Dyrektor sportowy Genoi zachował niczym relikwię niepodpisany przez Roberta Lewandowskiego kontrakt. Od niedoszłego transferu "Lewego" minęło ponad osiem lat, ale Mario Donatelli nadal trzyma przygotowaną dla kapitana reprezentacji Polski umowę i traktuje ją jak ostrzeżenie przed popełnieniem kolejnych transferowych błędów i zachętę do podejmowania ryzyka.
Wiosną 2010 roku Genoa prowadziła w wyścigu o pozyskanie Lewandowskiego. Młody napastnik bywał nawet w stolicy Ligurii i oglądał mecze Gryfonów, ale Włosi nie byli gotowi spełnić finansowych żądań Lecha Poznań. Ostatecznie za 4,5 mln euro Lewandowski trafił do Borussii Dortmund i na Signal Iduna Park stał się jednym z najlepszych napastników świata.
- Dyrektor sportowy do dziś trzyma jego umowę na mailu, widziałem pierwszą stronę. Opowiadał, że Robert był już w klubie, siedział przy tym samym stoliku co ja i mieszkał w tym samym hotelu co ja - przyznał Krzysztof Piątek tuż po transferze do Genoi na łamach "Przeglądu Sportowego".
Huragan, który zmiótł Lecce
Mając w pamięci to, jak potoczyły się losy Lewandowskiego, Genoa chciała uniknąć powielenia błędu sprzed ośmiu lat i nie miała zamiaru wypuszczać z rąk kolejnego utalentowanego napastnika z Polski. Klub z Genui był zainteresowany pozyskaniem Piątka już przed rokiem, ale Cracovia uznała pierwszą ofertę Włochów za niesatysfakcjonującą.
Znając potencjał swojego zawodnika, krakowianie liczyli na lepszy zarobek i nie zawiedli się. Po kilku miesiącach Genoa wróciła na Kałuży 1, kładąc na stół 4 mln euro. W skali Serie A to nieduża kwota, ale warto mieć na uwadze, że Genoa nie zwykła przeznaczać takich sum na pozyskanie zawodników spoza Italii. W tej dekadzie Enrico Preziosi wyłożył podobne pieniądze tylko na czterech piłkarzy spoza Włoch: Ze Love'a (4,5), Sime'a Vrsaljkę (4,8), Ricardo Centuriona (5) i Giovanniego Simeonego (5,1).
Piątek szybko zaczął utwierdzać działaczy Genoi, że nie pomylili się, walcząc o pozyskanie go, bo w sześciu przedsezonowych sparingach strzelił łącznie aż 13 goli. Kręcono nosem, że trafiał głównie do siatki III- i IV-ligowych rywali, ale temu, kto wątpił w to, że "wie, gdzie stoi bramka", Polak szybko wybił z głowy wątpliwości. W oficjalnym debiucie w barwach Genoi strzelił cztery gole, wprowadzając zespół do kolejnej rundy Pucharu Włoch.
Malkontent powie, że Piątek błysnął w meczu z niżej notowanym rywalem, bo US Lecce to beniaminek Serie B, ale czteropak Polaka i tak robi wrażenie, bo przed nim cztery bramki w jednym meczu udało się zdobyć tylko czterem piłkarzom Genoi, a ostatni raz zdarzyło się to w 1950 roku. Więcej o tym TUTAJ. Poza tym żaden z nich nie dokonał tego w debiucie.
Włoskie media są zachwycone Polakiem. "Huragan uderzył w Genui, ale nie jest to związane ze zjawiskami meteorologicznymi. To efekt wywołany przez Krzysztofa Piątka. Jego debiut jest oszałamiający, ale nie jest to niespodzianka, a jedynie ukoronowanie lata. Piątek zaspokoił oczekiwania, jakie są wobec niego" - pisał portal calciomercato.com. "W 38 minut Piątek usunął niepewności i lęki dotyczące tego, kim jest. To strzelec, jakiego jeszcze tu nie widziano" - to z kolei komentarz w "La Gazzetta dello Sport".
Z Niemczy do Genui
Droga Piątka do Serie A wiodła przez Niemczę, liczącą trzy tysiące mieszkańców rodzinną miejscowość piłkarza, Dzierżoniów, gdzie przeszedł przyspieszony kurs samodzielności oraz Lubin i Kraków, w których zbierał ekstraklasowe szlify. Jego pierwszym trenerem był ojciec.
- Ferie, siódma rano, oczy ledwie otwarte. Wolałbym odpalić komputer lub posiedzieć w domu, ale nie było zmiłuj – szliśmy na boisko. I tak od ósmego do jedenastego roku życia. Na początku jeszcze często starał się mnie przekupić - najczęściej dostawałem słodycze za robienie tych kółek. W dużej mierze to były lekcje charakteru - wspominał Piątek w rozmowie z weszlo.com.
Jako trampkarz przeniósł się do Lechii Dzierżoniów. Trener Andrzej Bolisęga wypatrzył go na turnieju w Niemczy i zaprosił do swojego klubu. Początkowo do oddalonej o 15 km miejscowości Piątka woził ojciec, ale potem nastolatek się usamodzielnił i podporządkował wszystko grze w klubie. Z domu wychodził o świcie, a wracał wieczorem.
- Sama droga potrafiła pochłaniać dwie czy trzy godziny. Autobus musiał okrążyć jeszcze dwie czy trzy wioski, a stadion znajdował się na samym końcu Dzierżoniowa, więc po drodze zaliczaliśmy jeszcze wszystkie przystanki. Gdy mi się nie chciało, dawała o sobie znać twarda ręka ojca. Potrafił przekonać mnie, że ciężka praca to jedyna droga - tłumaczył Piątek w rozmowie "Weszło!".
ZOBACZ WIDEO Justyna Święty-Ersetic: Trener był w szoku. Pytał mnie, gdzie są moje granice
Na nic innego niż szkołę i treningi nie starczyło mu czasu i sił. Na szczęście, bo nie ukrywa, że jego znajomi z dzieciństwa poskręcali w złe uliczki. A on sam systematycznie szedł coraz wyżej. W III lidze zaistniał już jako 17-latek, a chwilę później trafił rosnącej w siłę akademii Zagłębia Lubin. W klubie KGHM-u pracował mieszkający w Dzierżoniowie trener bramkarzy Jacek Kubasiewicz i podsunął prowadzącemu młodzieżowy zespół Miedziowych Pawłowi Karmelicie kandydaturę Piątka.
Po krótkich testach przeniósł się do Lubina. Najpierw był wypożyczony z Lechii na pół roku, ale w Zagłębiu szybko poznali się na jego talencie i doprowadzili do transferu definitywnego, a niecały rok później, w maju 2014 roku Piątek zadebiutował w ekstraklasie. Sezon 2014/2015 spędził z Zagłębiem w I lidze i 8 golami pomógł Miedziowym w szybkim awansie do elity. Sam wrócił do ekstraklasy jako podstawowy napastnik Zagłębia i swoim pierwszym pełnym sezonie w najwyższej lidze zdobył 6 bramek. Nie był jednak zadowolony z tego dorobku i choć trener Piotr Stokowiec na niego stawiał, postanowił zmienić otoczenie.
[nextpage]Chciały go czeska Viktoria Pilzno i Legia Warszawa, ale zdecydował się na transfer do Cracovii i to był strzał w "10". Pasował mu styl gry drużyny Jacka Zielińskiego, a sam szkoleniowiec mocno mu zaufał, podczas gdy w Legii przy Nemanji Nikoliciu i Aleksandarze Prijoviciu mógłby być wiecznym rezerwowym. Postanowił piąć się krok po kroku, a nie skakać na głęboką wodę. Z tego samego powodu teraz wybrał Genoę, choć zgłaszało się do niego wiele klubów z czołowych lig Europy.
- Naprawdę było w czym wybierać, ale Genoa była najkonkretniejsza. Chciała jak najszybciej sfinalizować transfer z Cracovią, była zdeterminowana, aby mnie pozyskać i to mnie przekonało. Serie A również do mnie przemawiała, bo to jedna z najlepszych lig na świecie, w której w dodatku dobrze radzą sobie polscy piłkarze. Gdy zawsze myślałem o swojej karierze, chciałem ją tak poukładać, aby wszystko szło po kolei. Uważam, że Genoa to na teraz dobry klub dla mnie. Miałem propozycje z mocniejszych, ale nie chciałem rzucać się na głęboką wodę, a iść przez karierę krok po kroku - tłumaczył w rozmowie z portalem laczynaspilka.pl.
"Lewy" 2.0
Piątek szybko zaczął wymazywać z pamięci działaczy Genoi wspomnienie o niedoszłym transferze "Lewego", ale sam jest nazywany "nowym Robertem Lewandowskim". W ten sposób określa się każdego utalentowanego napastnika w Polsce, ale jeśli którykolwiek z nich zasłużył na takie porównanie, to nie Dawid Kownacki, Arkadiusz Milik, Jarosław Niezgoda czy Mariusz Stępiński, a właśnie Piątek. Oczywiście, nie chodzi o porównanie umiejętności, a o styl gry. Jest silny, bezkompromisowy, dobrze osłania piłkę, świetnie czuje się w powietrzu (trzy z czterech goli w debiucie strzelił głową) i przede wszystkim jest pazerny na bramki, bo potrafi zaskoczyć golkipera rywali z każdego miejsca w polu karnym, a do tego haruje na całym boisku z myślą o drużynie. Wypisz, wymaluj - Lewandowski z czasów gry w Kolejorzu.
Nieśmiały głosy porównujące Piątka do kapitana Biało-Czerwonych pojawiały się już wcześniej, ale kampanię "Piątek nowym Lewandowskim" rozpoczął przed rokiem Michał Probierz. - Kiedyś o Lewandowskim mówiłem, że będą się o niego biły wielkie kluby i się ze mnie śmiano, że opowiadam bajki. A Piątek ma wszystkie parametry podobne do niego. I jest nawet do niego podobny. Jak tego nie wykorzysta, to sam sobie wszystko spieprzy. Wszystko od niego zależy. Bardzo profesjonalnie traktuje piłkę - przyznał trener Cracovii w sierpniu 2017 roku.
Piątek wyjechał do Genui jako najskuteczniejszy Polak minionego sezonu Lotto Ekstraklasy. Zdobył dla Cracovii 21 bramek, bijąc swój dotychczasowy rekord aż o dziewięć trafień, a więcej goli od niego strzelili jedynie Carlitos z Wisły Kraków (24) i Igor Angulo z Górnika Zabrze (23). Eksplozja jego formy to w dużej mierze zasługa właśnie Probierza, którzy obdarzył go dużym zaufaniem i przy każdej okazji go budował, ale też potrafił publicznie skrytykować, by osiągnąć zamierzony efekt wychowawczy. Najpierw uczynił go wicekapitanem zespołu, potem porównywał do Lewandowskiego, by następnie zrugać go na konferencji za niewłaściwe odnoszenie się do sędziów. W kwietniu natomiast stwierdził, że Piątek będzie w przyszłości bohaterem głośnego transferu.
- Jeśli teraz ktoś nie da za Piątka od trzech do pięciu milionów euro, to za parę lat będą za niego płacić po trzydzieści. Kiedyś powiedziałem podobnie o Lewandowskim i teraz mówię to samo o nim. Trzymam kciuki za to, żeby mu się udało. Niektórzy będą żałować, że nie wykupili go z Polski za grosze. Jakby się nazywał "Piątković", to jego wartość już wynosiłaby z dziesięć milionów euro - mówił opiekun Pasów.
Fenomen
Punktów stycznych w karierach Lewandowskiego i Piątka jest zresztą znacznie więcej. Napastnik Genoi, podobnie jak "Lewy", systematycznie pracuje nad muskulaturą. Rośnie z miesiąca na miesiąc i z przeciętnie zbudowanego chłopaka, który w sierpniu 2016 roku dołączył do Cracovii, dziś już nie ma śladu.
Jest za to obudowany mięśniami napastnik, z którym rośli obrońcy maja spory problem. Dość powiedzieć, że w minionym sezonie Piątek był trzecim najczęściej faulowanym zawodnikiem Lotto Ekstraklasy. Rywale nieprzepisowo powstrzymywali go aż 93 razy - średnio 2,6 razy na spotkanie.
Piątek nie ukrywa, że wzoruje się na Lewandowskim, ale nie naśladuje go ślepo. Na przykład z diety bezglutenowej nie korzysta ("Okazało się, że nie jest mi konieczna"). Porównania z kapitanem reprezentacji są dla niego miłe, ale jego celem nie jest zostanie drugim Lewandowskim.
- Kiedy byłem młodszy, czerpałem z jego gry, ile się dało. Patrzyłem, jak się ustawia, jak gra tyłem do bramki, w którym momencie wychodzi do podania, kiedy skacze do główki. Nie stanę się przez to drugim Lewandowskim, ale mogę coś wyciągnąć, by być lepszym. Poza tym umówmy się - na takiego napastnika możemy czekać następne pięćdziesiąt lat, bo to fenomen - stwierdził Piątek nie bez racji.