stanie konta zabije we mnie radość, a bez radości na pewno nie będę lepszy na boisku. Kiedy robi się to, co się kocha - i nie musi to nawet być piłka nożna - sukcesy w końcu przyjdą, a pieniądze z nimi. Nie grałem po to, żeby zarobić. Nie wydawałem w myślach niezarobionych kwot, nie przeliczałem euro na złotówki i odwrotnie. Zawsze starałem się robić krok przodu i czerpać z tego przyjemność.

I teraz na luzie może pan zapłacić sto tysięcy funtów kary za niepodanie ręki trenerowi, który postanowił pana zdjąć z boiska w meczu ligowym.

Zapłaciłem karę, to prawda. Ale nie było to sto tysięcy funtów. Nie jest tak, że nie przywiązuję wagi do pieniędzy, mam do nich olbrzymi szacunek. Uważam, że ciężko pracuję na swoją pensję i gdybym nie miał szacunku do pieniędzy, nie miałbym także szacunku do swojej pracy, a więc i dla siebie. Pieniądze są ważne, trzeba tylko odpowiednio myśleć, co z nimi zrobić. Każdy z nas pracuje - na jedzenie, mieszkanie, po to żeby normalnie funkcjonować. Kasa kręci światem, ale nie może kręcić głową. Trzeba myśleć innymi kategoriami.

A co pan w ogóle myślał, ostentacyjnie ignorując trenera Alana Pardewa w West Bromwich Albion?

Działanie pod wpływem emocji jest częścią futbolu. Byłem sfrustrowany. Uważałem, że powinienem zostać na boisku. Trener podjął inną decyzję, trzeba było ją uszanować. Nie będę teraz siedział i zastanawiał się, co najlepszego zrobiłem. Niczego nie żałuję, życie to życie. Kłócimy się, trener jest zły, ja jestem zły na trenera, ale zaraz idę i go przepraszam. To wszystko. Nie róbmy proszę z tego wielkiej awantury. W piłce to codzienność.

Dużo pana kosztuje noszenie maski wiecznie uśmiechniętego?

Nie noszę żadnej maski, nikogo nie udaję. Nazywam się Grzegorz Krychowiak i jestem dokładnie taki, jak się zachowuję. Kiedy na zgrupowaniach reprezentacji Polski żartuję z Wojtkiem Szczęsnym to dlatego, że znamy się wiele lat i zawsze mieliśmy takie relacje. Gdybyśmy nagle zaczęli toczyć tylko poważne dyskusje - to byłoby właśnie nieprawdziwe, to byłaby maska. Sport, który uprawiamy, sprawia tyle przyjemności, że przekłada się na nasze życie. Nie każdy może przecież powiedzieć, że robi to, o czym marzył. A tak jest w naszym przypadku.

Zero stresu.

Przed meczem się nie stresuję, tylko się cieszę. Wychodzę na boisko grać w piłkę przed ogromną publicznością - czy może być coś przyjemniejszego? Uśmiecham się na boisku, uśmiecham się poza nim. Co w tym złego?

Może irytować.

W porządku, rozumiem. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma tyle szczęścia, co ja. Wiem, że życie wielu ludzi jest bardzo ciężkie, zarabiają na chleb harówką. Moi rodzice całe życie pracowali i nadal to robią. Niczego nie dostałem za darmo. Gram na wysokim poziomie, osiągnąłem coś w najbardziej popularnej dyscyplinie na świecie dzięki temu, że także nie bałem się pracy i wielu wyrzeczeń.

Czym zajmują się pana rodzice?

Mają agencję ubezpieczeniową.

I nie miał pan pomysłu, żeby przejąć za nich płacenie rachunków i kazać odpoczywać?

W naszym domu zawsze panował etos pracy. Moi rodzice mają taką mentalność, że gdyby nagle zabrać im codzienne zajęcia, to by zwariowali. Ani ja sobie nie wyobrażam, ani tym bardziej oni, by już nie pracowali. Jestem bardzo wdzięczny rodzicom za wychowanie. Wyjechałem z domu wcześnie i gdybym nie otrzymał od nich takich lekcji, jakie dostałem, i gdybym nie wyniósł takich wartości, jakie wyniosłem, nie wiem, jak to wszystko by się skończyło.

Jakie to są wartości?

Przede wszystkim dyscyplina. Nie tylko ojcowska, mama też pilnowała, żebyśmy z braćmi w żadną stronę nie odlecieli. Rodzice kładli ogromny nacisk na edukację, co później miało na nas olbrzymi wpływ, bo potrafiliśmy kierować się rozsądkiem. W bardzo młodym wieku podejmuje się mnóstwo ważnych decyzji. Lepiej robi się to myśląc, a nie dając się ponieść brawurze.

Nigdy panu nie zaszumiało w głowie?

Nie. Ale z Mrzeżyna wyjeżdżałem na raty. Zawsze po coś, po kolejny szlif, który przygotuje mnie do profesjonalizmu. Kiedy miałem jedenaście lat, był Szczecin, później Trójmiasto. Jako piętnastolatek przeniosłem się do Bordeaux. Teraz w Polsce są inne możliwości niż w czasach, kiedy zaczynałem. Zdarzało się, że trener wychodził na boisko, rzucał nam piłkę, kazał grać, a sam wracał do biura. Tak bardzo zajęty był, jak angielski menedżer. Kiedy trafiłem do Francji i zobaczyłem, jakie tam mam warunki do rozwoju, pomyślałem, że tego po prostu nie mogę zmarnować. Dla Francuzów to była codzienność, normalność, a ja, przyjeżdżając z Polski, pierwszy raz w życiu zobaczyłem ośrodek treningowy z takim zapleczem. Zrozumiałem, że jestem wybrańcem. Że już o nic poza grą w piłkę nie muszę się martwić.

Tomasz Frankowski wspominał, że kiedy przyjechał do Francji, koledzy śmiali się z tego, jak był ubrany.

Wyjeżdżałem w innych czasach. W Polsce były już te same sklepy co na Zachodzie. Zresztą trafiłem do tak wielokulturowego miasta, że spotykałem się tylko z sympatią i życzliwością. Nikt na mnie krzywo nie patrzył tylko dlatego, że przyjechałem z daleka. Nie czułem wstydu, nie miałem kompleksów. Nie wiem, jak to wyglądało w innych ośrodkach treningowych, w Bordeaux zewsząd widziałem wyciągnięte ręce chętne do pomocy. Poza tym Francuzi dbali o to, by ściągać zawsze przynajmniej dwóch młodych piłkarzy z tego samego kraju. Żeby mogli porozmawiać na co dzień w ojczystym języku i czuć się swobodnie.

Lubię dobrze wyglądać, wyróżnić się w tłumie. Strój jest wizytówką, trzeba się w nim dobrze czuć i nie zlewać się z masą.


Tęsknił pan za rodziną?

Były trudne momenty, ale pomogło nam to, że rozstawaliśmy się etapami. Kiedy byłem w Szczecinie, widzieliśmy się z rodzicami raz na tydzień, w Trójmieście - co trzy tygodnie. Po tym, jak trafiłem do Bordeaux, widywaliśmy się w święta i przy zgrupowaniach młodzieżowych reprezentacji Polski. Wychodziło raz na miesiąc, nie uważam, że jakoś specjalnie rzadko. Rodzina odwiedzała mnie we Francji, a ja do wszystkiego podchodziłem jak do wspaniałej przygody. Cieszyłem się, że mogę grać w tak pięknym mieście jak Bordeaux. Wie pan, z Mrzeżyna do Bordeaux to spora przeprowadzka.

W głowie też?

Zmiana następowała pod względem sportowym i kulturowym. Na początek trzeba było nauczyć się języka. Po angielsku najlepiej nie mówiłem, ale Francuzi po angielsku nie mówili w ogóle, więc nie miałem wyjścia. Powoli zakochiwałem się w Francji, zaczęło mi wszystko odpowiadać. Przecież w Mrzeżynie nie miałem krewetek na obiad, a z czasem miejscowa kuchnia zaczęła mi bardzo smakować. Teraz mam we Francji mieszkanie, moja dziewczyna pochodzi z tego kraju. Piłkarze mają wielkie szczęście, że mogą podróżować, poznawać nowe kultury, uczyć się języków. Takie okazje trzeba w stu procentach wykorzystywać.

Sam był pan świadomy szansy, przed jaką staje, czy ktoś panu podpowiadał?

Nie było mi łatwo, ale byłem otoczony ludźmi, którzy chcieli mi pomóc. Miałem to szczęście, że trafiłem na naprawdę porządnego faceta, jakim jest Andrzej Szarmach. Gdyby nie on… Byłem gówniarzem i miałem oparcie w jego mądrości. Nie nazwałbym Szarmacha menedżerem, ale nie z braku szacunku, tylko dlatego, że był dla mnie kimś znacznie więcej. Tłumaczył wszystko, opiekował się mną. W codziennych sprawach, w sklepie, po treningu, w banku. Jak masz piętnaście lat i zarabiasz pierwsze pieniądze, to przecież wypadałoby mieć chociaż konto, a jego założenie było dla mnie wyzwaniem, z którym sam bym sobie nie poradził.

Przyjeżdżając na zgrupowania reprezentacji Polski, czuł się pan lepszy od kolegów z polskich klubów?

Taki sposób myślenia szybko może piłkarza zgubić. Jeśli w sobotę czujesz się lepszy od zawodnika, który nie gra, za tydzień ty będziesz siedział na ławce. To, że ty grasz we Francji, a on w Polsce, o niczym nie świadczy. Do każdego trzeba mieć szacunek. Tylko w taki sposób sam sobie pozwalasz na rozwój i decydujesz o tym, czy zasługujesz na miejsce w pierwszym składzie.

ZOBACZ WIDEO Giovane Elber dla WP SportoweFakty: Musiałem mówić, że Bayern nie potrzebuje Lewandowskiego
W której lidze powinien występować Krychowiak?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×