Jakub Wawrzyniak: Kibice się nie znają

- Kiedy miałem 15 lat i wyjeżdżałem z domu, ojciec powiedział mi, że w życiu nie ma miejsca dla średniaków. Że cokolwiek się robi, trzeba być najlepszym - mówi były piłkarz, reprezentant Polski Jakub Wawrzyniak.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
od lewej Jakub Wawrzyniak, Adam Nawałka PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: od lewej Jakub Wawrzyniak, Adam Nawałka

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Gdzie się pan nauczył pokory?

Jakub Wawrzyniak, były reprezentant Polski: Nie wiem, ale czasami myślę, że do większych osiągnięć w piłce zabrakło mi emocji. Nigdy nie zakochałem się w klubie, w którym grałem. Nie podobało mi się, że piłkarze w krótkim czasie zaprzyjaźniali się z kibicami, obnosili się ze swoją przynależnością do klubu, a kiedy się z nimi rozmawiało w szatni, mówili zupełnie co innego.

Dlaczego pan tak nie robił?

Nigdy nie chciałem nikogo oszukiwać. Chciałem, żeby oceniano mnie za to, co robię na boisku, a nie przez to, że całuję herb, mówię o miłości do klubu, skoro za chwilę i tak mogłem odejść gdzieś indziej. Takich przypadków historia zna tysiące. Może gdybym przypodobał się kibicom, gdybym miał w sobie więcej emocji, pomogłoby mi to w karierze. A ja zawsze wszystko oceniałem na chłodno, nigdy specjalnie nie cieszyłem się sukcesami. Żona czasami mi mówi, że mnie to chyba nic nie cieszy.

Z reprezentacją Polski po Euro 2016 pożegnał się pan po cichutku.

Całe życie tak funkcjonowałem. Mam 49 meczów w kadrze, ludzie pytają, czy nie chciałbym jeszcze jednego, tak do równego rachunku. A ja nie widzę powodu, bo niczego by to nie zmieniło. Miałbym jechać i przyjmować ukłony? Źle czułbym się wśród chłopaków. Powołanie do reprezentacji dostaje się za to, że jest się najlepszym w kraju, a nie po to, żeby ktoś nabił licznik.

Pan się czuł najlepszy?

Za każdym razem, gdy przyjeżdżałem na zgrupowanie. No może poza tymi grudniowymi, kiedy wszyscy wiedzieliśmy, że są to eliminacje do eliminacji, by stać się kadrowiczem. Przed poważnymi spotkaniami zdawałem sobie jednak sprawę, że jeśli jest taki zawód w Polsce, jak lewy obrońca, to ja ponad czterdzieści razy byłem najlepszy w kraju, który liczy 36 milionów mieszkańców. Życzyłbym każdemu, żeby czuł się tak wyjątkowo, jak ja się wtedy czułem.

Co to znaczy, że przez całe życie funkcjonował pan po cichu?

Nadal funkcjonuję. Mam konto na Facebooku, ale ostatnio dostałem wiadomość, że mógłbym coś zamieścić, bo przez trzy lata milczę. Nie mam Instagrama, nie wiem, czy są jeszcze tacy piłkarze. Nigdy tego nie potrzebowałem, nie szukałem rozgłosu.

Przyjeżdżał pan na zgrupowania i czuł się najlepszy, czyli to znaczy, że obecność Roberta Lewandowskiego, Jakuba Błaszczykowskiego czy Artura Boruca nie przytłaczała?

Znałem swoje miejsce w szeregu, ale za każdym razem czułem się potrzebny. Nie byłem gościem, który robił na boisku taki show jak Kuba, nie dogrywałem tak jak Łukasz Piszczek, ani nie strzelałem goli jak Robert. Wszyscy selekcjonerzy, od których dostawałem powołania, potrafili jednak sprawić, że czułem się ważny. Może siedziałem w drugim rzędzie, ale tam też są wygodne siedzenia, nie miałem z tym problemu. Wszyscy chłopcy grają w piłkę na podwórkach, każdy marzy o reprezentacji, a nie każdy może w niej grać. Wiem, że dla kibiców te wielkie nazwiska, o których rozmawiamy, to są gwiazdy, ale dla mnie to byli po prostu koledzy.

Kiedy mówimy o znaczeniu doświadczenia, próbujemy przykryć swoje braki, tymczasem decydują umiejętności, a nie przebieg. Można mieć przecież także wielkie doświadczenie w powielaniu błędów.


Czuł się pan doceniany?

Głupi nie jestem. Wiedziałem, że wielu kibiców mnie nie docenia, jednak kilku trenerów reprezentacji nie miało wątpliwości w ocenie mojej przydatności dla drużyny. Kibice się nie znają. Może się narażę, ale kiedy ogląda się mecz tylko przez emocje, to nie ma czasu wyrobić sobie opinii o każdym elemencie zespołu. Miałem w życiu takie dwa przypadki, które sprawiły, że stałem się bardzo gruboskórny: wpadkę dopingową w Grecji i towarzyski mecz z Niemcami, kiedy pośliznąłem się w końcówce i straciliśmy gola, który odebrał nam zwycięstwo. Zaczęły się dla mnie liczyć tylko oceny trenerów, a nie to, czy komuś na trybunach, albo przed telewizorem moja gra się podobała. Nauczyłem się tym nie przejmować.

Jak się wyrabia taką grubą skórę?

Nie da się z dnia na dzień. Nie da się zmienić swojego życia po prostu podejmując taką decyzję. W trakcie zarzutów dopingowych miałem pół roku, żeby przygotować się na to, co będzie się działo, kiedy wrócę na boisko. Później dołożyłem sobie tym meczem z Niemcami, ale sprawa dopingowa pomogły mi przez tę sytuację łatwiej przejść. Wiedziałem, że po prostu jestem sam i muszę sobie poradzić. Żeby wrócić do gry, musiałem odciąć się od wszystkiego, co o mnie mówiono w telewizji i pisano w gazetach.

Co to znaczy: "wiedziałem, że jestem sam"?

To chyba moja duża wada, ale zawsze muszę wszystko przeanalizować, przemyśleć i nawet jeśli pocierpieć, to w samotności. Żona często mnie pyta, czemu nie rozmawiam o tym, co mnie boli. A ja po prostu nie lubię mówić o tym, co się dzieje złego, nie lubię mówić źle o ludziach, nie chcę budzić w sobie takich uczuć. Wracam do żywych, kiedy sam się poskładam.

Kiedy rozmawialiśmy po tym meczu z Niemcami, bał się pan o swoje dzieci, że w szkole będą słyszeć, że ich tata się poślizgnął. Późniejsze sukcesy przykryły trochę tamto wydarzenie?

Tak. Ale myślę, że jeśli wyjdziemy teraz na ulicę i zapytamy, z czym kojarzy się ludziom Jakub Wawrzyniak, to w pierwszej kolejności będzie to fakt, że poślizgnąłem. To oczywiście strasznie głupie, ale tego nie zmienię. Jeśli wyłączymy emocje związane z Niemcami, z historią, wojną i całym syfem dookoła, to okaże się, że podczas meczu nic się nie wydarzyło. Była to historyczna szansa na pierwsze zwycięstwo z tym przeciwnikiem, był już doliczony czas gry, a my prowadziliśmy, ale to był tylko sparing. Śmieję się, że może nie pozwoliłem nam wygrać w sparingu po to, żeby później wygrać w eliminacjach.

Nauczył się pan śmiać z tamtej sytuacji?

Kibice mają prawo się tym grzać, piłkarze muszą chłodno podchodzić do każdej sytuacji i dalej wykonywać swoje obowiązki. Nawet taki rytuał miałem z Michałem Żewłakowem w Legii, że niezależnie od wyniku meczu, kiedy schodziliśmy z boiska, mówiłem do niego, że nie jest źle, bo przynajmniej się nie poślizgnąłem. Będzie to się za mną ciągnęło do końca życia i nawet nie próbowałem z tym walczyć. Wierzę, że kibice pamiętają także to, że zagrałem w zwycięskim meczu 2:0 z Niemcami w Warszawie kilka lat później, bo to zwycięstwo było tak ważne, że warto pamiętać całą jedenastkę.

Jest tylko dwóch polskich piłkarzy, którzy znaleźli się w kadrze na trzy turnieje o mistrzostwo Europy...

Wiem. Ja i Łukasz Piszczek. Różnica jest taka, że Łukasz grał na wszystkich trzech turniejach, a ja tylko w jednym meczu przeciwko Chorwacji w 2008 roku. Myślę, że w kadrze za mało osiągnąłem. Przez wiele lat byłem powoływany, ale meczów, w których nie zagrałem, jest pewnie tak samo dużo, jak tych, w których biegałem po boisku. Mogłem też więcej osiągnąć w Legii Warszawa, bo na siedem lat tylko dwa mistrzostwa to jednak o wiele za mało. W reprezentacji najbardziej brakuje mi występów na Euro 2012, mam duży niedosyt, że nie miałem zaufania Franciszka Smudy. Do Francji dwa lata temu pojechałem, ale świetnie grał Artur Jędrzejczyk i to zrozumiałe, że trener postawił na niego.

Czemu Smuda na pana nie postawił?

Miał 23-osobową kadrę, bo UEFA kazała. Stempel musiał być. Jaraliśmy się, że jakieś tam listy tworzy, jak każdy trener, że skreśla po kolei, a wydaje mi się, że wszyscy selekcjonerzy mają w głowie wyjściową jedenastkę już na pół roku przed turniejem, a później czekają na jakieś wyjątkowe wydarzenia, jakiś błysk na zgrupowaniu. Może to brutalnie zabrzmi, ale niektórzy piłkarze są w kadrze tylko po to, żeby można była przeprowadzić wewnętrzną grę szkoleniową. Pamiętam jedno ze swoich pierwszych spotkań ze Smudą na zgrupowaniu w Tajlandii, gdzie graliśmy ligowym składem. Wszedłem do pokoju odpraw trochę za wcześnie, siedział tam trener i jego asystenci. Zapytałem, czy mogę usiąść, cicho byłem jak zawsze. Smuda zaczął wokół mnie krążyć, z lewej podchodził, z prawej i w końcu wydusił z siebie, że musi mi coś powiedzieć.

I co powiedział?

"Jak poszedłeś do Panathinaikosu, to zastanawiałem się, jak takie drewno może iść do tak wielkiego klubu" - zaczął. Wszyscy zaczęli się śmiać, ale trener dodał po chwili, że jednak od kiedy mnie powołuje i obserwuje z bliska, stwierdza, że nie jestem taki zły. Taką to motywację miał mi do przekazania trener Franciszek.

Kiedy zrozumiał pan, że to już koniec pana gry w reprezentacji?

Na Euro 2016 po przegranym ćwierćfinale z Portugalią. Jeszcze sobie stanąłem na środku boiska w Marsylii, zrobiłem rundkę dookoła. Czułem, że to już koniec. To był dobry turniej, pokazali się nowi zawodnicy na lewej obronie, Maciek Rybus nie pojechał do Francji tylko przez kontuzję. Zawsze byłem krytyczny wobec siebie, wiedziałem, że nie będę już wystarczająco dobry na reprezentację.

Powiedział pan, że poczuł ulgę, kiedy Adam Nawałka nie powołał pana na pierwszy mecz eliminacji mundialu z Kazachstanem.

To nie tak. Za każdym razem, kiedy byłem powoływany, czułem się zaszczycony. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, kiedy dołączam do reprezentacji, a nie do końca tym żyję i nie jestem szczęśliwy. Wtedy oszukiwałbym kibiców i siebie. Kiedy trener zadzwonił i powiedział, że nie dostanę powołania, wiedziałem, że otrzymałem właśnie potwierdzenie swoich przemyśleń. Że czas reprezentacji minął. Przez dziesięć lat regularnie jeździłem na zgrupowania, kiedy inni mieli wolne, spędzali czas z rodzinami - ja wyjeżdżałem. Ktoś powie, że gadam bzdury, bo to przecież kadra. I będzie miał rację. To był właśnie odpowiedni moment, by skończyć.

Niczego nie brakowało?

Myślałem, że będzie łatwo. Czekaliśmy na transmisję w telewizji i kiedy zaczęli grać hymn, wyszedłem do łazienki i tam go przesiedziałem.

Dlaczego?

Nie mogłem opanować płaczu. Nie chciałem, żeby moja rodzina, moje dzieci widziały, że tata ryczy do telewizora. Sam byłem zaskoczony swoją reakcję. Wcześniej było super, żartowaliśmy sobie, gadaliśmy. A później coś we mnie pękło.

Z czego zapamiętasz Jakuba Wawrzyniaka?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×