Jacek Stańczyk: Liga Mistrzów. Cudowny dramat (komentarz)

Getty Images / Shaun Botterill / Na zdjęciu: Pep Guardiola wpadł w furię
Getty Images / Shaun Botterill / Na zdjęciu: Pep Guardiola wpadł w furię

Hiszpański gigant przeżył dramat. Trener i sędziowie - to samo. Wtorkowy wieczór z Ligą Mistrzów był dawką wielkich emocji, niespotykanych zwrotów akcji i zakończył się - absolutnie - niespodziewanym rozstrzygnięciem.

Spina go klamrą Pep Guardiola. Samotny, wyrzucony gdzieś na trybuny za swoje zachowanie, z twarzą ukrytą w dłoniach. Kilka lat temu, gdy prowadził Barcelonę, był cezarem piłkarskiego świata. Zdobywcą, który bierze wszystko. Lionel Messi stał na czele jego wojska. Wtorkowy, przegrany 1:2 mecz z Liverpoolem sprawił, że zaraz Hiszpan może stać się uciekinierem przed gniewem katarskiego szejka. Tego samego dnia jego dawny dowódca został upokorzony w Rzymie. AS Roma wygrała 3:0 i zrobiła mu koloseum.

Nie dziwię się Guardioli, że wygrażał podczas meczu swojemu rodakowi Antonio Mateu Lahozowi. W sumie to zrozumiałbym, gdyby sędziego nawet trochę poturbował. Jestem bowiem w stanie zrozumieć stan skrajnej furii w sytuacji, gdy czyjś ewidentny błąd może zniweczyć kilka miesięcy, lat twojej ciężkiej harówki. Oczywiście zachowanie Pepa byłoby godne potępienia, a jednak zrozumiałe.
 
Manchester City przegrał pierwszy mecz z Liverpoolem 0:3 i we wtorek od początku rzucił się na The Reds jak wściekły hiszpański byk na czerwoną płachtę torredora.
Szybko strzelił gola, nabrał jeszcze większej pewności siebie, tłamsił rywala i strzelił drugiego gola, tuż przed przerwą. Sędzia Lahoz go nie uznał, żaden z jego pomocników nie wyprowadził go z błędu. Przypomnę, sędziowie nie zauważyli, że przy golu Leroy'a Sane'a piłkę zagrał mu zawodnik Liverpoolu, a nie kolega z drużyny. O spalonym nie mogło więc być mowy. To dlatego Guardiola wściekł się na rodaka, a ten go odesłał na trybuny. Gdyby Manchester zszedł na przerwę z dwubramkową przewagą i tylko jednym golem do odrobienia, ten mecz mógłby skończyć się zupełnie inaczej. A tak wygrał Liverpool 2:1.

Ciekawe, kiedy UEFA skończy się kompromitować z brakiem wideo powtórek w najważniejszych klubowych rozgrywkach świata. To już nawet niepoważna w opinii wielu Ekstraklasa, na mało ważnych meczach rozstrzyga kluczowe spory przed monitorem. Tymczasem szef UEFA Alexander Ceferin bredzi, że to nie czas, że trzeba wyszkolić sędziów i nie ma co się spieszyć. Niech to teraz powie w twarz Guardioli. Wówczas Hiszpan być może nie będzie się już hamował. A Ceferin spieszył z ucieczką.

Pep ma fatalną passę. Odkąd odszedł z Barcelony, nie potrafi wygrać Ligi Mistrzów. A właśnie dla wygranej w LM zatrudniono go najpierw w Bayernie, a teraz z Manchesterze City. Stosując mocny skrót można nawet napisać, że nie potrafi tego zrobić odkąd jego drużynami przestał dowodzić Messi.

No, ale i boski Leo dziś jest przegranym. Rzymianie dokonali niemożliwego, wyszli na swoje koloseum, byli jak gladiator, który trzy razy nadział zdezorientowanego i ogłuszonego rywala na dzidę i wywalczył sobie wolność. Leo był bezradny.

To był piękny wieczór, bo niespodziewany. Dla takich meczów człowiek ogląda futbol. Nie przewidzieliśmy takiego odrodzenia rzymian i upadku katalońskiego imperium. Domyślaliśmy się, że w Manchesterze gospodarze ruszą z furią, ale nie aż taką. Mecz był kapitalny, w doskonałym tempie. Oddajmy też Liverpoolowi, że potrafił przetrwać ciężkie chwile i się podniósł.

No i ma piłkarza, egipskiego orła Mohameda Salaha. Przed nim to już tylko składać pokłony.

ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #19. "Nawałka w Legii brzmi interesująco"

Źródło artykułu: