Piotr Pustelnik: Liczy się człowiek

- Myśmy widzieli w górach wolność kompletnie nieskrępowaną. I mieliśmy szczęście, bo ona rzeczywiście tam była - opowiada Piotr Pustelnik, zdobywca korony Himalajów, prezes Polskiego Związku Alpinizmu.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
widok na K2 Facebook / Rafał Fronia / Na zdjęciu: widok na K2

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: W góry nie chodzi się już po ciszę?

Piotr Pustelnik: Chodzi się. I jak już się w nie pójdzie, to jest cicho.

Wyprawa na K2 była w Polsce wydarzeniem medialnym.

To w bazie buzowało, tam był internet. Z drugiej strony - gdyby go tam nie było, nie byłoby informacji z pierwszej ręki. Nie chcę powiedzieć, że widzowie nie mieliby telenoweli, nie chcę tego tak nazywać.

To jak to nazwać?

Dzięki mediom wyprawa na K2 była dużym medialnym wydarzeniem. Gdyby nie media, o wszystkim dowiedzielibyśmy się dwa, trzy tygodnie później. Uczestnicy wyprawy wszystko poukładaliby sobie w głowach i przekaz byłby zupełnie inny.

Jaki?

Mniej prawdziwy.

Czyli dobrze, że media były?

Nie wiem, nie mam do końca wyrobionego zdania. Wiem, że taki jest już świat i nie ma co z tym walczyć, ale na takie dictum nie znajduję złotego środka. Mogę tylko cieszyć się, że mnie ta medialność nie objęła, nie chciałbym tego tak przeżywać. Wolałem mieć spokój w namiocie i już.

Cały przebieg wyprawy - z ekspedycją ratunkową na Nanga Parbat, a później nieporozumieniami z Denisem Urubką, nadawałby się na scenariusz amerykańskiego filmu.

Pod względem medialnym ta wyprawa była unikatowa. Kiedy zdobywałem czternasty ośmiotysięcznik, media już były obecne, ale nie w takiej roli i wymiarze. Pamiętam, gdy Koronę Himalajów kończyła Koreanka Oh Eun-Sun - jej postępy na bieżąco relacjonowała jedna koreańska telewizja, ale to też nie była taka skala jak obecnie. Dla nas to jednak nowość, którą trzeba dobrze przemyśleć. Wielu ludzi twierdzi, że szum medialny był uczestnikom wyprawy zupełnie niepotrzebny, inni odwrotnie, że dzięki niemu była szansa na odstresowanie, ucieczkę od syndromu "łodzi podwodnej". Dyskusja dopiero się rozpoczyna, pewnie będzie długa. Dróg jest kilka, można minimalizować obecność mediów, można kontrolować częstotliwość przekazów, albo po prostu puścić wszystko na żywioł.

Jest pan zawiedziony tym, że misja zakończyła się niepowodzeniem?

Byłem trochę zaskoczony poniedziałkową decyzją o jej zakończeniu. Włączyłem rano telewizję i dowiedziałem się, że jest dobrze i chłopcy idą w górę przyjrzeć się możliwościom wejścia. Pół godziny później dzwoni do mnie szef programu "Polski Himalaizm Zimowy" Janusz Majer i mówi, że to już koniec. Pomyślałem, że coś się stało. Później dowiedziałem się, że jednak nic nieoczekiwanego nie miało miejsca. Różnica czasowa spowodowała, że informacje do Polski nie docierały natychmiast. Ekipa zdążyła już wrócić z pierwszego obozu i zaraportować, że jest źle, że odbudowa wszystkiego trwałaby zbyt długo. Nic nie działo się nagle, to tylko my nagle zostaliśmy poinformowani. Ta wyprawa kiedyś musiała się skończyć, każdego dnia oczekiwałem decyzji o rezygnacji.

Dlaczego?

Bo skończył się czas. Nie śledziłem na bieżąco prognozy pogody, wierzyłem w to, że w marcu otworzy się jeszcze jedno okienko pogodowe, które umożliwi przymiarkę do ataku szczytowego, jednak okazało się, że nie ma na to szans. Na pocieszenie pozostaje, że zdobyliśmy mnóstwo doświadczeń i jest nad czym myśleć. Niepowodzenie tej wyprawy nie zamyka całej idei, ale otwiera nowy rozdział. Uczestnicy będą musieli się zastanowić nad modelem wyprawy, bo może da się to zrobić inaczej.

Tuż przed zakończeniem wyprawy ekipę opuścił Denis Urubko, który wcześniej sam próbował zdobyć szczyt.

Dopóki nie wrócił do obozu, mogliśmy się zastanawiać, co się wydarzyło. Nie wiedzieliśmy, czy spór Denisa i Krzysztofa Wielickiego był sporem ideologicznym, czy zwykłą wymianą poglądów. Wydaje mi się, że chodziło o efektywność działania. Denis nie lubi bezczynnie siedzieć w bazie, nawet jeśli jest to usprawiedliwione. Dotychczas brał udział chyba tylko w dwóch wyprawach, które liczyły więcej niż cztery osoby. To tylko moje przypuszczenie, ale wydaje mi się, że Urubko nie był przyzwyczajony do działania w tak dużej grupie i trochę nie wiedział, jak w niej funkcjonować. Znalazł się w bajce, której pewnie podskórnie nie akceptował. Czas się kończył, a on był sfrustrowany. Rozładował frustrację próbą samotnego ataku szczytu. To nie było roztropne.

Sam mówił pan kiedyś, że to dobrze, kiedy w grupie nie wszyscy się zgadzają, kiedy są różne pomysły.

Mówiąc o tych, co się nie zgadzają, miałem na myśli różne strategie, konstruktywne rozwiązania, wybór drogi, ale nie strategia, typ i długość wyprawy. To było ustalone przez wszystkich od początku i wiadomo było, że będzie to wyprawa oblężnicza i wszystko skończy się najpóźniej 20 marca. Tutaj właśnie dochodzimy do punktu, o którym nie wiemy.

Czego nie wiemy?

Nie wiem, czy Denis te założenia zaakceptował, czy udawał, że akceptuje. Teraz to są tylko dywagacje, niepoparte wiedzą. Nazywajmy rzeczy po imieniu - to, co zrobił Denis, myślę tu o samotnym ataku, było nielojalne i koniec. Nie akceptuję tego. I pewnie on też jako kierownik wyprawy nie akceptowałby takiego zachowania jednego z uczestników jego wyprawy. Ale z drugiej strony tłumaczę je właśnie frustracją. Nie chcę teraz tego analizować, nie siedzę w Denisa głowie, szkoda mi tylko, że to wszystko miało miejsce, bo Denis jest naszym starym kumplem.

Po śmierci Tomasza Mackiewicza na Nanga Parbat powiedział pan, że chociaż szanuje jego sposób wspinania, nigdy pan nie związałby się z nim liną. A z uczestnikami wyprawy na K2 by się pan związał?

Tak, oczywiście. Nie było żadnych sytuacji, które w jakikolwiek sposób naruszałyby zasady, którymi się kieruję. Sposób wspinania Tomka, powiedziałbym taki "freestylowy", wymagał niezwykłej odporności psychicznej od partnera. Tomek znalazł takiego partnera w Eli Revol, która - jak widać - była odporna na wszystkie pomysły Mackiewicza. A ja wolę przewidywalnych partnerów, po których wiem, czego się spodziewać.

ZOBACZ WIDEO Powrót Glika, dziwne zachowanie Jemersona - skrót meczu RC Strasbourg - AS Monaco [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Czy Piotr Pustelnik jest najwybitniejszym polskim himalaistą?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×