35-krotny reprezentant kraju, piłkarz takich klubów, jak m.in. ŁKS Łódź, Legia Warszawa, Feyenoord Rotterdam, Hamburger SV czy Southampton, Marek Saganowski ponad 20 lat temu (w kwietniu 1998) uległ bardzo poważnemu wypadkowi komunikacyjnemu. Pędził swoją Hondą CBR, którą kupił za pieniądze zarobione w ligach: holenderskiej i niemieckiej, na trasie Tuszyn - Łódź. Zderzył się z samochodem. Już nigdy nie wrócił do najwyższej formy. A fachowcy widzieli przed nim wielką karierę. Światową karierę.
Po 20 latach Saganowski - w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" - wrócił do tych dramatycznych wydarzeń. - Byłem na meczu mojego brata Bogusia w Piotrkovii, spieszyłem się, bo w domu czekała na mnie Kamila, wówczas narzeczona, dziś żona. Ruszyłem spod świateł. Jechałem na pierwszym biegu około 100 km/h. Jakaś pani wyjechała na drogę z prawej strony, z lasu. Chciała zawrócić. Widziałem ją, ale byłem przekonany, że ona też widzi mnie. Niestety, myliłem się. Sekundy przed zderzeniem wiedziałem, że do niego dojdzie, że nie ma odwrotu. Pamiętam moment, w którym się ocknąłem, słowa tej pani, że mnie nie zauważyła... - powiedział.
Złamana ręka, wykręcony staw skokowy, zerwane więzadła krzyżowe, złamane kości: strzałkowa i piszczelowa, spalona skóra - stan Saganowskiego był bardzo zły. Kolejni lekarze odmawiali pomocy. Bali się, że nie doprowadzą go do powrotu na boisko. A taki był cel piłkarza, który stawiał dopiero pierwsze kroki na profesjonalnych stadionach. Po wielomiesięcznej, żmudnej rehabilitacji wrócił do piłki nożnej. Mimo że skutki tego wypadku odczuwa do dzisiaj.
Saganowski wspomina, że często na motorze igrał z życiem. Mimo iż wszystkie kluby, w których grał wpisywały w kontrakt zakaz jazdy na dwukołowcach. - Jechałem nawet i ponad 200 km/h. Przy takich prędkościach koncentrujesz się tylko i wyłącznie na drodze, zaczynasz się sklejać z maszyną, która cię prowadzi - wyznał.
ZOBACZ WIDEO Szlak na K2 naznaczony śmiercią. Andrzej Bargiel: Musiałem wspiąć się na wyżyny
Dzisiaj Saganowski w garażu nadal ma motocykl. Jednak już o wiele "bezpieczniejszy" - Harleya. Nim nie da się już tak pędzić, maksymalnie ok. 110 km/h. Zresztą, były piłkarz, a obecnie trener zespołu Legii, w którym grają zawodnicy do lat 18, dojrzał. Zdaje sobie sprawę, że jego "popisy" w przeszłości były szalone. - Dziś wiem, że było to bardzo nierozsądne. Teraz nie rozkręcam już takich prędkości - przyznał.