Marcin Żewłakow: Marzyć mogę szerzej

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Podobno nie ma pan litości dla piłkarzy, którzy mają problemy finansowe po zakończeniu kariery.

To nie tak, że nie mam litości, ale nie jest mi ich do końca żal. Wydaje mi się, że skoro przez dziesięć lat była szansa zarabiania więcej niż inni, to było to też wystarczająco dużo czasu, by się opamiętać. Próżność też można karmić trochę mniej po to, by coś zostało na godne życie po karierze. Tłumaczenia tych, którzy przegrali wszystko, zupełnie do mnie nie przemawiają.

W którym momencie poczuł pan, że coś zarobił?

Mnie poczucie finansowej stabilności dało Mouscron, gdzie spędziłem siedem sezonów. Poczułem wtedy, że będzie mnie stać, by mieszkać w domu, co było moim marzeniem. Nigdy jednak nie rozdmuchałem standardu swojego życia ponad stan. Nie każda podwyżka czy nowy kontrakt powodował, że komfort życia musiał się podnieść. Jako młody chłopak też miałem swoje braki i ograniczenia - wtedy sobie obiecałem, że tak poprowadzę sprawy, żeby za 20 lat tego już nie odczuwać. Ciekawe, że największe pieniądze zarobiłem wcale nie wtedy, kiedy najlepiej grałem w piłkę. Ale chyba tak jest i w czasie kariery, że najpierw pracujesz na nazwisko później nazwisko trochę na ciebie.

Jakie braki?

Chciałem jedną parę dżinsów więcej, chciałem jakieś firmowe buty, a musiałem się zadowolić może nie półproduktem, ale patrzeć jednak półkę niżej. To też dawało motywację do pracy, żeby w końcu znaleźć się w miejscu, gdzie sięgasz po to, co chcesz. Te wspomnienia przyświecały mi, kiedy zarabiałem pieniądze i nimi zarządzałem. Muszę też oddać swojej żonie, że nie jest butikową damą i nigdy nie było tak, że coś z metką „must have” natychmiast lądowało w koszyku. Cieszą ją normalne rzeczy, chociaż wiadomo, że każdy od czasu do czasu lubi być dopieszczonym czymś wyjątkowym.

Za pana sukcesem stała mądrość żony?

Mam wrażenie, że Monika wychowywała się w takim samym środowisku jak ja. Łatwo było znaleźć nam wspólny mianownik. Ani mnie, ani jej nie groziło fisiowanie. Kiedyś powiedziała mi, że nie spodziewała się, że będzie żyła tak jak żyjemy. Mam poczucie, że coś jej dałem, że otworzyłem przed nią dodatkowy wymiar. Nie ma w nas tyle próżności, by musieć wykrzyczeć światu co gdzie i jak. Doceniamy rzeczy, których nie widać. Monika może mi w piłce bardzo nie pomagała, ale nie obciążała i nie przeszkadzała. Sportowiec potrzebuje jedynie spokoju i ciepłego domu, by móc się realizować. Od żony dostawałem luz i ciepłe słowo. Z wychowania dzieci też mogłem się wyłączyć, kiedy sport kolidował.

Piłkarze lubią zmiany, a panu udało się od razu stworzyć szczęśliwy związek.

To wspólny wysiłek. Nie ja sam to stworzyłem. Kiedy poznałem Monikę, poczułem, że życie będzie łatwiejsze. Nie podważam czegoś, co budowało się 20 lat tym co chwilowe i prawdopodobnie przelotne. Każdy ma swoją definicję miłości i szczęścia, ja nie opieram jej o rzeczy, do których się przyzwyczajamy i które powszednieją. To, jak ktoś na ciebie patrzy, dotyk, umiejętność odgadnięcia twoich oczekiwań, to coś, co uwielbiam u swojej żony i nie chcę się tym z nikim dzielić. Poza tym porażająca spontaniczność Moniki to też coś nie do podrobienia.

Pan jest taki francuski piesek? Lubi pan wygodę?

Tu się ścieramy trochę. Monika jest z gatunku bałagan artystyczny i antykwariat, ja lubię raczej gabinet chirurga.

Chodziło mi raczej o to, że narzeka pan nawet na odprawę na lotnisku.

Może już stary po prostu jestem, a może było tego tyle, że w końcu się przelało. Jestem w stanie wytrzymać w spartańskich warunkach, ale skoro nie muszę, to po co się męczyć. Są miejsca bądź chwile, kiedy można sobie pewne rzeczy osłodzić. Mimo wszytko nie mam przekonania, że należy mi się coś szczególnego. Dalej ustawiam się w kolejkach w sklepie, łapię przeziębienie i pracuję od poniedziałku do piątku jak większość.

Michał opowiadał mi o imprezach, jako ważnej części jego życia. Pana jakoś z wielkimi baletami nie kojarzę.

W czasie kariery nie podchodziłem do kwestii imprez tak intensywnie jak mój brat, ale też potrzebowałem się zresetować. W Mouscron mieliśmy taką knajpkę, do której chodziliśmy ze znajomymi, tam zrzucałem stres i to, co się we mnie magazynowało przez tydzień pracy. Nie jestem człowiekiem, który oczyści umysł tylko czytając książki. Kiedy przychodził weekend i się ściemniało, raczej wyprasowana koszula i miasto bardziej mi pasowało. Złagodzi, pozwoli przetasować myśli, wstrzyknąć sobie trochę szaleństwa i od poniedziałku wrócić do sportowego reżimu.

Mentalnie jest pan południowcem?

Nie lubię ani gdy jest za zimno, ani za gorąco. Szukam środka, uwielbiam połączenie lasu i wody. Nie mam wymarzonego kraju do życia. W czasie kariery mieszkałem w czterech krajach, w domach, apartamentach. Kiedyś zadałem sobie pytanie, czym jest dom. Czy jest to miejsce, w którym się wychowałeś? Czy to, w którym pracujesz, w którym urodziły się dzieci czy może dopiero ten wymarzony budynek, który planujesz sobie wybudować po zakończeniu kariery? Wyszło mi, że dom to miejsce, w którym nigdzie nie tęsknisz. Kiedy mieszkałem w Belgii, Francji, na Cyprze czy w Luksemburgu zawsze tęskniłem.

Próżność też można karmić trochę mniej po to, by coś zostało na godne życie po karierze. Tłumaczenia tych, którzy przegrali wszystko, zupełnie do mnie nie przemawiają.


Za czym?

Za Warszawą. Teraz nie mieszkam w miejscu, w którym się wychowałem, ale nie tęsknię już za niczym. To jest moje miejsce na ziemi. Nie mógłbym szukać luksusowego miejsca do życia na stałe nad morzem, skoro nie byłbym tam u siebie. Mnie jest dobrze tu, w stolicy. Cieszę się, że tak ułożyliśmy sobie życie po mojej karierze, że dzieci wreszcie mają stabilizację. Przez lata nie mogły się przyzwyczaić nawet do swoich pokojów, bo nagle podpisywałem kontrakt gdzie indziej i trzeba było zmieniać mieszkanie, szkołę, grono znajomych i język. W pewnym momencie powiedziałem "stop". Stabilizacja daje poczucie bezpieczeństwa, na standard życia nie narzekam, nigdzie nie zamierzam się wyprowadzać.

Zbiera pan koszulki piłkarskie?

Kiedyś zbierałem z meczów, w których grałem. Ale mam tylko jedną, której nie oddam.

Z mundialu w 2002 roku?

Tak, wszyscy piłkarze z drużyny się na niej podpisali. Chociaż jak tak z panem rozmawiam, to myślę, że gdyby trzeba byłoby komuś pomóc i wystawić ją na aukcję, to pewnie bym to zrobił. Ale musiałaby być to sprawa, z którą bardzo bym się identyfikował.

Zgadłem, że z mundialu, bo uważam, że 64 sekundy, jakie minęły od pana wejścia na boisko w meczu ze Stanami Zjednoczonymi do strzelenia gola, zmieniły pana życie. Wcześniej był pan po prostu piłkarzem, teraz jest w studiu ekspertem, piłkarzem, który zdobył bramkę na mundialu.

Zgadzam się. To był bilet do innego przedziału, w którym można jechać przez kolejne lata. Tak jak wspominałem - małymi krokami doszedłem do chwili, w której czułem wielka dumę i spełnienie. Kiedy strzelałem gola w Korei nie czułem, że to będzie jakaś przepustka. Jest przecież więcej bardziej utytułowanych piłkarzy, którzy w reprezentacji rozegrali mnóstwo świetnych spotkań. Ostatnio jednak doszedłem do wniosku, że cała moja kariera była po to, żebym teraz mógł o piłce rozmawiać. Mogę mówić o piłce, bo gdzieś byłem, coś zrobiłem, zaistniałem. Wiem, co było u mnie dobrego, ale mam też świadomość, czego mi zabrakło, a przez to łatwiej wyłapuję te pożądane cechy u innych.

Proszę powiedzieć prawdę - piłkarze reprezentacji czują coś, jak gra się hymn na mundialu, czy to tylko nam kibicom wydaje się wyjątkowe?

Hymn przed każdym meczem to sprawa wyjątkowa, ale ktoś, kto gra w kadrze po raz setny, musi być już trochę znieczulony. Nie wierzę, że nie odczuwasz lekkiej rutyny. Nie przeżywasz tego już tak samo. Na co innego zwracasz uwagę. Nad pewnymi emocjami lepiej panujesz, innych już nie odczuwasz. W debiucie musisz zaistnieć, czujesz dreszcze, po kilku latach regularnej gry wymaga się od ciebie czegoś innego - rutyny, doświadczenia, wsparcia dla młodszych. Granie w reprezentacji pozwalało się poczuć wybrańcem. Ja w kadrze zagrałem tylko 25 razy, Michał - 102. Łechtało to moją próżność, dopełniało jako piłkarza, sprawiało, że mniej bądź bardziej przedarłem się do świadomości kibiców. Prawdziwą sławę zdobywa się w reprezentacji, na wielkich turniejach. Wie o tym każdy piłkarz i każdy do tego dąży. Sukces na mundialu jest jak skalp, zaznaczenie śladu w historii, zostaje w świadomości najdłużej i podkreśla marzenie, które siedziało w każdym chłopaku zaczynającym kiedyś grać w piłkę.

Powiedział pan, że w karierze najważniejsza jest reprezentacja. A w życiu?

Stworzenie takiego miejsca, do którego chcesz wracać. Takiego, gdzie ktoś na ciebie czeka, czujesz się bezpiecznie, gdzie się śmiejesz, podnosisz po gorszej chwili, regenerujesz i zbierasz siły, żeby od rana znów móc bić się z życiem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×