Były selekcjoner reprezentacji Polski jest silnie związany z Grecją. Przez ponad 20 lat pracował w miejscowych klubach, a na południowym krańcu Półwyspu Bałkańskiego spędza nawet sześć miesięcy w roku. Ma tam też rodzinę.
Bliscy Jacka Gmocha na szczęście nie doznali żadnego uszczerbku na zdrowiu, lecz stracili dobytek, który posiadali w nadmorskiej miejscowości Mati. - Spalił się dom mojej synowej i zostały z niego praktycznie tylko fundamenty - przyznał trener w rozmowie z WP SportoweFakty.
To nie są wszystkie straty. - W drugim domu na szczęście obyło się bez tak poważnych zniszczeń, ale nadpalił się ogród, a także ogrodzenie. Sam przeżywałem podobne problemy 15 lat temu. Teraz pożar mnie nie dotknął, bo mieszkam 30 km na południowy wschód od miejsca, w którym doszło do tej katastrofy - dodał.
Jacek Gmoch nie kryje, że choć jego rodzina doznała "tylko" strat materialnych, tragedia w Grecji jest wstrząsająca.
- To są straszne wydarzenia, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Taką cenę płacimy wszyscy za to, że chyba jednak trochę nie zważamy na zmiany pogody i katastrofy, do których dochodzi coraz częściej - takie jak pożary czy powodzie. Staje się to niestety codziennością. Najważniejsze, by nie ginęli w nich ludzie. Dobytek, zwłaszcza gdy jest się młodym, można odrobić, ale życia nic nie wróci. Aż boję się myśleć, co by się stało, gdyby w domu przebywała synowa z wnukami. Na szczęście w momencie pożaru nie było tam nikogo, a osoby, które znajdowały się w pobliżu, zdołały odpowiednio szybko uciec - zakończył.
Z Jackiem Gmochem rozmawialiśmy także dwa dni temu, przed jego wylotem do Grecji. Opowiadał nam, że miejscowość Mati była dotychczas uważana za grecką "perełkę". Mieszkało tam wielu artystów, pisarzy. Teraz praktycznie została zrównana z ziemią.
Wstrząsającą relację Polki mieszkającej w Grecji przeczytasz W TYM MIEJSCU >>