33-letni obrońca wierzył, że mundial będzie zwieńczeniem jego reprezentacyjnej kariery. I jest to dramat piłkarza, że za takie zasługi, spotkało go na koniec tak wielkie rozczarowanie. Jakże głupio brzmi dziś piłkarskie przysłowie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Łukasz Piszczek po raz ostatni w drużynie narodowej zagrał w przegranym 0:3 meczu z Kolumbią. To jasne, że na mundialu zawiódł, bo nie takiej postawy spodziewaliśmy się w wykonaniu jego i całej drużyny. Nikt jednak nie może powiedzieć, że Piszczek nas zawiódł jako reprezentant Polski.
Nie, przez te wszystkie lata niemal co mecz skakał nad poprzeczkę, którą sam sobie wysoko zawiesił. Strącenia zdarzały się, ale rzadko. Pamiętam mecz z marca ubiegłego roku, w Podgoricy z Czarnogórą. Jego lob dał nam niesamowicie ważną wygraną 2:1. Człowiek marzł wtedy na trybunach i podziwiał formę naszego prawego obrońcy. I wydawało się, że ten Piszczek jest niezniszczalny, był pełen energii. Minął rok i dziś Łukasz Piszczek nie ma już siły na dalszą walkę na kilku frontach. Z kadrą skończył w sobotę, za 2 lata, gdy wygaśnie jego kontrakt z Borussią Dortmund, zakończy już całą karierę.
Do reprezentacji Polski wziął go Leo Beenhakker. Po raz pierwszy powołał w grudniu 2006 roku, w lutym 2007 roku dał zadebiutować w meczu z Estonią (4:0). W czerwcu 2008 roku Piszczek (wtedy zawodnik Herthy Berlin) pojechał z ówczesną narzeczoną na wakacje na Rodos. Reprezentacja Polski w tym czasie przygotowywała się w Austrii do Euro 2008. Gdy kontuzji doznał Jakub Błaszczykowski, na Rodos zadzwonił telefon. Piszczek od razu zostawił greckie słońce i stawił się w Bad Waltersdorf. Był przekonany, że jedzie na mistrzostwa jako zapychacz ławki. W drugiej połowie pierwszego meczu z Niemcami (0:2) wszedł na prawą pomoc. Sam był zaskoczony. Potem z Kubą, gdy grali już razem w Borussii Dortmund, zostali przyjaciółmi.
Z kadrą wystąpił jeszcze na Euro 2012 i długich jak francuska bagietka Euro 2016. Długich, bo Polska wyszła z grupy i turniej zakończyła dopiero w ćwierćfinale. Piszczek był w formie życia, w epickim meczu ze Szwajcarią ze wszystkich reprezentantów Polski miał najlepsze statystki. Do pełni szczęścia zabrakło jakieś pół metra, o tyle piłka minęła słupek. Przez te wszystkie lata nie było - i nie ma nadal - lepszego polskiego prawego obrońcy.
ZOBACZ WIDEO Jerzy Brzęczek już rozmawiał z reprezentantami. "Lewandowski pozostanie kapitanem"
Jego przygoda z kadrą bywała bolesna i dosłownie, i w przenośni. W przenośni, gdy wtłoczony w tryby korupcyjnej machiny w 2006 roku, wiosną 2011 roku, po wyroku skazującym na pół roku zawieszenia głośno zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek zagra dla reprezentacji. Bo nie chciał, żeby przez niego cierpiał wizerunek kadry. Potem karę bezwzględnego zawieszenia zmieniono na "zawiasy". Na szczęście dla kadry, grał w niej dalej.
I dosłownie, bo Łukasz Piszczek powoli rozstaje się z piłką również przez zdrowie, które go wielokrotnie zawodziło. Jak w 2013, gdy najpierw przez kilka miesięcy faszerował się przeciwbólowymi prochami, by w końcu przejść operację biodra. Gdy już wrócił do gry po długiej przerwie, miał dosyć piłki, sfrustrowany tym, że nie gra tak dobrze jak wcześniej. Rok temu mówił w TVP, że jedynym ratunkiem był dla niego psycholog sportowy. A on był na tyle dojrzały, aby nie bać się tej pomocy.
Grę w reprezentacji Polski kończy dziś piłkarz, który być może powinien być również jej kapitanem. Świetny zawodnik, w 2011 roku na pewno jeden trzech najlepszych prawych obrońców w Europie, o którego pytał Jose Mourinho, wtedy trener Realu. Ułożony człowiek chroniący prywatność, unikający kontrowersji, profesjonalista. To on w kadrze był od łagodzenia konfliktów. To od niego można się było uczyć.
Łukasz Piszczek rozegrał w koszulce z orłem 65 meczów, strzelił 3 gole, 9 razy asystował. Za świetnie wykonaną robotę, jako kibic reprezentacji Polski, po prostu mu dziękuję.