Michał Czechowicz, Przemysław Pawlak, "Piłka Nożna": Trzy miesiące temu mówił pan na naszych łamach, że jest najprawdopodobniej najgorzej zarabiającym trenerem w Ekstraklasie. Sytuacja szybko się zmieniła.
Jerzy Brzęczek, selekcjoner reprezentacji Polski: Okres od naszego poprzedniego spotkania był szalony. Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że w następnym lecie zostanę selekcjonerem, potraktowałbym to w kategorii science fiction. Trochę szczęścia, przypadku powoduje, że albo idziesz do góry, albo spadasz.
Najpierw przedłużył pan kontrakt z Wisłą Płock, potem klub zablokował możliwość objęcia Legii Warszawa, co z kolei otworzyło drogę do reprezentacji Polski. Powiedzieć, że to huśtawka nastrojów, to jak nic nie powiedzieć.
Propozycja z Legii była bardzo kusząca, do momentu startu przygotowań do nowego sezonu zdążyłem jednak przestawić sobie w głowie, że będę nadal pracował w Płocku.
Czyli pojawiło się rozczarowanie po braku porozumienia z Legią.
Takiego słowa bym nie użył. Natomiast praca w Legii wiąże się dla trenera z większymi możliwościami. Pojawiłaby się gra w europejskich pucharach, pod względem finansowym, organizacyjnym klub z Łazienkowskiej też jest na innym poziomie od Wisły. Inna sprawa - warto zastanowić się, czy różnica pod względem sportowym między Legią a Wisłą jest tak bardzo widoczna jak w przypadku zestawienia budżetów obu klubów...
Konrad Michalak był ważnym zawodnikiem w pana Wiśle, przyglądał mu się poprzedni selekcjoner Adam Nawałka, po powrocie do Legii z wypożyczenia właściwie przepadł. Nie jest to dobra wiadomość dla trenera kadry narodowej.
W Płocku na pewno spotkał się z innymi oczekiwaniami, inną presją. Wkomponował się w zespół szybko, a co najważniejsze w jego wieku - regularnie grał. Znam potencjał Konrada, możliwości, wiem, jakim jest piłkarzem. I dlatego twierdzę, że w systemie z trójką obrońców, którym Legia gra w tym sezonie, będzie mu bardzo ciężko o występy. Mówiąc wprost - szanse na grę ma bardzo małe. Rola wahadłowego nie jest dla niego. Zresztą mam podobne odczucie w stosunku do Sebastiana Szymańskiego, a on zaczął mecz ze Spartakiem Trnawa na lewym wahadle. Tracił na tym Sebastian, bo nie mógł pokazać kreatywności, a co za tym idzie, traciła cała drużyna. Żeby była jasność, nie chcę dyskutować z pomysłami czy filozofią trenera Legii. Wyrażam po prostu swoje zdanie.
Przed pana nominacją przeważały głosy, że selekcjonerem powinien zostać obcokrajowiec. Prezes PZPN Zbigniew Boniek wskazał jednak Polaka Jerzego Brzęczka i pojawiło się niedowierzanie. Wkurzało to pana?
W żaden sposób to we mnie nie uderzało. Oczekiwania wobec występu reprezentacji w finałach mistrzostw świata były ogromne. Świetna praca Adama Nawałki i zawodników przyzwyczaiły nas do wysokiego poziomu. Byliśmy na fali wznoszącej. Przed mundialem właściwie nikt nie chciał przyjąć do wiadomości, że coś może pójść nie tak. A potem pojawiło się rozczarowanie. Zaczęło się szukanie winnych. Pozytywne nastawienie obróciło się w nastawienie negatywne i ze zdwojoną siłą uderzyło w kadrę. Piłka nożna ma to do siebie, że każdy jest mądry, ale kiedy już zna wynik, czyli po fakcie. Tylko trenerzy muszą podejmować decyzje przed meczem i brać za nie odpowiedzialność. Adam Nawałka doskonale pracował z reprezentacją przez blisko pięć lat, a wystarczył jeden tydzień, by starano się nam wmówić, że do niczego się nie nadaje. A przecież to nieprawda. Na szczęście, kiedy emocje zaczęły już opadać, praca Nawałki została doceniona. Wiem, jak to funkcjonuje, doświadczyłem tego. Zdobyłem bramkę na Wembley w meczu z Anglią i mimo porażki byłem bohaterem. Kilka dni później uciekł mi Fredrik Ljungberg i przegraliśmy ze Szwecją. Zostałem ukrzyżowany. Niemal całe zagrożenie w ofensywie, które stwarzaliśmy, brało się z moich podań, ale jako kapitan wziąłem porażkę na siebie. Niestety na podobny pomysł wpadł świętej pamięci Janusz Wójcik i ratując własną głowę, poświęcił moją.
Podobno kiedyś potrafił pan wpłynąć nawet na skład, który wystawiał Wójcik - tak przynajmniej opowiadał Radosław Michalski na ostatnim posiedzeniu zarządu PZPN.
Takiej sytuacji sobie nie przypominam. Natomiast właśnie w meczu ze Szwecją trener Wójcik zmienił ustawienie i do składu wskoczył Radek: - K..., Jurek, szczerze ci powiem, wolałbym, żeby obok mnie grał ktoś inny - powiedział mi wtedy. A grałem ja. Bardzo się szanujemy.
Wracając jednak do poprzedniego wątku, nie dostaliśmy odpowiedzi na pytanie, czy czuje się pan gorszym trenerem od obcokrajowców.
Mam w sobie dużo pokory, ale żadnych kompleksów. Że niby będąc Polakiem, z góry muszę być gorszym trenerem? Przez wiele lat grałem w zagranicznych ligach, przeżyłem wielu trenerów, którzy byli lub są selekcjonerami różnych reprezentacji. Wiem, jak pracowali, znam ich warsztat. Ja i wielu innych polskich szkoleniowców nie mamy się czego wstydzić, nie musimy czuć się gorsi. Polscy trenerzy oceniani są przez pryzmat wyników klubów w europejskich pucharach. Mamy dobrą infrastrukturę, pod względem finansowym i organizacyjnym nie odstajemy od Czechów czy Białorusinów, a wyników w Europie brakuje. Tu jest problem. Błędy są popełniane.
Jakie?
Mam swoje przemyślenia w tym temacie, ale nie prowadziłem żadnego zespołu w europejskich pucharach, więc wygłaszając publicznie teorie dotyczące tego zagadnienia, byłbym niewiarygodny. Pod względem sportowym, potencjału zawodników nie jesteśmy słabsi od Czechów czy Słowaków. Legia miała problemy przed meczem z Trnawą, trener Dean Klafurić mówił o zatruciu kilku zawodników, zawsze można popełnić błąd techniczny, ale widziałem kilka innych rzeczy, które w grze mistrza Polski nie funkcjonowały.
Legia gra trójką obrońców, pan już zapowiedział, że po eksperymentach kadra wróci do ustawienia z czterema defensorami.
Jeśli chodzi o układ linii obronny, gra czwórką będzie dla nas standardowym ustawieniem, podstawą. Na ten moment, mając na uwadze charakterystykę drużyny, jest to dla nas po prostu bezpieczniejsze. I skuteczniejsze. Natomiast liczba pomocników i napastników będzie się zmieniała. Zresztą, my często używamy systemów, mówimy o liczbach w ustawieniach, wydaje się nam to takie ważne. Nieprawda! Najważniejsze jest poruszanie się zawodników po boisku i ich wiedza na temat tego, jak mają się w określonej sytuacji zachować. Uczęszczając na kurs w Szkole Trenerów PZPN, mieliśmy zajęcia z trenerem pracującym we włoskim Coverciano. Zajęcia dotyczyły systemów gry. Facet wziął kilka kartek i rozrysował na nich różne ustawienia: na pierwszej 1-4-2-3-1, na drugiej 1-4-3-3, na trzeciej 1-4-5-1. Na ustawieniach zaznaczał kółkami inne grupy ludzi, które powinny ze sobą współpracować. De facto jednak wciąż mowa była o systemach do siebie podobnych. Zmierzam do tego, że ustawienie to jest pozycja wyjściowa na mecz, później liczy się tylko, jak zawodnicy ze sobą współpracują. To jest moje zadanie w roli selekcjonera. Mam pokazywać, przekazywać, tłumaczyć, przerywać, korygować, aby zespół funkcjonował w trakcie meczu z przeciwnikiem na najwyższym poziomie. Czyli wtedy, gdy na boisku masz mniej czasu na podjęcie decyzji, mniej miejsca, gdy zaawansowanie taktyczne i techniczne rywala są topowe. Krótko mówiąc - chodzi o wypracowanie automatyzmów, bo w trakcie gry z przeciwnikiem wysokiej klasy piłkarz nie ma czasu na zastanawianie się, jak się zachować.
Rozmawiał pan z kilkoma zawodnikami reprezentacji Polski, oni również sugerowali, że gra trzema obrońcami nie ma sensu?
Zawsze będzie tak, że piłkarze - wiem, bo byłem piłkarzem - po porażkach będą szukać tego, co było złe u trenera. I faktycznie w tych rozmowach pojawił się wątek, że w rozumieniu zawodników ten system nie do końca był oczywisty i optymalny. W trakcie meczu rola szkoleniowca jest mocno ograniczona. Możesz podpowiadać piłkarzom, którzy biegają przy ławce rezerwowych, ale na drugą stronę boiska przy pełnych trybunach już nie dokrzyczysz. Dochodzi jeszcze kwestia czasu. Będąc trenerem, widzisz błąd w ustawieniu, ale zanim zdążysz podpowiedzieć, już czekasz, czy przeciwnik wykorzysta sytuację podbramkową.
Ma pan pomysł, jak rozwiązać problem z lewą obroną w ustawieniu z czwórką z tyłu?
Tak.
Jaki?
O personaliach nie chcę na razie rozmawiać. Ekstraklasa ruszyła, jesteśmy po pierwszych obserwacjach zawodników. Niedługo wystartują najmocniejsze ligi zagraniczne. Powołania do mojej reprezentacji mogą trafić do zawodników, którzy zdążą zagrać jeden mecz. Może się nawet zdarzyć, że niektórzy nie wystąpią w ogóle. Taki moment sezonu. Niemniej wyobrażenie wyjściowej jedenastki w głowie mam. Traktuję je jednak jako punkt wyjścia. Do pierwszego meczu w Lidze Narodów jeszcze sporo czasu. Mogę powiedzieć, że będę potrzebował na bokach obrony zawodników lubiących grać ofensywnie, oskrzydlających akcje, stwarzających przewagę w ataku.
Trener Nawałka bramkarza numer jeden na mundial wybrał tuż przed startem w mundialu. Kiedy pan zamierza tego dokonać?
Nie w pierwszym półroczu pracy z reprezentacją. Nie powiem żadnemu z bramkarzy przed pierwszym wrześniowym meczem, że będzie u mnie numerem jeden. Ale przed startem eliminacji mistrzostw Europy zamierzam poinformować zawodników, kto w ich pierwszej fazie będzie stał między słupkami.
Zabrałby pan niegrającego w klubie, dochodzącego do formy po kontuzji, Kubę Błaszczykowskiego na mundial w Rosji?
Oczywiście. Ale nie dlatego, że jesteśmy rodziną. Jeśli chodzi o wiedzę na temat stanu fizycznego Kuby, miałem dane identyczne jak selekcjoner Nawałka. Kuba przygotowywał się do powrotu na boisko także w Płocku, pod okiem Leszka Dyi. Wykonaliśmy badania, mieliśmy możliwość porównania ich z wynikami z wcześniejszych lat kariery Kuby.
Trudno nie zgodzić się z tym, że Błaszczykowski w kadrze miejsce mieć powinien, ale czy na mundialu nie powinien odgrywać roli pierwszego zmiennika?
Spójrzmy na pierwszą połowę towarzyskiego meczu z Chile - w drugiej trener zmienił system i to już była inna gra. Ja całego meczu nie oglądałem, byłem w podróży, widziałem natomiast urywki. Wystarczyło, że zobaczyłem jedną akcję Kuby, żeby zyskać pewność, iż jest na takim poziomie fizycznym, na jakim dawno nie był. Za dobrze go znam, aby się pomylić. Jak z Leszkiem zobaczyliśmy jego wyniki po przyjeździe z Wolfsburga do Płocka, to...
Złapaliście się za głowy?
No tak. W pierwszych dwóch dniach treningów mieliśmy duże obawy. Dni trzeci i czwarty przywróciły uśmiech na naszych twarzach. Już wiedzieliśmy, że przy jego głowie, zaangażowaniu będzie dobrze. Inna sprawa, że postawę Kuby w mundialu trudno ocenić, bo dostał tylko 45 minut na boisku. W pierwszej połowie meczu z Senegalem został ewidentnie sfaulowany w okolicach 16 metra, nie wiem czy dokładnie w tym momencie, został też trafiony w nerw. Przez następne kilkanaście minut w ogóle nie czuł nogi. Był jednak gotowy do wyjścia na drugą połowę. Trener zdecydował inaczej. Na mundialu Kuba już nie dostał szansy.
Nawałka chciał wprowadzić na boisko Błaszczykowskiego w meczu z Japonią.
Zostawmy ten temat. Z pełną odpowiedzialnością mówię jednak: może Kuba nie byłby w stanie zagrać wszystkich meczów w grupie od deski do deski, ale w spotkaniach numer dwa i trzy był w stanie pomóc drużynie. Selekcjoner podjął ryzyko, postawił na innych. Jego prawo. Trzeba to uszanować. Adam Nawałka brał odpowiedzialność za decyzje. Czasem ryzyko się opłaci i podejmując w tym zawodzie decyzję wbrew wszystkiemu, zostajesz obwołany geniuszem, innym razem to najkrótsza droga do krytyki.
Kuba mógł być na tym mundialu zadaniowcem, z turnieju w Rosji zapamiętamy jednak innego zawodnika przypisanego do tej roli, Sławomira Peszkę. Będzie pan powoływał zawodników, których w ocenie wielu podstawowym atutem będzie dbanie o atmosferę?
Nie.
A Błaszczykowski będzie musiał być dwa razy lepszy od rywala na pozycji, aby dostać powołanie? Po pana nominacji mocno dyskutowany był temat waszych więzi rodzinnych.
Jesteśmy rodziną i się nawet z tego cieszymy. Nie zamierzamy tego wykorzystywać, bo jeden drugiemu wyświadczyłby niedźwiedzią przysługę. Kuba nie będzie powoływany do kadry, gdy nie będzie zdrowy, nie będzie w dobrej dyspozycji i nie będzie grał. Sprawa jest prosta: Kuba nie musi być dwa razy lepszy. Wystarczy, że będzie zdrowy, będzie grał i prezentował swój poziom. I tak będzie w przypadku każdego innego zawodnika.
Czy na pana relacje z Robertem Lewandowskim nie wpłynie jego dawny konflikt z Kubą?
Tak jak wcześniej mówiłem o profesjonalizmie w przypadku Kuby i odcięcia się od wątku rodzinnego, tak jest w przypadku Roberta. To, co działo się między nimi: OK, były różne sytuacje. Ale nigdy nie zobaczyłem, żeby to przełożyło się na boisko w klubie czy reprezentacji. Robert strzelał gole po dograniach Kuby i na odwrót. A znam takich, którzy bardzo lubili się prywatnie, a na boisku w ogóle do siebie nie podawali. Nikt nie musi się martwić o ich współpracę. Nawet przez sekundę nie miałem myśli, aby kapitanem reprezentacji był ktoś inny niż Robert, nie stawiałem żadnego znaku zapytania.
W tym wątku pojawiała się również pana osoba. Wspólnie z Kubą i jego menedżerem Wolfgangiem Voege podobno namawialiście Roberta na rozstanie z Cezarym Kucharskim. Zresztą Kucharski sam to sugerował w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem ze Sport.pl.
Czarek chyba zapomniał, że kiedyś dzwonił do mnie i chciał reprezentować Kubę. I to jest normalna rzecz. Byłem pierwszą osobą, która powiedziała Robertowi, że jest nim zainteresowana Borussia Dortmund - wtedy jeszcze nie wiedzieli o tym z Czarkiem. Cała ta sytuacja bywa przedstawiana jako moment, w którym relacje na linii Kuba - Robert się zmieniły. A to nieprawda, tamto spotkanie nie miało na nie żadnego wpływu. Wiecie panowie, kiedy odbyło się to spotkanie?
Nie.
Pewne sprawy warto wyjaśnić. W marcu 2010 roku, po wygranym 2:0 po golach Kuby i Roberta meczu reprezentacji Polski z Bułgarią na stadionie Polonii Warszawa. Są fakty, które przeczą całej tej teorii. Przypominam, że wtedy Robert grał w Lechu Poznań. Jeśli to miałoby popsuć ich relacje, czy później byłby gościem na weselu Kuby? Świętowaliśmy, tańczyliśmy, bawiliśmy się, piliśmy, a z nami jeszcze kilku innych reprezentantów. Potem Robert wyjechał do Dortmundu, na początku spędzał niemal całe dnie w domu Kuby. No to chyba te relacje wtedy nie były najgorsze? Między nimi były inne sytuacje, które są już zamknięte. Są dorosłymi ludźmi. Nie muszą się kochać czy lubić.
Jakie sytuacje?
O tym, co się stało, wiem ja, Kuba, Czarek, Robert i niech tak zostanie. Zresztą z Czarkiem ostatnio często ze sobą rozmawialiśmy. Jest agentem Konrada Michalaka i kiedy byłem trenerem Wisły Płock, mieliśmy normalny kontakt.
Ilu zawodników chciałby pan powołać na pierwsze zgrupowanie? Szykuje się przegląd wojsk?
Docelowo nie chciałbym, żeby zawodników było za dużo. Na pierwsze i ewentualnie drugie zgrupowanie powołamy 25-26 piłkarzy z pola plus bramkarzy, żeby przyjrzeć się im w określonych sytuacjach. Chcemy zobaczyć, jak zawodnicy, którzy nie grali jeszcze w reprezentacji, będą się zachowywać. Generalnie jednak plan jest na 22 zawodników z pola plus trzech-czterech bramkarzy.
Paweł Janas, Franciszek Smuda, Waldemar Fornalik - żaden z nich, a pracowali w Ekstraklasie dłużej od pana, po słabym wyniku osiągniętym z reprezentacją nie wrócił do tej pory na dawny poziom. Po otrzymaniu oferty kalkulował pan, że to może być jedyna taka szansa w życiu?
Patrzę na pracę selekcjonera z optymizmem, widzę szansę stania się lepszym trenerem. Taka propozycja może się zdarzyć raz w życiu, to dla mnie nobilitacja, wyróżnienie, wyzwanie. Nie miałem żadnych obaw przed jej przyjęciem. Odmowa byłaby dla mnie niewyobrażalna! I nie uważam, że nie mamy jakości, o czym na konferencji mówili prezes Boniek i trener Nawałka. Jakość jest, tylko na mistrzostwach nie została zaprezentowana przez piłkarzy. Moim zadaniem jest, żeby z jednej strony z tych zawodników, którzy w ostatnich latach tworzyli siłę reprezentacji, wydobyć maksimum, a z drugiej przygotowywać pomału ich następców. Tyle że nie na zasadzie, aby tylko byli powoływani do kadry, ale podjęli wyzwanie i odpowiedzialność pod względem mentalnym związane z grą w reprezentacji Polski. Musimy to zrobić!
Prezes Boniek mówił w ostatnim wywiadzie dla "PN", że kadra powinna zostać odmłodzona. Pan na konferencji prasowej mówił o ewolucji, nie rewolucji. Nie ma tu zgrzytu?
Postawmy taką hipotezę: odmładzamy zespół, krzyż na drogę tym, którzy tworzyli reprezentację w ostatnich latach, najlepszemu pokoleniu polskich piłkarzy na przestrzeni 15, 20 lat. Tak jest, popatrzmy, ilu z nich grało w najlepszych ligach. Kiedy mieliśmy taką sytuację? Ostatnie trzy-cztery lata sprawiły, że piłkarze urośli. To nie jest tak, że zagraniczne kluby postanowiły wydawać po kilkanaście milionów euro na polskich zawodników, bo akurat wygrały kasę na loterii i je stać na drogie zabawki. Nie, to świadczy o czymś konkretnym. I co, skreślamy ich, stawiamy na młodych, ci w trzech meczach dostaną po uszach, padną psychicznie i wrócimy do doświadczonych, którzy będą wkurzeni, bo ich olaliśmy? Jednym ruchem mógłbym podważyć szacunek, którym darzę starszych zawodników, bo wiem, ile zrobili dla reprezentacji i ile jeszcze mogą zrobić - także w kontekście wprowadzania młodszych piłkarzy do kadry. Mam plan. Chcę zobaczyć starszych chłopaków, sprawdzić, czy mają ten ogień na treningu i w meczu. Automatycznie nie można nikogo skreślić.
To na koniec pomówmy o pana sztabie. Andrzej Woźniak...
Mogę wam powiedzieć tyle, ile na konferencji prasowej. Chcecie?
Wszyscy już przerobili ten temat, zajmijmy się Radosławem Gilewiczem. Jakie ma kwalifikacje, aby być członkiem sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski?
W czysto trenerskiej pracy nie ma doświadczenia, był ambasadorem reprezentacji juniorów, ekspertem, analitykiem. Na przykład mnie bycie ekspertem telewizyjnym rozwinęło jako trenera, nauczyłem się szybko analizować boiskowe wydarzenia. Z Radkiem, znamy się bardzo długo, spędziliśmy wiele czasu razem na boisku, wiem, jaką ma wizję futbolu. Zaprosiłem go do sztabu, bo wcześniej... ze mną nie pracował. Nie wie, jaki mam styl, a potrzebuję człowieka, który będzie się przypatrywał naszej pracy trochę z boku, w inny sposób, ze spojrzeniem z zewnątrz. Chciałbym, żeby Radek jasno mówił: Jurek, widzę to inaczej. Wtedy podyskutujemy na argumenty, może z tego wyjść coś lepszego. Dlatego tak dobrze współpracuje mi się z wieloletnim asystentem Tomkiem Mazurkiewiczem - jesteśmy zupełnie różnymi ludźmi, jak ogień i woda. I spokojnie, Radek nad kwestiami taktycznymi nie będzie pracował, w moich zespołach ten temat przejmuję ja.
W sztabie pojawił się też psycholog Damian Salwin.
Współpracę z Damianem zacząłem ponad rok temu. Bardzo mi pomógł. Ukierunkował mnie w odbiorze nie tylko kwestii typowo piłkarskich, ale też innych. Chodzi o to, żeby wejść jeszcze bardziej w skórę zawodnika, nie zwracać uwagi tylko na to, co ja mówię, ale postarać się zrozumieć, co piłkarze odbierają, co do nich dociera. To mnie rozwinęło emocjonalnie, w kontakcie z piłkarzami.
Psycholog będzie miał największą pracę do wykonania z Piotrem Zielińskim?
Znajdziemy szyfr, żeby jego talent i kreatywność jeszcze bardziej rozwinąć. Ale pierwsza zasada pracy z psychologiem brzmi: zero przymusu. W reprezentacji jest już kilku zawodników, którzy współpracowali z Damianem, znają jego styl pracy. Wiem, że niektórzy współpracują z innymi psychologami, nie mam z tym problemu. Nie będziemy robili sesji grupowych, jak to było na przykład w Olimpii Poznań. Pod koniec lat 80. psycholog wybrał nam kapitana...
Pana?
Całe szczęście nie mnie, bo kiedy sobie przypomnę, co działo się po wyborze wieczorem i następnego dnia, jak nabijaliśmy się z tej sytuacji... W reprezentacji zachowamy rozsądek, Damian wie, co jest dla mnie ważne, ma również papiery trenerskie, pracował w Lechu Poznań. Nie jest oderwany od piłki nożnej.
ZOBACZ WIDEO Trudne momenty podczas ataku Bargiela na K2. Płonący kombinezon, problemy zdrowotne, zamieć
Kolejny trener/manager, który nie wie, że NAJWAŻNIEJSZE w reprezentacji to MOTYWACJA, AMBICJA, KONDYCJA i kilka schematów meczowych....