"Gooooool dla reprezentacji Polski! Bramkę zdobył grający z numerem dziewiątym Robeeeeert…" - krzyczał. Rozentuzjazmowany tłum odpowiadał mu: "Lewandowski". Raz, drugi, trzeci. "Polska prowadzi 1:0" - dodał Kuba, a za chwilę włączył się Andrzej: "I cały stadion: jeszcze jeden!". Później przybili sobie "piątkę", znacząco pokiwali głowami, utwierdzając się w przekonaniu, że wszystko układa się znakomicie.
Dla obu mecz z 27 marca 2018 r., z Koreą Południową, był wyjątkowym, jednym z najważniejszych w ich pracy z mikrofonem. Andrzej Sługocki i Jakub Kurzela pochodzą ze Śląska, a reprezentacja Polski po ponad ośmiu latach przerwy ponownie rozgrywała spotkanie w miejscu kultowym - na zmodernizowanym Stadionie Śląskim w Chorzowie. 32-letni Kuba debiutował w meczu kadry seniorów w roli spikera-wodzireja, czyli człowieka od nakręcania atmosfery na stadionie. Dla 54-letniego Andrzeja był to trzeci raz z drużyną Adama Nawałki, wcześniej dwukrotnie pracował we Wrocławiu (podczas meczów z Czechami i Finlandią). Obaj na co dzień są spikerami ligowymi. Jednymi z najlepszych w kraju. Rok w rok zbierają wysokie recenzje, wygrywali publikowany co sezon przez PZPN ranking spikerów Ekstraklasy. Sługocki prowadzi spotkania Piasta Gliwice, Kurzela - Ruchu Chorzów.
"Chłopaki się bawią!"
Na meczu z Koreą Południową stworzyli świetnie rozumiejący się duet. Najpierw jednak trzeba było pewne sprawy ustalić. Na przykład to, kto będzie celebrować strzelenie gola przez Polaków, choć... w tamtym momencie brzmiało to dość abstrakcyjnie. W trzech poprzednich spotkaniach (z Urugwajem, Meksykiem i Nigerią) kadrowicze nie trafili ani razu. Decyzja, z racji wieku i zawodowego doświadczenia, należała do Andrzeja. Powiedział do Kuby: "Młody, wykrzykujesz pierwszą bramkę dla Polski". - Kubie na tym zależało, dla mnie nie było żadnego problemu. Mam swoje lata - śmieje się Andrzej Sługocki. - Poza tym drugi gol, Kamila Grosickiego, był mój. A trzecim, Piotra Zielińskiego, się podzieliliśmy - dodaje, wspominając wygrany przez Polaków 3:2 mecz.
Kurzela cieszył się podwójnie. Marzył o poprowadzeniu meczu na odnowionym Stadionie Śląskim. A po cichu liczył na swojego idola, kapitana kadry. - Na moje szczęście Robert Lewandowski zdobył pierwszą bramkę. Wykrzyczeć jego nazwisko z kibicami... To była petarda! - ożywia się. - Jak to mówi Tomasz Hajto, truskawka na torcie.
Najlepiej oddaje to film, który Kuba zamieścił w mediach społecznościowych. Popis spikerów-wodzirejów skomentował nawet Zbigniew Boniek, prezes PZPN. - Chłopaki się bawią! - napisał.
- Chyba jednak za bardzo spiłem śmietankę, udostępniając ten filmik w internecie - zastanawia się Kuba. - Tak naprawdę to była nasza wspólna robota. Usłyszeliśmy za nią miłe słowa. Cieszyłem się, gdy ludzie mówili, że fantastycznie się bawili. Słyszałem nawet takie zdanie - tu cytat - "atmosfera była lepsza niż na Narodowym, na którym brakuje takiego ognia". Ognia, jaki podobno udało nam się stworzyć na Śląskim.
Andrzej chwali sobie współpracę z młodszym kolegą. - Na meczu z Koreą bardzo fajnie to wypadło. Mimo sporej różnicy wieku, bo Kuba mógłby być praktycznie moim synem, znakomicie się dogadujemy. Poznaliśmy się przed kilkoma laty w Gliwicach, gdzie Ruch rozgrywał mecz pucharowy. Miałem już za sobą spotkania międzynarodowe, Kuba jeszcze "raczkował". Przyjechał i okazał się pojętnym uczniem - mówi Sługocki.
Na meczu kadry obaj mogli skupić się na tym, co uwielbiają. Jako wodzireje dbali o zapewnienie odpowiedniej atmosfery na stadionie. - PZPN odchodzi od tego, co jest popularne na stadionach Ekstraklasy. Uważa bowiem, że spiker nie może być wodzirejem i jednocześnie przekazywać informacji, że następuje ewakuacja na stadionie. Dlatego na meczach kadry jest tzw. spiker techniczny. To Piotr Szefer - precyzuje Sługocki.
Chrzest bojowy
Podczas meczów ligowych wszystkie obowiązki spoczywają na barkach Kuby i Andrzeja. - Komunikaty, zagłuszanie przekleństw, opanowywanie atmosfery na trybunach - wylicza Kurzela. Spikerzy budują atmosferę na stadionie, a jednocześnie odnotowują zmiany dokonywane przez trenerów, żółte kartki pokazane przez sędziego, poszukują właściciela źle zaparkowanego samochodu, który blokuje wyjazd ze stadionu, czy też informują o znalezionym dowodzie osobistym.
Kurzela już na samym początku przekonał się, że to trudna i odpowiedzialna robota. W debiucie spikerskim został rzucony na głęboką wodę. Bez koła ratunkowego. W lutym 2013 r. Ruch podejmował poznańskiego Lecha, kandydata do tytułu mistrzowskiego. Kibice obu klubów, oględnie mówiąc, za sobą nie przepadają. Kuba wiedział, co może się wydarzyć. - Dla mnie, początkującego spikera, było jasne, że "będzie zabawa, będzie się działo". Oprócz sporej dawki wulgaryzmów był także śnieg, który zalegał na trybunach. Kibice zrobili z niego użytek. A do tego Ruch przegrał z Lechem 0:4. Łatwo nie było, przeszedłem chrzest bojowy - wspomina, choć nie był to jego najgorszy moment w karierze spikerskiej, o czym będzie jeszcze za moment.
Od najmłodszych lat pochodzący ze Świętochłowic Kuba marzył o tym, by grać w Ruchu Chorzów. Na mecze chodził najpierw z dziadkiem, później z tatą. Jak sam mówi, poniosło go w innym kierunku. Gdy zaczynał pracę spikera "Niebieskich", przedstawiany był jako wokalista, DJ oraz aktor. Dziś śmieje się, że będąc w kapeli punkrockowej, "darł paszczę". I wyjaśnia, jak to było z aktorstwem.
- Skończyłem studium aktorskie. Można powiedzieć, że magistrem sztuki nie jestem, ale dyplomowanym zawodowym aktorem już tak. Kiedyś chwaliłem się grą w kilku odcinkach W11 czy Detektywów, czyli w czymś, co... z dobrym rynkiem filmowym nie ma zbyt wiele wspólnego. Teraz traktuję to jako anegdotę, fajną przygodę i tyle. Natomiast wszystkie umiejętności techniczne, które nabyłem w studium aktorskim - dykcja, impostacja głosu, panowanie nad aparatem mowy - obecnie mi się przydają. Nie tylko w pracy spikera - mówi. Kurzela ma bowiem audycję w Radiu Piekary, jest konferansjerem, DJ-em, prowadzi eventy firmowe czy wesela. Żartuje, że buzia mu się nie zamyka. - Gadam cały czas. Jak zaczynam w poniedziałek rano, to kończę w niedzielę wieczorem.
Trener, technik, socjolog, dziennikarz
Andrzej do kabiny spikerskiej trafił inną drogą, ale z Kubą łączy go jedno: od najmłodszych lat miłość do klubu, w którym obecnie pracuje. Wychowywał się na osiedlu Sikornik. - Piastowskim bastionie - uśmiecha się. W technikum kolejowym chodził na próby kółka teatralnego, a przy okazji... pomagał w tworzeniu kobiecej drużyny piłkarskiej. Nauczycielka wychowania fizycznego poprosiła go, by trenował przyszkolny zespół dziewcząt z innego osiedla mocno związanego z Piastem - Zatorza. Zgodził się. Tak powstały Piastunki Gliwice - klub, który w późniejszych latach dwukrotnie (1993-94) zdobył mistrzostwo Polski kobiet. Na treningach Andrzej poznał Ewę, która została jego żoną.
Po "kolejówce" zaczął studiować socjologię. Zaznacza bowiem, że jest technikiem, który zawsze uwielbiał przedmioty humanistyczne. Po studiach trafił do Bumaru - zakładów mechanicznych w Gliwicach - by w 1994 r. zostać dziennikarzem "Nowin Gliwickich" (w dziale sportowym pracuje do dziś). Piasta wówczas nie było na sportowej mapie. Klub na kilka lat wycofał z rozgrywek sekcję piłkarską. W sezonie 1997/98 nastąpiła reaktywacja w B Klasie. I to wtedy Andrzej Sługocki skomentował w roli spikera pierwszy mecz gliwickiej drużyny.
- Wespół z Piotrem Nagelem jesteśmy jedynymi spikerami w Polsce, którzy przeszli ze swoim klubem od B klasy do Ekstraklasy. Nie znam innej takiej osoby, a nie wiem, czy jest ktoś w Europie albo nawet na świecie, kto przeszedłby z najniższej do najwyższej klasy rozgrywkowej. Nam się to udało. W tym roku mija 21 lat mojej przygody z mikrofonem piłkarskim - podkreśla spiker gliwickiego Piasta (klub wszedł do Ekstraklasy w 2008 r., a później - po spadku - powrócił do niej w 2012 r.). Prowadzi nie tylko mecze pierwszej drużyny - również rezerw, zespołu z Centralnej Ligi Juniorów czy futsalowców, a także pierwszoligowego zespołu siatkarek z Gliwic.
Kuba także miał w swoim CV przygodę z siatkówką, która zakończyła się w dość niecodziennych okolicznościach. Był spikerem Czarnych Katowice, którzy przez kilka lat stopniowo pięli się w krajowej hierarchii. Gdy przed sezonem 2015/16 zostali przejęci przez GKS Katowice (czyli jeden z klubów, którego kibice Ruchu Chorzów nie lubią najbardziej), powiedział "pas". - Dostałem propozycję dalszego prowadzenia meczów. Fajnie byłoby zrobić to w Spodku (GKS po roku awansował do PlusLigi i rozgrywał część spotkań w słynnej hali w Katowicach - przyp. red.), ale odmówiłem. Nie wyobrażam sobie bowiem, że mógłbym się cieszyć z punktów zdobywanych przez GKS, nawet w siatkówce.
W Chorzowie "tory" i "elwry". W Gliwicach "jeszcze siedem"
Pytam Andrzeja i Kubę, czy znają przypadek spikera neutralnego, który nie jest kibicem klubu, którego mecze prowadzi. Obaj uśmiechają się lekko zdziwieni. "To niemożliwe" - pada odpowiedź. - 95 proc. spikerów to kibice danej drużyny. A nawet jeśli trafiają się najemnicy, to po jakimś czasie zaczynają się utożsamiać z zespołem. Nie ma opcji, żeby tak nie było - mówi spiker Ruchu Chorzów. - Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji - dodaje Andrzej Sługocki. - Pewnie, że można wynająć kogoś, kto - jak to mówię - będzie zapowiadaczem pociągu do Sosnowca, nie umniejszając nic temu miastu. Ktoś, kto będzie jak pani z dworca. Będzie zapowiadać, ale nie odda emocji. Równie dobrze można nagrać komunikat syntezatorem.
Andrzej dodaje, że samo bycie kibicem nie wystarczy do wykonywania tego fachu. Trzeba mieć "to coś". - Podobno Polacy znają się na wszystkim, więc powiedzą, że każdy może zostać spikerem. Ale to nie jest taka prosta sprawa. Nie każdy potrafi przemawiać do tłumu. Wiemy, że są ludzie, którzy dostaną mikrofon i nie potrafią powiedzieć trzech rozsądnych słów. Jak więc będą gasić niezdrowe emocje, które są wpisane w scenariusz wydarzeń sportowych? Każdy może gadać do mikrofonu, ale nie każdy może być spikerem - mówi stanowczo Sługocki.
W tym zawodzie oryginalność jest w cenie. Kuba Kurzela po przyjściu do Ruchu często był zestawiany i porównywany z aktorem Bogdanem Kalusem, który wcześniej przez lata prowadził spikerkę na meczach "Niebieskich". - Jedni mówili: "Kuba jest lepszy". Inni: "Kuba musiałby zjeść sto ton klusek, żeby dorównać Bogdanowi". Przyznam, że wtedy chciałem mu dorównać, ale teraz patrzę na to inaczej. Nie chcę być taki jak Bogdan albo lepszy. Chcę być Kubą. Chcę mieć swój sposób i styl - podkreśla 32-latek.
Śląsko godka, czyli gwara śląska - to mocny punkt Kuby. - Jako Ślązak, prawie z dziada pradziada, bardzo utożsamiam się z naszym regionalizmem, śląską tradycją - tłumaczy. Dlatego po zdobytej przez Ruch bramce nie krzyczy "goool", tylko "toooor". W przerwach meczów ligowych prowadził konkursy na płycie boiska. Kibice strzelali "elwry", czyli rzuty karne. Na śląskie akcenty Kuba dostał zgodę także podczas wspomnianego meczu Polski z Koreą Południową.
Lubi także podelektować się ładnym golem strzelonym przez jego drużynę. - Wprowadziłem sposób celebrowania bramki. "To była piękna trójkowa akcja! Rozpoczął ją zawodnik X, dośrodkował zawodnik Y, a bramkę zdobył zawodnik Z" - Kuba podaje przykład. Twierdzi, że nie zdarzyło się, by delegat miał do niego pretensje o to, że mówi więcej niż jest wymagane.
Andrzej też ma spécialité de la maison. To pytanie, które od lat zadaje kibicom. "Pytam tych wszystkich, w których płynie niebiesko-czerwona krew. Ktooooo dzisiaj wygra mecz?" - krzyczy Sługocki. "Piast, GKS" - odpowiadają mu fani. - To jest niezmiennie przyklejone do mnie. Moja łatka. Taką drugą łatką jest okrzyk "Jeszcze siedem". Wszyscy mnie o to pytają, ale nie zdradzę, skąd się to wzięło. Po prostu "Jeszcze siedem", coś innego niż "Jeszcze jeden" - śmieje się, ale za moment mina mu rzednie, gdy dodaje, że dawno nie miał okazji zaprezentować tego hasła. Dokładnie od pół roku Piast nie wygrał meczu ligowego u siebie i znalazł się w krytycznej sytuacji. Jeśli nie zwycięży 19 maja w ostatnim meczu sezonu, z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza, spadnie z Ekstraklasy.
Spiker Piasta znany jest z barwnych określeń, potrafi szybko i celnie spuentować sytuację na boisku. Rubena Jurado, napastnika Hiszpanii, po kolejnym trafieniu okrzyknął "golreadorem". Gdy po dłuższej przerwie bramkę zdobył Czech Tomaš Dočekal, Andrzej podsumował to zdaniem: "Czekal, czekal i się doczekal". "Niecieczański słoń powalony po raz pierwszy" - to z kolei hasło po bramce strzelonej zespołowi z Niecieczy, popularnym "Słoniom". A gdy piłkarze Piasta wbili gola Lechowi Poznań, czyli "Kolejorzowi", spiker poinformował o "wykolejeniu poznańskiej lokomotywy w Gliwicach". - Nigdy nie myślę o tym, co będę mówił. To płynie absolutnie ze mnie, spontanicznie. Coś mi do głowy wpadnie i jedziemy z tym koksem. Nie mam reżyserowanego sposobu pobudzania publiczności. Pełen "spontan", oczywiście w ramach obowiązujących przepisów, w ramach tego, co mi wolno robić - zaznacza.
- Jak są bramki, wszyscy skaczemy, wariujemy, jest super, spiker zadowolony. Ale zdarzają się także inne momenty - Andrzej sam kieruje dyskusję na temat zdecydowanie mniej przyjemny.
Mecze grozy
Zarówno on, jak i Kuba przeżyli chwile grozy podczas meczów. Dla spikera Piasta pierwszym przykrym doświadczeniem była awantura na derbach z... Ruchem Chorzów, w 2004 r. Jego apele o zachowanie spokoju nie pomogły, doszło do konfrontacji dwóch grup (w konsekwencji mecz został przerwany, a następnie zweryfikowany jako walkower 0:3).
- Miałem nadzieję, że to się nie powtórzy, niestety demony obudziły się po kilkunastu latach - dodaje Sługocki. 3 marca 2018 r. Piast prowadził z Górnikiem Zabrze 1:0, ale mecz został przerwany w 80. minucie. Kibice z Gliwic, sprowokowani spaleniem ich flagi przez fanów z Zabrza, wyłamali fragment ogrodzenia i starli się z ochroną.
- Czułem bezsilność. Wszystko zmierzało do konfrontacji kibiców z policjantami, zastanawiałem się, co tu zrobić. Wierzyłem w to, że mecz zostanie jednak dograny. Starałem się działać niekonwencjonalnie. Gdy kibice wrócili na trybuny, powiedziałem: "Zacznijmy wszystko od nowa". A później dodałem ten słynny okrzyk "Kto dzisiaj wygra mecz?". I oni mi wtedy odpowiedzieli. Zapanowała cisza, bez bałaganu, agresji. Wydawało mi się, że jest światełko w tunelu. Mimo że była w nich cholerna adrenalina, złość, żal, Bóg wie co, poczułem, że jest mimo wszystko jakaś więź. Nić porozumienia, która zawsze mieliśmy na stadionie przy Okrzei - relacjonuje Sługocki. Ostatecznie jednak spotkanie nie zostało wznowione, a Piast - decyzją Komisji Ligi - przegrał je walkowerem.
Pocieszeniem dla Andrzeja były słowa delegata PZPN. - Powiedział, że wykonałem super robotę. To była dla mnie w pewnym sensie satysfakcja - jeśli w ogóle możemy o niej mówić - że ktoś docenił moją pracę - wspomina.
Podobną sytuację przeżył Kuba. W kwietniu 2016 r. podczas meczu Ruchu z Wisłą Kraków doszło do awantury na chorzowskim stadionie. - Dziś brzmi to może zabawnie, bo kibice tych drużyn są obecnie zaprzyjaźnieni, ale wtedy działo się sporo. A najgorsze, że wydarzyło się to w pobliżu sektora rodzinnego. Wyglądało to źle. Wtedy chyba najbardziej się bałem. W takiej sytuacji wczułem się w niebieskiego Supermana - pomyślałem, że ode mnie się tego wymaga, że mam zareagować. "Halo, panowie, uruchomcie głowy, bo obrzucacie się kamieniami i narażacie dzieciaki". Na szczęście zareagowali na to. Dostałem informację z PZPN, że otrzymałem za ten mecz bardzo wysoką ocenę i poproszono mnie o przygotowanie raportu z tego spotkania. Zostałem pochwalony za dobrą komunikację, ale co się strachu najadłem, to moje - mówi Kuba.
Drugi mecz, który spiker z Chorzowa zapamięta na długo, to ostatni pojedynek Ruchu w Ekstraklasie (czerwiec 2017 r.) - z Górnikiem Łęczna. Pod względem sportowym nie miał on znaczenia, bo "Niebiescy" i tak byli już zdegradowani. Kibice postanowili więc pożegnać się "na bogato". Po pirotechnicznych popisach mecz przerwano, a po jego wznowieniu i końcowym gwizdku policja wyłapywała tych, którzy wbiegli na murawę. - O ile w spotkaniu z Wisłą były dwie zwaśnione grupy kibicowskie, tak w meczu z Łęczną skumulowała się frustracja po tym, co się stało. Pewnie, że tego nie pochwalam, ale przegięcie było także z drugiej strony. Służby bezpieczeństwa nie do końca zareagowały tak jak powinny. Możesz to napisać - dodaje Kurzela.
"Czy ty masz płacone od słowa?"
Z agresją na stadionie spikerom trudno walczyć. Nieco łatwiej jest z wulgaryzmami. - Jestem zarejestrowany na forum kibiców Ruchu, otrzymuję od nich uwagi i sugestie. Kiedyś dostałem pytanie: "Czy ty masz płacone od słowa?". Tak długo jak leciały wszystkie ku**y i ch**e, czytałem komunikat. Wziąłem kibiców "na przegadanie". Komunikat bardzo ładnie ubierałem w słowa. Gdy skończyły się wulgaryzmy, skończyłem i ja - dodaje Kuba, który ujawnia także inny sposób radzenia sobie w takiej sytuacji. Czasem próbuje rozśmieszyć bluzgających fanów.
- Gdy graliśmy mecz 6 grudnia, w trakcie wulgaryzmów powiedziałem: "Nie wiem, czy panowie pamiętają, ale święty Mikołaj przychodzi tylko do grzecznych dzieci. Wykrzykując takie hasła, narażacie się, że nie dostaniecie w tym roku prezentów" - relacjonuje Kurzela. Podobnie było podczas niedawnego meczu Ruchu z Pogonią Siedlce, słynnej urodzinowej kompromitacji (w 98. rocznicę założenia klubu, 20 kwietnia 2018 r., chorzowianie przegrali 0:6). Schodzących na przerwę piłkarzy kibice wygwizdali. - W przerwie, by rozładować atmosferę, postanowiłem poinformować, jaka jest prognoza pogody na wtorek w Olsztynie (w tym dniu i mieście Ruch rozgrywał kolejny mecz - przyp. red.). "Drodzy państwo, sprawdzaliśmy. Nie powinno padać". Jest to jakiś patent - dodaje.
ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #23. Walka o mistrza. "Lech zrobi wszystko, aby zagrać dla Jagiellonii"
O "urodzinowym" meczu do dziś mówi mu się trudno. - Największa spikerska porażka. W ciągu miesiąca spadłem z nieba - meczu na Śląskim, który był euforycznym wydarzeniem - do piekła. Po 0:6 z Siedlcami nie wiedziałem, co mam mówić. Dostaliśmy największe baty w 98-letniej historii. Pogoń postawiła nam sześć świeczek na torcie. Każde słowo, które cedziłem, wydawało mi się żenujące i nie na miejscu. Pożegnałem się z publicznością z - nomen omen - Cichej 6 (adres klubu - przyp. red.) - wspomina. Miał mieszane uczucia, nie wiedział, czy tym hasłem wypowiedzianym na koniec nie rozsierdził kibiców.
Już raz zdarzyło mu się przedobrzyć. Chciał przywołać do porządku kibiców Legii Warszawa, którzy - jak to mówi - przeginali na stadionie w Chorzowie. - Stwierdziłem, że pojadę im po ambicji, ale pozytywnie. Powiedziałem: "Przypominam, że Legia jest reprezentantem naszego kraju na szczeblu europejskich pucharów, dlatego namawiam, by nie tylko na poziomie piłkarskim, ale i kibicowskim także reprezentować europejskie standardy". Wtedy wydawało mi się to genialnym pomysłem, ale teraz bym tego nie zrobił. Chciałem dobrze, a efekt był odwrotny. Dostało mi się bowiem po uszach od kibiców Ruchu. "Co nas to interesuje?" - mieli do mnie pretensje. Mówiąc o Legii na naszym stadionie i o tym, że są reprezentantami w Europie, wywołałem u kibiców Ruchu pewne skojarzenia. "Oni mają piękny stadion, są ze stolicy, a my mamy przestarzały stadion i jesteśmy z prowincji" - tak to mniej więcej zostało odebrane - wspomina Kurzela.
Andrzej Sługocki przyznaje, że nie wszystko, co mówi na meczach, podoba się miejscowym kibicom, ale nie spotkały go z tego powodu nieprzyjemności. - Może szanują troszeczkę moje siwe włosy? - zastanawia się z uśmiechem. Podkreśla, że spiker musi zachować minimum rozsądku i obiektywizmu.
- Zawsze, czy to się podoba kibicom Piasta, czy nie, powiem: "Witam gości w Gliwicach". Zwyczajna kultura wymaga, żeby gospodarz przywitał gościa. Nikt mi nie powie, że mam nie przywitać kibiców Legii czy Górnika. Mogę kibicować Piastowi, ale doceniam też rywala - twierdzi 54-latek. Kuba dodaje: - Gdy zapowiadam zmianę, zawsze dziękuję za grę zawodnikowi schodzącemu z boiska. Także temu przyjezdnemu.
Mikrofon na głowie mecenasa
Emocje i adrenalina powodują, że w fachu spikerskim nietrudno o wpadkę. Wystarczy na przykład nie wyłączyć w porę mikrofonu i nieszczęście gotowe. W Chorzowie jednemu z poprzednich spikerów wyrwało się kiedyś: "Grają jak dziady". Usłyszał to cały stadion, hasło wywołało salwy śmiechu na trybunach. Czasami spikerzy rozbawią publikę lapsusem językowym. Andrzej Sługocki przed jednym z meczów miał wyczytać nazwiska lekarza i masażysty. Scalił to i tak powstał... lekarzysta.
Zdarzają się jednak spikerom i takie sytuacje, po których uśmiech nie wystarczy. Andrzej opowiada nam historię, której finał mógł mieć miejsce w... sądzie. Na stadionie w Gliwicach kabina dla spikerów ma jedną zasadniczą wadę: nie można w niej otworzyć szyb. - Jesteś oceniany z tego, jak reagujesz na zachowania kibiców na stadionie. Jak możesz reagować, skoro ich nie słyszysz? - pyta retorycznie Sługocki.
Przeniósł się więc na stałe na położony obok kabiny spikerskiej balkon. Ta część stadionu nie jest zabudowana, co ma swoje plusy i minusy. Czasem więc spiker musi wytrzymać w temperaturze minus 9 czy minus 13. W trakcie jednego z ważnych spotkań Piast strzelił gola. Euforia udzieliła się także Sługockiemu.
- Mieliśmy mikrofon bezprzewodowy. Była taka emocja, że nie wiem jak, ale go upuściłem. Chciałem wykrzyczeć bramkę, ale nie miałem jak. Patrzę w lewo, w prawo - nie ma. Patrzę w dół, a ten mikrofon... wylądował na głowie pewnego gliwickiego mecenasa. Opatrzność musiała czuwać, że nic się nie stało. Głowa nie została rozbita, ale awantura była spora. Na całe szczęście to mój kolega. Podejrzewam, że gdyby było inaczej, to mogłoby się to skończyć dla mnie bardzo różnie. Włącznie z pozwem. Od tego czasu mikrofon jest wyłącznie na sznurku - śmieje się Andrzej.
Marzenie o Camp Nou
Na koniec pytam czołowych polskich spikerów o ich marzenia w zawodzie. Kuba najpierw zaznacza, że chciałby cofnąć czas i dokonać pewnej zamiany. Przed rokiem został wybrany najlepszym spikerem Ekstraklasy, ale Ruch z niej spadł. - To był słodkogorzki smak tego sukcesu. Zamieniłbym moje pierwsze miejsce na to, by Ruch się utrzymał - wzdycha.
- Jedno marzenie już zrealizowałem: mecz kadry na Stadionie Śląskim. Bardzo życzyłbym sobie poprowadzić na nim spotkanie Ruchu w europejskich pucharach. Jest jeszcze jedno marzenie. Od dziecka kibicuję Barcelonie. Pokochałem ją mając 8 lat. Nie wiem, czy uda mi się poprowadzić mecz Barcelony, ale kiedyś podejmę taką próbę - kończy z błyskiem w oku Kuba Kurzela.
Andrzej przez chwilę się zastanawia, zanim udzieli odpowiedzi. Zaczyna wyliczać: - Poprowadziłem zespół od B Klasy do Ekstraklasy. Poprowadziłem mecze mojego klubu w europejskich pucharach. Prowadziłem mecze reprezentacji Polski młodzieżowej i seniorskiej. Poprowadziłem mecz otwarcia "kotła czarownic", Stadionu Śląskiego, po latach jego niebytu. Dla mieszkańca Śląska jest to rzeczą nadzwyczajną - wymienia sukcesy w spikerskim fachu.
- Może jeszcze nie spikerowałem na Stadionie Narodowym? No i chciałbym kiedyś wykrzyczeć, że Piast Gliwice jest mistrzem Polski. To marzenie mam jeszcze z tyłu głowy. Dopóki starczy mi sił, będę przy Piaście. Bo to moja wielka miłość - uśmiecha się na koniec Andrzej Sługocki.