Kwadrans terroru. Sporting Lizbona po ataku, jakiego jeszcze nie było

- Najgorsze byłoby, gdyby piłkarze próbowali walczyć. Tamci byli uzbrojeni w kije - relacjonuje nam David Marques, portugalski dziennikarz. Około 50 bandytów napadło i pobiło piłkarzy Sportingu Lizbona. To skandal, jakiego w Portugalii nie było.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
Jeden z 21 bandytów zatrzymanych już przez policję PAP/EPA / RUI MINDERICO / Na zdjęciu: Jeden z 21 bandytów zatrzymanych już przez policję
Akademia znajduje się w miejscowości Alcochete, to pośrodku dosłownie niczego. Sporo za miastem, prowadzi do niej jedna droga. Teren wielki na 25 hektarów z boiskami, internatem, klubowym budynkiem otaczają ni to sady, ni to las. Gdzieniegdzie pasą się krowy, latają denerwujące muszki. W poniedziałek tę ciszę i spokój zakłócił widok blisko 50 wielkich, napakowanych i zamaskowanych troglodytów biegnących tą jedyną drogą do bramy. Dziennik "Record" ich kadr z nagranego telefonem filmu zatytułował na stronie głównej: "Terror".

Kwadrans, jakiego jeszcze nie było

We wtorek bojówkarze wpadli na trening piłkarzy Sporting Lizbona, pobili piłkarzy i trenerów. Rozbitą głowę i kilka szwów (TUTAJ zdjęcie) ma holenderski napastnik Bas Dost (34 gole w tym sezonie!), ucierpiał też trener przygotowania fizycznego Mario Monteiro. Na pewno bandyci uderzyli reprezentanta Argentyny Marcosa Acunę i trenera Jorge Jesusa. Cała akcja trwała około kwadrans, zdemolowano też szatnię. Mieszkający w Lizbonie dziennikarz serwisu "Maisfutebol" David Marques mówi nam: - Nigdy czegoś takiego nie było. I nie mówię tu tylko o Sportingu, ale generalnie o naszej piłce.

Dwa dni wcześniej, w niedzielę, Sporting (jeden z trzech największych klubów w Portugalii, tu wychował się Cristiano Ronaldo) przegrał 1:2 wyjazdowy, ostatni w lidze mecz z Maritimo. Porażka oznaczała spadek na 3. miejsce i koniec marzeń o Lidze Mistrzów. W Portugalii automatyczny awans do fazy grupowej uzyskuje mistrz, wicemistrz gra w eliminacjach. Na dodatek na finiszu drużynę Sportingu wyprzedził lokalny rywal- Benfica. Mistrzem zostało FC Porto.

ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #23. Włosi chcieli szybkiego powrotu Milika. "Dlaczego tak wolno?"

- Powodem ataku są oczywiście wyniki - nie ma wątpliwości David Marques. I on akurat tego nie mówi, ale w Portugalii jest wiele opinii wskazujących, że osobą "moralnie" odpowiedzialną za atak jest prezydent klubu Bruno de Carvalho. Na pewno myśli tak część zawodników. Skoro bowiem szef klubu publicznie krytykuje swoich piłkarzy, wyśmiewa się z nich, to bandyci z szalikami poczuli zielone światło do osobistego wymierzenia kary.

- Nie ma wątpliwości, że w klubie jest zdecydowany podział pomiędzy drużyną i prezydentem. Ten po pierwszym meczu ćwierćfinałowym Ligi Europy z Atletico Madryt (porażka 0:2) nazwał zespół dziećmi, zagroził zawieszeniem całej drużyny - opowiada dziennikarz. Carvalho napisał to wszystko na Facebooku, potem wpis skasował. W rewanżu Sporting wygrał 1:0, ale odpadł. Ostatnio pojawiły się plotki, że prezydent klub zamierza też zawiesić trenera Jorge Jesusa, ale szybko temu zaprzeczył.

Donald Trump futbolu

Bruno de Carvalho rządzi klubem od 2013 roku. Przejął Sporting zadłużony na 400 mln euro i wyprowadził go na prostą. Poobcinał pensje, wyrzucił przepłacanych piłkarzy, nie cackał się z nikim. Klub wrócił do Ligi Mistrzów (w grupie był m.in. z Legią Warszawa), choć mistrzostwa kraju za jego kadencji nie wygrał. Ba, czeka na tytuł już 16 lat. Prezydent i tak jest jednak uwielbiany przez kibiców.

Dziennik "The Independent" nazwał go swego czasu "Donaldem Trumpem futbolu". Portugalczyk też jest biznesmenem i chce "Sporting znowu uczynić wielkim", tak jak amerykański prezydent z USA . I tak jak Trump mówi, co myśli. Często przypomina, że Sporting to klub całej Portugalli (Sporting CP, czyli Club de Portugal), a nie tylko Lizbony. Głośno nawoływał Cristiano Ronaldo, aby ten zakończył karierę właśnie w biało-zielonej koszulce. I otwarcie krytykuje wielkich menadżerów, uważa jest w stanie poradzić sobie bez ich pomocy. Swego czasu wypowiedział otwartą wojnę Jorge Mendesowi, który prowadzi m.in. Ronaldo.

Gdy bandycka bojówka biła piłkarzy, nie było go w akademii, przyjechał 1,5 godziny po ataku. Teraz część piłkarzy nie chce go więcej widzieć, zawodnicy poważnie zastanawiają się nad szybkim rozwiązaniem kontraktów.

Nie czują się na siłach, ale zagrają

Drużyna poważnie rozważała również grę w niedzielnym finale Pucharu Portugalii (rywalem jest Aves). Ostatecznie wyjdzie na boisko, choć jak napisała w oświadczeniu "nie czuje się psychicznie na siłach do takiego meczu". Piłkarze podkreślili jednak, że są profesjonalistami, a także szanują Portugalię, zespół Aves i wszystkich tych, którzy kochają futbol.

We wtorek wieczorem setki kibiców Sportingu, tych bez kominiarek i kijów, zebrało się pod stadionem Jose Alvalade, aby pokazać im swoje wsparcie.

Policja aresztowała już 21 bandytów, którzy zaatakowali piłkarzy. Napaść potępili nawet: prezydent kraju Marcelo Rebelo de Sousa i portugalski rząd.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×