Polskie trio z Sampdorii. "Nie potrzeba aklimatyzacji, aby celnie kopnąć piłkę"

Getty Images / Paolo Rattini / Na zdjęciu: Karol Linetty
Getty Images / Paolo Rattini / Na zdjęciu: Karol Linetty

Piłka łączy ich szczególnie mocno. Szerokiej publiczności pokazali się w tym samym polskim klubie, a dziś znowu grają w tej samej drużynie we Włoszech. Bardzo prawdopodobne, że w czerwcu wybiorą się wspólnie do Rosji.

ROZMAWIAŁ W GENUI KONRAD WITKOWSKI

Zdajecie sobie sprawę, że w Polsce zapanowała swego rodzaju moda na Sampdorię? Po reakcjach w mediach społecznościowych widać, że jest coraz więcej osób, które wolą oglądać wasze mecze niż czołowych europejskich klubów.

Bartosz Bereszyński: Polacy lubią śledzić, jak wiedzie się innym. Jednocześnie zmienia się nasza mentalność: jesteśmy mniej zawistni, a coraz bardziej staramy się doceniać drugą osobę i jej kibicować. Wiemy od władz klubu, że ostatnio znacznie wzrosła liczba polskich kibiców odwiedzających stronę internetową Sampdorii. Pierwszy był tutaj Karol, potem przyszedłem ja, a po transferze Dawida zainteresowanie klubem w Polsce stało się już naprawdę spore.

Może w takim razie klub powinien pomyśleć o prowadzeniu komunikacji z kibicami również w języku polskim?

Karol Linetty: Na razie nie było takiej inicjatywy, więc chyba musimy podrzucić pomysł chłopakom, którzy się tym zajmują.

Dawid Kownacki: Sampdoria prowadzi na Twitterze konta po włosku i angielsku, ale też na Facebooku często publikowane są wpisy w języku angielskim. Widzę choćby po moich znajomych, że wielu z nich interesuje się naszymi poczynaniami. Dla klubu to ważny aspekt, bo w ten sposób zyskuje nowych kibiców.

Graliście w dwóch największych polskich klubach. Jak pod względem organizacyjnym wypada Sampdoria w porównaniu z Lechem Poznań i Legią Warszawa?

D.K.: Wydaje mi się, że pod względem infrastruktury Włosi generalnie są daleko za Polską. W ośrodku treningowym mamy dwa naturalne boiska do dyspozycji. Aktualnie powstaje nowy budynek klubowy, który ma zostać oddany do użytku pod koniec roku.

ZOBACZ WIDEO W hicie Bayern Monachium rozbił Borussię Dortmund, trzy gole Roberta Lewandowskiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

B.B.: Sampdoria jest dobrze ułożonym klubem, wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Natomiast jeśli chodzi o infrastrukturę i plany na przyszłość, Legia przerasta klub z Genui. Trzeba pamiętać przy tym, że Włosi są specyficzni i nie chodzi tylko o sport, ale ogólne podejście do życia. Oni raczej nie przywiązują dużej wagi do kwestii materialnych, na przykład nie dbają szczególnie o samochody. Dla nich najważniejsze jest to, żeby mogli smacznie zjeść, dobrze wyglądać i cieszyć się życiem. To się trochę przekłada na piłkę. Może gdybyśmy trafili do Serie A z małych klubów w Polsce, nasze spojrzenie byłoby inne, bo nie bylibyśmy przyzwyczajeni do wysokich standardów europejskich.

D.K.: Ja zauważyłem jeszcze jedną różnicę. Tutaj piłkarze są zdecydowanie na pierwszym miejscu - wszystko jest nam podporządkowane, mamy być w pełni skoncentrowani na odpowiednim przygotowaniu do treningu i meczu. W Polsce często jest tak, że zanim młody zawodnik dotrze na stadion, musi przytargać kilka skrzyń z autobusu do szatni. Sam byłem w takiej sytuacji i wcale nie twierdzę, że najmłodsi piłkarze w zespole nie mogą tego robić. Chodzi mi raczej o ogólne podejście do tego typu spraw. W Sampdorii mamy czterech ludzi zajmujących się sprzętem, podczas gdy w polskich klubach zazwyczaj robi to jedna osoba. Tutaj jest większa świadomość tego, że jeśli piłkarze będą dobrze wykonywać pracę, klub wiele na tym zyska.

Jak duża jest różnica pomiędzy Włochami a Polską w kwestii podejścia kibiców do piłkarzy?

B.B.: Ludzie są tutaj inaczej nastawieni do zawodników. Ja przynajmniej odczuwam, że piłkarz jest we Włoszech kimś ważnym. Podam przykład z naszych derbów. Graliśmy na wyjeździe, więc 3/4 stadionu zajmowali fani zespołu Genoa CFC. Po skończonym meczu przechodziliśmy w dresach Sampdorii obok tłumów kibiców przeciwnej drużyny. Nie widzieliśmy ani jednego negatywnego gestu pod naszym adresem, nie padło żadne obraźliwe słowo. Nie wiem nawet, czy ktoś sobie z nami nie zrobił zdjęcia. Mam też sąsiadów, którzy są sympatykami Genoi. Nigdy nie spotkałem się z jakimś krzywym spojrzeniem z ich strony, wręcz przeciwnie. Tutaj ludzie doceniają cię za to, co robisz, i szanują fakt, że jesteś piłkarzem. Dla Włochów futbol jest tylko minimalnie mniej ważny niż rodzina.

D.K.: Po meczu w Mediolanie szliśmy do samochodu, który był zaparkowany niedaleko stadionu. Byliśmy ubrani w klubowe dresy, rozmawialiśmy po polsku. Nagle obok przeszło czterech Polaków - poznałem ich po biało-czerwonych szalikach, jeden nawet miał na głowie czapkę Lecha. Tylko na nas spojrzeli, przechodząc bez słowa. Jakieś 500 metrów dalej spotkaliśmy kibiców Milanu: podeszli do nas, zrobili sobie zdjęcie i życzyli powodzenia. Ta sytuacja dobrze obrazuje różnicę.

Czyli jesteście już rozpoznawani na ulicach.

D.K.: Oczywiście, ale trzeba podkreślić, że tutejsi kibice potrafią uszanować prywatność. W Polsce zdarzało się tak, że idąc do restauracji, trudno było w ogóle zjeść. Miałem nawet takie przypadki, że ktoś dosiadał się do stolika i mówił mi, jak mam grać. Owszem, we Włoszech ludzie też podchodzą na ulicy do piłkarzy, jednak nie ma w tym żadnej natarczywości. Można spokojnie wyjść z rodziną czy znajomymi, usiąść i nie obawiać się, że ktoś będzie przeszkadzać.

B.B.: Czasami zdarza się, że lecimy na mecz do Rzymu czy innego miasta, a ludzie czekają na lotnisku tylko po to, aby sobie zrobić z nami zdjęcie, poprosić o autograf czy choćby krzyknąć coś motywującego. To naprawdę miłe, tym bardziej że Sampdoria nie jest klubem lubianym w całym kraju. My jesteśmy rozpoznawalni w samej Genui, natomiast w skali całych Włoch daleko nam do Fabio Quagliarelli. On jest pod tym względem zdecydowanym numerem jeden.

Quagliarella to także największy autorytet w zespole? Od niego można się najwięcej nauczyć?

B.B.: Na każdym kroku widać u Fabio duże umiejętności i wielkie doświadczenie. Gdy ma utrzymać się przy piłce, zrobi to. Doskonale wie, kiedy może przewrócić się pod faul i wywalczyć stały fragment dla drużyny. Jego głównym atutem jest umiejętność wykorzystywania sytuacji, co zresztą widać po liczbie goli strzelonych w tym sezonie. Jest już wiekowym zawodnikiem, ale bardzo nam pomaga. Zwróćcie uwagę, że podczas pressingu potrafi wślizgiem zaatakować bramkarza. Pod tym względem trochę przypomina Marka Saganowskiego: 35 lat na karku, a wsadza głowę tam, gdzie młodsi piłkarze baliby się włożyć nogę. Dawid może więcej powiedzieć o Fabio, bo to on bardziej go podpatruje. Ja na treningach raczej staram się mu przeszkadzać.

D.K.: Jako napastnik mogę się od niego wiele nauczyć. Quagliarella zachowuje bardzo duży spokój w akcjach podbramkowych. To wynika z doświadczenia, bo właściwie każdą boiskową sytuację przeżył już nie jeden raz. Nie panikuje, nie jest podniecony tym, że za chwilę może strzelić gola. Przy tym jest świetnie wyszkolony technicznie - często wykańcza akcje w taki sposób, którego nikt się nie spodziewa. Jest typem kapitana, który nie mówi zbyt wiele w szatni, bardziej prowadzi zespół czynami na boisku. Lubię z nim grać, bo zawsze można się od niego spodziewać podania. To nie jest napastnik, który wyłącznie czeka na piłkę i chce zdobywać bramki za wszelką cenę.

K.L.: Fabio potrafi strzelić gola właściwie z każdej pozycji. Powiem jednak szczerze, że mnie na treningach najbardziej imponuje Ricky Alvarez. Potrafi minąć czterech-pięciu rywali, ma bardzo szybką lewą nogę, świetną technikę i drybling. Niezwykle wszechstronny piłkarz.

Zgadzacie się z poglądem, że Polacy dopiero po wyjeździe do zagranicznego klubu uczą się poważnego futbolu? Czy dzisiaj możecie powiedzieć, że opuszczając Ekstraklasę, byliście przygotowani do gry w znacznie silniejszej lidze?

K.L.: Polska liga jest specyficzna. Bardziej bazuje na przygotowaniu fizycznym niż na grze w piłkę, prawie w każdym meczu dominują długie podania. W zachodnich ligach jest wyższa jakość zawodników, zdecydowanie szybciej operuje się piłką, trzeba błyskawicznie myśleć. Nasz zespół gra praktycznie na jeden lub dwa kontakty i mnie to odpowiada. Każdy z nas szybko wkomponował się do drużyny. Mamy tutaj naprawdę rodzinną atmosferę, więc nowi piłkarze mogą liczyć na pomoc tych bardziej doświadczonych.

D.K.: Serie A słynie z wysokiego poziomu taktycznego i pod tym względem porównania z Ekstraklasą nawet nie mają sensu. Różnica jest kolosalna. Jak wspomniał Karol, poszczególni piłkarze mają zaawansowane umiejętności techniczne, a to przekłada się na tempo gry. Przyjeżdżając tutaj, mieliśmy pewną bazę, bo trochę tych spotkań w Polsce rozegraliśmy. Wbrew pozorom nasza liga nie jest taka łatwa. Po meczach, które do tej pory rozegrałem we Włoszech, muszę przyznać, że spodziewałem się większych kłopotów. Nie wiem, z czego dokładnie to wynika, ale na boiskach Ekstraklasy było mi… trudniej niż tutaj. Może ma na to wpływ inne ustawienie, bo w Sampdorii gramy dwoma napastnikami. Taki system bardziej mi odpowiada, gdyż czuję wsparcie, a uwaga obrońców nie jest skupiona tylko na mnie.

B.B.: Wyjeżdżaliśmy z dużych polskich klubów, mieliśmy większe bądź mniejsze epizody w europejskich pucharach. Ja w ciągu czterech lat zaliczyłem trzy fazy grupowe: dwie w Lidze Europy i jedną w Lidze Mistrzów. Na pewno ostatnie półrocze w Legii i rywalizacja ze Sportingiem Lizbona, Borussią Dortmund oraz Realem Madryt to było dla mnie dobre przygotowanie do gry w Serie A. Mogłem zmierzyć się z zawodnikami prezentującymi podobną klasę do tych, z którymi teraz gram co tydzień.
Kiedy nowy piłkarz przychodzi do polskiego klubu, zwykle mówi się, że potrzebuje kilku miesięcy na adaptację. Wam w Serie A nikt takiego czasu nie dawał.

B.B.: Nie lubię tego stwierdzenia o czasie potrzebnym na aklimatyzację. Albo ktoś jest gotowy do gry, albo nie. Oczywiście, ten czas jest potrzebny, jeśli chodzi o sprawy pozaboiskowe: język na początku stanowi barierę, trzeba poznać taktykę nowej drużyny, znaleźć mieszkanie. Gdy załatwisz te wszystkie kwestie, głowa jest spokojniejsza, łatwiej skupić się wyłącznie na piłce. Natomiast jeśli chodzi o samą grę, to w Polsce czy we Włoszech masz wyjść na boisko i jak najlepiej zrealizować to, czego wymaga trener. Wiadomo, że tutaj są lepsi przeciwnicy. Przyjeżdżając do Genui, nie dawałem sobie kilku miesięcy na przystosowanie - zamierzałem grać od razu. Chłopaki przyszli do Sampdorii z podobnym nastawieniem: jak najszybciej chcieli wskoczyć do składu.

D.K.: W topowych ligach europejskich nie ma czasu na aklimatyzację. Jeżeli klub decyduje się na transfer, liczy, że dany zawodnik od razu będzie gotowy do gry. Jeśli nie wskoczysz szybko na wysoki poziom, za chwilę na twoje miejsce przyjdzie inny piłkarz. U nas często mówi się, że nowy zawodnik potrzebuje czasu, bo jest zimno, są nowe warunki i tak dalej. To wymówki. Jak ktoś potrafi grać w piłkę, w każdym momencie będzie w stanie pokazać umiejętności.

B.B.: Oczywiście, że forma zwykle idzie w górę po pierwszym przepracowanym okresie przygotowawczym. Wiem to na swoim przykładzie. Przychodząc w styczniu do Sampdorii, byłem po trzytygodniowym urlopie. Tymczasem drużyna cały czas trenowała, rozgrywki ligowe trwały w najlepsze. Pojawiłem się tutaj w połowie sezonu i musiałem dostosować się do trybu pracy zespołu. Nikt mi nie powiedział: "Pobiegaj sobie, idź na siłownię, a za cztery tygodnie zagrasz mecz". Dziesięć dni po transferze wystąpiłem przeciwko Romie: czułem się jak wrzucony na kołowrotek, po 60 minutach nie wiedziałem, co się dzieje. Pod względem fizycznym nie byłem na to przygotowany. Natomiast regularną grą doszedłem do odpowiedniej dyspozycji. Pomogło też doświadczenie, bo już wiedziałem, jak mądrze rozkładać siły. Można nie być perfekcyjnie przygotowanym fizycznie i przez to nie pokazać pełni umiejętności, ale jakiś potencjał musi być widoczny od razu. Jeżeli ktoś potrzebuje aklimatyzacji do tego, aby celnie podać, to przepraszam, ale nie nadaje się do takiej ligi. Nikt tu nie rozkłada parasola ochronnego nad piłkarzami: nie radzisz sobie, przychodzi ktoś na twoją pozycję i jeśli wykorzysta szansę, musisz szukać nowego klubu.

Wy w Genui, a także liczna grupa Polaków w innych klubach Serie A, robicie świetną reklamę naszej piłce. Jak polscy zawodnicy są dzisiaj postrzegani we Włoszech?

B.B.: Włosi cenią Polaków i duża w tym zasługa graczy, którzy są tutaj już długo: Piotrka Zielińskiego, Łukasza Skorupskiego czy wcześniej Kamila Glika. Jeszcze niedawno w Sampdorii grali Bartek Salamon i Paweł Wszołek. Klub jest zadowolony z transferów polskich piłkarzy, bo dobrze sobie radzimy. Kto wie, może za jakiś czas dołączy do nas kolejny Polak? Lubimy ciężko pracować i nie narzekamy: czasami powie się coś po cichu pod nosem czy w myślach. Mogę wrócić do domu niezadowolony, ale na treningach i meczach daję z siebie absolutnie wszystko. Włosi cenią naszą mentalność. Duże znaczenie ma też fakt, że reprezentacja Polski odnosi sukcesy. Dzięki silnej drużynie narodowej my jesteśmy postrzegani jako lepsi piłkarze, a nasza wartość na rynku rośnie. Przecież kiedyś za polskich zawodników płaciło się bardzo mało, natomiast dzisiaj jesteśmy w cenie. Nadal jest tak, że młody Chorwat kosztuje więcej niż młody Polak, ale to zmienia się na naszą korzyść.

Co najbardziej zaskoczyło was w lidze włoskiej?

B.B.: Negatywnym zaskoczeniem jest infrastruktura i chyba każdy z nas się pod tym podpisze. Słynne San Siro imponuje, ale tylko nazwą i wspaniałą historią. To stary stadion, który powinien zostać zmodernizowany. Podobnie obiekt Napoli, który uważam za jeden z brzydszych, na jakich grałem. Pierwsza wizyta w tych miejscach może jeszcze robić wrażenie, natomiast później zaczyna się dostrzegać coraz więcej wad. Na plus z pewnością mogę ocenić poziom sportowy i to, jak mocno Włosi kochają futbol. Można powiedzieć, że traktują piłkę nożną jak religię. Kiedy rozmawiamy o naszych meczach choćby ze znajomym właścicielem restauracji, widać, że on nie tylko kocha piłkę, ale też naprawdę się na niej zna. Potrafi spojrzeć na futbol od innej strony niż zwykły kibic.

D.K.: To prawda i z takimi osobami zawsze przyjemnie się rozmawia. Gorzej jest wtedy, gdy ktoś ma niewielkie pojęcie o piłce i zadaje pytania w stylu: "Dlaczego nie strzeliłeś gola w tej sytuacji?"...

B.B.: ...albo: "Musisz biegać więcej do przodu". Natomiast tutaj kibice często rozumieją, że mam do zrealizowania określoną taktykę ustaloną przez trenera. Muszę wykonywać polecenia, a nie patrzeć na swoją grę przez pryzmat liczby wykonanych dośrodkowań. Nie ma miejsca na samowolkę, najważniejsza jest taktyka całej drużyny. Wielu fanów to wie, dzięki czemu można naprawdę konstruktywnie porozmawiać, i to z osobami, które nie mają nic wspólnego ze sportem poza tym, że oglądają mecze.

K.L.: Dodam tylko, że w tych rozmowach Włosi są bardzo szczerzy. Zawsze mówią dokładnie to, co myślą. Uwielbiają przy tym gestykulować, machać rękoma.

Przeciwko komu w Serie A grało się wam najtrudniej?

D.K.: Miałem niedawno okazję wystąpić na San Siro w meczu z Milanem i tam zagrałem przeciwko Leonardo Bonucciemu. Spędziłem na boisku jakieś 20 minut, ale kilka pojedynków zdążyliśmy stoczyć. Według mnie to najlepszy środkowy obrońca, z jakim kiedykolwiek rywalizowałem.

B.B.: Ivan Perisić z Interu to zawodnik o naprawdę dużych umiejętnościach, a przy tym silny, wysoki i wybiegany. Potrafi uderzyć z obu nóg, ma zmysł do gry kombinacyjnej. Bardzo wszechstronny piłkarz. Spore wrażenie zrobili też na mnie Douglas Costa, Stephan El Shaarawy, Diego Perotti i Lorenzo Insigne. Mniej znany, lecz równie niebezpieczny, jest Papu Gomez, kapitan Atalanty Bergamo.

K.L.: Radja Nainggolan to bardzo trudny przeciwnik - ma dobrą technikę, jest silny i często gra wślizgami. Doceniam również Marka Hamsika. Często rywalizuję też ze skrzydłowymi: Suso potrafi świetnie zgubić przeciwnika balansem ciała, Costa ma niesamowite przyspieszenie z piłką, z kolei Paulo Dybala znakomicie drybluje. Praktycznie każdy mecz w Serie A to okazja, żeby czegoś nowego się nauczyć, bo dobrych zawodników tu nie brakuje.

Polska kolonia trzyma się razem także poza boiskiem i szatnią?

D.K.: Moglibyśmy oszaleć, gdybyśmy cały czas spędzali tylko ze sobą. Natomiast mówiąc poważnie, oczywiście trzymamy się razem! Nasze dziewczyny też spotykają się wieczorami, gdy my wyjeżdżamy na mecz.

B.B.: A ostatnio zaczęły wspólnie kurs języka włoskiego. Kiedy mieliśmy dwa dni wolnego, pojechaliśmy razem do Szwajcarii, żeby trochę odpocząć w górach. Łatwiej jest mieć wokół siebie rodaków, choćby dlatego, że można porozmawiać po polsku. Znamy się nie od dziś. Jak jest okazja, idziemy razem na kolację po meczu. Również w tygodniu zdarza nam się gdzieś wyjść, żeby posiedzieć i pogadać. Oczywiście nie codziennie, bo w końcu sporo godzin spędzamy ze sobą w klubie i czasami po prostu każdy jedzie do domu.

Z kim macie najlepszy kontakt wśród pozostałych piłkarzy Sampdorii?

D.K.: Mamy taką grupę młodszych zawodników, jak Belg Dennis Praet czy Duńczyk Joachim Andersen. Trzymamy się z nimi, ale generalnie ze wszystkimi mamy dobry kontakt. Najczęstszym tematem rozmów w szatni jest FIFA, bo nie brakuje u nas miłośników tej gry. Atmosfera w zespole jest dobra - oczywiście nie każdy musi się kochać, ale panuje wzajemny szacunek.

Trener Czesław Michniewicz opowiadał, jak Maurizio Sarri z Napoli, chcąc nauczyć się więcej o grze w defensywie, przyjechał na staż do Marco Giampaolo. Jak wy postrzegacie swojego szkoleniowca?

B.B.: Trener jest taktycznym maniakiem. Na ustawienie i kwestie taktyczne poświęcamy naprawdę dużo czasu. Widać po nim, że kocha swoją pracę i przede wszystkim dobrze się na niej zna. Zdarza się, że nie śpi całą noc, bo ogląda mecze. Dzień po spotkaniu potrafi powiedzieć, że zdążył już trzy-cztery razy przeanalizować naszą grę. Marco Giampaolo kładzie duży nacisk na defensywę i to na pewno jest nasza mocna strona. Głównie dzięki dobrej postawie w obronie potrafimy zwyciężać z takimi drużynami jak Juventus czy Roma.

K.L.: Mnie trener powierza dużo zadań w defensywie. Kiedy gramy pressingiem, muszę biec do bocznego obrońcy przeciwnika. Kiedy on poda, wracam i podwajam krycie. Gdy przeciwnik przerzuci piłkę na drugą stronę, muszę zawęzić pole gry. Biegania jest dużo. Cała drużyna jednak dobrze współpracuje i też dzięki temu jesteśmy na tak wysokim miejscu w tabeli.

Liga włoska pokazała wam, że w poważnym futbolu tak naprawdę gra się bez piłki?

B.B.: Na pomeczowych odprawach trener analizuje w zasadzie tylko ustawienie bez piłki. Samo podanie to już kwestia decyzji, a złe zagranie zazwyczaj wynika z błędu technicznego. Szkoleniowiec nie ma do nas pretensji, kiedy widzi, że chcieliśmy podać piłkę w dane miejsce, ale po prostu zagraliśmy niecelnie. Co innego, gdy ktoś źle się ustawi, pobiegnie w nieodpowiednie miejsce czy nie wykona danego ruchu. Skupiamy się przede wszystkim na grze bez piłki, w defensywie to kluczowa sprawa.

D.K.: Na tak wysokim poziomie nie wystarczy, że odpowiednio ustawi się dziewięciu piłkarzy z pola - nawet pomyłka jednego zawodnika może skutkować utratą gola. Jak mawia Tomasz Hajto, "to są te detale", które często decydują o losach meczu.

Jak wam idzie nauka języka włoskiego?

D.K.: Dużo już rozumiem, chociaż mam jeszcze pewną barierę, jeśli chodzi o wypowiadanie się. Łatwo jest popełnić błąd. Były już takie przypadki, że ktoś na siłę chciał pokazać znajomość języka obcego, a wychodziły z tego bzdury. Ja uważam, że lepiej na spokojnie porozmawiać w tym języku, w którym czujesz się mocniejszy. Nie ma się co spieszyć, można podszkolić mowę i wypowiedzieć się publicznie miesiąc później.

B.B.: Karol już udzielił wywiadu w całości po włosku. Jeśli o mnie chodzi, to przed jakimś meczem rozmawiałem na żywo z telewizją Sky i rozumiałem pytania dziennikarza w języku włoskim, ale odpowiadałem po angielsku, bo tak czułem się pewniej. Nie lubię robić czegokolwiek na pół gwizdka, więc w tym przypadku wolałem używać języka, który lepiej znam. Na co dzień jednak posługuję się już włoskim: potrafię powiedzieć, o co mi chodzi.

Klub zapewnia lekcje czy uczycie się indywidualnie?

B.B.: Ja i Karol jakiś czas temu mieliśmy nauczyciela. Ale najlepiej przyswaja się język, mając z nim stały kontakt w codziennym życiu. My ciągle słyszymy włoski, bo w Genui niewiele osób posługuje się angielskim. Kiedy gdzieś idę i chcę coś załatwić, jestem skazany na siebie - szukam w głowie tych słówek, gestykuluję, czasem wspomagam się słownikiem. Każdy ma swoje sposoby: ja na przykład czytam tutejszą prasę, wykupiłem nawet prenumeratę "La Gazzetta dello Sport" w wersji cyfrowej i codziennie staram się przejrzeć kilka artykułów. Włoski to dźwięczny i przyjemny język. Pod względem gramatycznym jest dość trudny, ale nie trzeba poświęcić bardzo dużo czasu, żeby nauczyć się komunikować. Poza tym jesteśmy w kraju, który daje nam pracę i możliwość rozwoju, więc nauka języka to także wyraz szacunku.

K.L.: Włosi bardzo się cieszą, kiedy obcokrajowiec mówi w ich języku. Są wtedy bardzo pomocni i nawet kiedy popełnisz błąd gramatyczny, z uśmiechem na ustach cię poprawią.

Selekcjoner Adam Nawałka odwiedził was w Genui?

B.B.: Selekcjoner akurat nie, ale było u nas kilku jego asystentów, w tym trener bramkarzy Jarosław Tkocz. Trzech lub czterech ludzi ze sztabu reprezentacji odwiedziło Genuę. Cały czas jesteśmy monitorowani i dzięki temu też piłkarze z innych krajów widzą, jak działa sztab naszej reprezentacji.

D.K.: Zaraz po moim transferze do Sampdorii był też trener Michniewicz...

K.L.: ... trenerowi tak się spodobało, że miał przyjechać na kilka dni, a został na cały tydzień.

B.B.: Gdy widzimy, że ktoś podgląda nasze treningi, można w ciemno typować, że to Polak. Szkoleniowcy z innych państw w zasadzie się tutaj nie pojawiają. Tymczasem z Polski przyjeżdżają do Genui nie tylko trenerzy, ale też dziennikarze.

Z Kolumbijczykiem Duvanem Zapatą rozmawialiście już o spotkaniu na mistrzostwach świata?

B.B.: Zapytałem go, czy możemy tak się umówić, że my wychodzimy z grupy na pierwszej pozycji, a oni na drugiej. Uśmiechnął się i powiedział, że może tak być, ale po zamianie miejsc. Zostało jeszcze trochę czasu do mundialu, ale ten mecz już teraz fajnie się zapowiada.

Bartek i Karol, wy jesteście na takim etapie reprezentacyjnych karier, że przed ogłoszeniem powołań do kadry raczej nie śledzicie nerwowo komunikatów?

B.B.: Złe byłoby podejście, gdybym poczuł się pewniakiem w reprezentacji. Widzę siebie w kadrze na mundial, chcę się tam znaleźć. Natomiast wiem, że muszę być zdrowy i regularnie grać na dobrym poziomie, aby otrzymywać powołania. Każdy kolejny mecz to walka o wyjazd na mistrzostwa świata. W ostatnim czasie wykorzystaliśmy swoje szanse, aby pokazać się trenerowi. Wszystko idzie w dobrą stronę. Teraz jest nam trochę łatwiej, bo selekcjoner zna już naszą wartość i wie, że potrafimy pomóc drużynie.

Czy Dawid Kownacki czuje się gotowy do gry w seniorskiej reprezentacji?

D.K.: Oczywiście. Mam za sobą kilka spotkań na wysokim poziomie w Serie A. Niczego się nie obawiam, idę po swoje. Nie widzę powodów, dla których miałbym odczuwać stres. Zresztą z atmosferą kadry już zdążyłem się zapoznać - byłem na zgrupowaniu pierwszej reprezentacji w 2015 roku, tuż po mistrzostwie Polski wywalczonym z Lechem.

Źródło artykułu: