Nie jest to już ani śmieszne czy nawet irytujące. Jest to po prostu przykre. Lider tabeli i trzeci zespół najwyższej ligi w naszym kraju nie są w stanie sprawić, żeby człowiek oglądający ich spotkanie chociaż na pięć minut schował do kieszeni telefon. Ale jak tu faktycznie zainteresować się meczem, w którym przez 90 minut zawodnicy obu klubów oddają jeden celny strzał? I to nawet niegroźny. Lekki, w środek bramki.
Klasyk po polsku nabiera nowego znaczenia. Klasycznym meczem o tytuł stało się spotkanie nudne, męczące i rozczarowujące. Gdzie trzeba się zachwycać pressingiem, ostrym wślizgiem czy wybiciem piłki daleko, a nowego znaczenia nabiera gra na dwa kontakty. Niestety u nas to: przyjęcie i strata.
Kibice Legii nie muszą wcale żałować, że nie zostali wpuszczeni na stadion w Białymstoku. W zasadzie gdyby oba zespoły wyszły tylko na rozgrzewkę i po krótkim rozbieganiu wróciły do szatni pod prysznic, wyszłoby na to samo. Kolejny z meczów szumnie nazywanych wyścigiem o mistrzostwo odbył się chyba tylko dlatego, że wymagają tego przepisy.
Legia ma nad Lechem i Jagiellonią kolejno dwa i trzy punkty przewagi. Te zespoły łączy jedno: w tej kolejce nie strzeliły gola (Lech zremisował 0:0 z Wisłą Płock). Nie, to nie jest "wyrównana liga". Nie, nie jest to także "zacięty wyścig" albo chociaż "ciekawy pojedynek na finiszu". Rywalizacja o tytuł atrakcyjnie wygląda tylko w tabeli. I już w ogóle nie dziwi mnie reakcja piłkarzy, gdy pytam, czy oglądają mecze ekstraklasy. A ta reakcja to zazwyczaj głośne "co?" i śmiech.
ZOBACZ WIDEO Radosław Cierzniak o racach: Obawiałem się, że mogę dostać