Michał Kołodziejczyk: Paryż zawsze modny (felieton)

Robert Lewandowski nie musi zmieniać Bayernu Monachium na Real Madryt. Z niemieckiego miasta bliżej niż do Madrytu jest do Paryża.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Robert Lewandowski Getty Images / Lars Baron / Robert Lewandowski

Podobno jeden słabszy miesiąc nie przesądza o wielkim transferze. Nie po to Robert Lewandowski przez lata budował swój pomnik wielkiego napastnika, by zrzucić się z cokołu w dwa wieczory Ligi Mistrzów. Jego codzienny Bayern przegrał z Realem jego marzeń w półfinale, bo był słabszy, był kontuzjowany i nie miał czym straszyć. Lewandowski po ostatnim gwizdku w Madrycie naciągnął koszulkę na twarz, jakby chował łzy, ale chyba nie płakał. Wyglądał, jakby pogodził się z rzeczywistością i uświadomił sobie, że Ligi Mistrzów bawarskim czołgiem nie zdobędzie. Liga Mistrzów jest za wysoko, tam trzeba dolecieć.

Podobno jeden słabszy miesiąc nie przesądza o wielkim transferze. 6 sierpnia 2003 roku Manchester United po trzytygodniowym zgrupowaniu w Stanach Zjednoczonych przyleciał do Lizbony na towarzyski mecz ze Sportingiem. Piłkarze Aleksa Fergusona nie spodziewali się tego, co czeka ich na boisku ze strony młodziutkiego Cristiano Ronaldo. Guillem Balague opisuje w biografii Portugalczyka, co działo się po meczu.

"- To chyba Roy Keane powiedział: "Musimy go mieć". Wydaje mi się też, że pojawił się wtedy Alex Ferguson i rzucił do Petera Kenyona: "Nie wyjeżdżamy z tego kraju bez Cristiano Ronaldo" - wspomina Phil Neville. Rio Ferdinand dodaje: - Po meczu czekaliśmy w autokarze jakieś półtorej godziny. Ktoś nam doniósł, że menedżer i dyrektor klubu usiłują dogadać się w sprawie Cristiano Ronaldo, w związku z tym całe to czekanie przestało nam tak bardzo przeszkadzać."

Nie, to nieprawda, że wtedy kupiono Ronaldo ze Sportingu. Portugalczyk był już dogadany z Manchesterem wcześniej, w Lizbonie miał jednak spędzić jeszcze rok. Przeciwko United zagrał jednak tak, że nikt nie wyobrażał sobie czekania na tego genialnego dzieciaka. Ferguson dopiął swego. Ronaldo tego wieczoru o dwanaście miesięcy przyspieszył swoją gigantyczną podwyżkę - zer na koncie i poprzeczki w wymaganiach. W Manchesterze był już po kilku dniach.

Podobno jeden słabszy miesiąc nie przesądza o wielkim transferze. Lewandowskiego z koszulką na twarzy po porażce Bayernu nikt z miejscowych z boiska nie podnosił, nikt nie przywiązywał go skakanką do kaloryfera, grożąc szefom Bayernu, że jeśli nie zgodzą się na natychmiastowy transfer, Real będzie musiał zostać rozwiązany. Scenariusz tego dwumeczu nie chciał się pisać nogami najlepszego polskiego piłkarza w historii. To Lewandowski miał strzelać gole i nieść drużynę na plecach, tak jak to robił w reprezentacji Polski, kiedy inni nie mieli swojego dnia.

A już na pewno goli nie miał strzelać Karim Benzema, którego Balague opisuje jako piłkarza, którego Cristiano chce mieć przy sobie. A Cristiano to Real. Lewandowski musiał zrobić coś specjalnego w półfinałach Ligi Mistrzów, by Ronaldo nie mówił o kabarecie, gdyby Polak znalazł się w trójce nominowanych do Złotej Piłki za 2018 rok.
Bayern jest nieugięty, Bayern powtarza, że Polaka nie sprzeda, a to znaczy tylko tyle, że jeśli sprzeda, to za kosmiczne pieniądze. Real kosmiczne pieniądze mógłby wyłożyć za kogoś, kto bierze drużynę na plecy, gdy Ronaldo znowu byłby smutny, a nie za piłkarza gwarantującego nawet trzydzieści goli w meczach z Getafe, Alaves, Gironą i Levante.

Podobno jeden słabszy miesiąc nie przesądza o wielkim transferze. Lewandowski był szykowany na Ligę Mistrzów. Bayern sprowadził Sandro Wagnera, by Polak mógł odpocząć w Bundeslidze, by wypalił właśnie w tym najważniejszym momencie. Być może sceny z ostatnich dni, afery ze złością na Juppa Heynckesa za przedwczesną zmianę, są reżyserowane. Być może nowy agent piłkarza Pini Zahavi podpowiada takie zachowania, by zbudować atmosferę ogólnego zmęczenia współpracą i zmiękczyć Bayern w ewentualnych negocjacjach. Tyle że wcale nie muszą to być negocjacje z Realem, a na przykład z Paris Saint-Germian, który wielkie pieniądze ma, tak jak skłonność do ryzyka.

Klub z Paryża marzeń o podboju Europy wcale nie zakopał głęboko w ziemi, chociaż na razie co roku udowadnia mu się, że sukcesu nie da się tylko kupić grubymi milionami. PSG i Lewandowski są jak para na wiejskiej dyskotece. PSG przychodził przez lata i prosił o taniec, Lewandowski odpowiadał: "Tera nie, ale się dowiaduj", bo wzdychał do Realu. Ale jeśli Real by nie zechciał, to właśnie może nadejść to "tera", żeby na starość nie zostać samemu. Być może nie wie o tym jeszcze nawet Lewandowski, ale jego agent na pewno zdaje sobie sprawę, że dla 30-letniego napastnika to może być ostatni skok na wielką kasę. A Paryż to nie jest Arabia Saudyjska, ani Stany Zjednoczone, to nie jest odcinanie kuponów od sławy. Mecze z Amiens czy Angers niczym nie różnią się od tych z Hoffenheim czy Augsburgiem. Tam też wygrywając Ligę Mistrzów można przejść do historii.

Podobno jeden słabszy miesiąc nie przesądza o wielkim transferze. Nie musi. Robert Lewandowski to ikona nie tylko polskiej piłki nożnej, to gwiazda europejskiego formatu. Powinniśmy cieszyć się, że przyszło nam żyć w jego czasach, że mamy prawdziwego ambasadora naszego kraju, że chłopak spod Warszawy wdrapał się na sam szczyt ciężką pracą i talentem. Bayern, mistrzostwa Niemiec, półfinały Ligi Mistrzów, tytuły króla strzelców Bundesligi, to też jest szczyt. Robert może zostać w klubie, ścigać się z Gerdem Muellerem w klasyfikacji wszechczasów i nie powinno to być żadną ujmą na jego honorze. Gdyby jednak koniecznie chciał z Bayernu odejść, niech idzie do Paryża.

ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #22. Jóźwiak o Lewandowskim: Może czegoś nie wiemy?


Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×