Jacek Stańczyk: Ricardo Sa Pinto to "The Special One". Tylko bez "special" (komentarz)

East News / Ben Majerus / Na zdjęciu: Ricardo Sa Pinto
East News / Ben Majerus / Na zdjęciu: Ricardo Sa Pinto

Ricardo Sa Pinto po meczu z Dudelange awansu pogratulował sędziom. Szybko dostał więc status wariata i pajaca. A to tylko zapowiedź tego, co nas jeszcze czeka.

Portugalczyk uważa, że winnymi jednej z największych kompromitacji w historii polskiej piłki są arbitrzy, którzy w Luksemburgu przekręcili Legię  - WIĘCEJ TUTAJ. Bramkarz Arkadiusz Malarz na ten przykład czuł się upokorzony i chciał się zapaść pod ziemię. Sa Pinto jednak kopać dołów dla piłkarzy nie zamierza, nikt się pod ziemię nie zapadnie, bo to nie ich wina, że w dwumeczu zagrali jak amatorzy. Żaden myśliciel takiej teorii by nie wymyślił.

Wariat, pajac i do tego z trzyletnim kontraktem - komentarze w środowisku po jego wystąpieniu były dosyć jednoznacznie. Tyle, że zachowaniu Portugalczyka nie powinniśmy się dziwić. On oddycha kontrowersją. Jest taką ubogą wersją "The Special One" (pseudonim innego Portugalczyka - Jose Mourinho). Tylko że bez "special", i jak mi ktoś dobrze napisał, bez "one". Wypowiedź po klęsce z Football 1991 Dudelange była oczywiście grą, kuriozalną próbą ściągnięcia na siebie całej uwagi i zabraniem presji z piłkarzy. Tak pracuje Ricardo Sa Pinto.

Opowiadali mi Portugalczycy, że 45-latek jest bombą z wyjątkowo krótkim lontem. Tylko pokażesz zapalniczkę, a ten już wybucha. Spokojny człowiek nie bije selekcjonera za brak powołania na mecz. Spokojny człowiek, który jest dyrektorem sportowym w takim poważnym klubie jak Sporting Lizbona, nie bije się w szatni piłkarzem. Belgowie opinie Portugalczyków potwierdzali. W zeszłym sezonie, gdy Sa Pinto prowadził Standard Liege pokłócił się chyba ze wszystkimi trenerami w lidze, a tego z Anderlechtu nazwał tchórzem. A potem sam odstawiał na boisku szopkę, gdy ktoś rzucił koło niego plastikowym kubkiem z wodą. Pokazywał wtedy, że urwało mu nogę. TUTAJ PRZECZYTASZ HISTORIĘ SA PINTO.

ZOBACZ WIDEO: Andrzej Bargiel o K2: To było niesamowite, cała ziemia się trzęsła

Dariusz Mioduski zatrudnił Sa Pinto, bo po pierwsze potrzebuje trenera męskiej drużyny z prawdziwego zdarzenia. I to już odróżnia Portugalczyka na plus od chorwackich nauczycieli: Romeo Jozaka i Deana Klafuricia. Po drugie - potrzebował w szatni człowieka nie uwikłanego w żadne kolesiowskie układy, ze świeżym spojrzeniem i doświadczeniem. A czego by nie mówić, doświadczenie Sa Pinto ma. Był bardzo dobrym piłkarzem, reprezentantem Portugalii, brązowym medalistą mistrzostw Europy. Może stanąć dziś przed każdym legionistą i zapytać: Gdzie ty grałeś, co osiągnąłeś, że cwaniakujesz? Nie będzie patrzył na to, że jeden zawodowiec zagrał na Łazienkowskiej sto meczów, a drugi dziesięć. Jest na Łazienkowskiej od tego, żeby zrobić porządek.

Portugalczyk podpisał z Legią trzyletnią umowę, a jeszcze w żadnym z klubów (a miał ich dziewięć), tak długo nie pracował. Mioduski chce, żeby wprowadził do drużyny, z jednej strony na pewno walkę i zaangażowanie, z drugiej spokój. Szef Legii tak często i z pasją mówi o stabilizacji, której potrzebuje jego klub.

Problem tylko w tym, że jego nowy trener obok tej stabilizacji nawet nie stał.

Źródło artykułu: